Potem jednocześnie zaszły dwa zdarzenia. W nastającym zmierzchu zobaczyłem wreszcie wejście pod ziemię i w tej samej sekundzie bura trawa przede mną rozchyliła się i w powstałym przejściu pojawiło się stworzenie podobne do moich biegaczy, z tą różnicą, że oprócz oczu i nóg miało jeszcze usta.
Wygląda na to, że będziemy rozmawiać.
Stworzenie zatrzymało się przede mną. Jego oczy były okrągłe, lśniące i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Niczym lodowe kulki na sztywnych szypułkach.
Bezzębne usta otwarły się.
- Czego chcesz? - Ochrypły głos wydobywał się wprost z gardła stworzenia. - Po co przyszedłeś? Czego chcesz?
Pytanie na miejscu.
Prawą ręką zdjąłem z pasa woreczek z kamykami. Nie bez trudu rozwiązałem sznurek. Oczy na szypułkach bezceremonialnie przyglądały się moim manipulacjom.
- Wiesz co to jest? - Spytałem surowo, kiedy zawartość woreczka stała się możliwa do obejrzenia.
Stworzenie milczało. Jedno połyskujące oko spoglądało na kamienie, drugie odwróciło się i uważnie mnie lustrowało.
- Przedstaw się - doniosło się z otwartego gardła.
- Nazywam się Hort zi Tabor - powiedziałem. - A to jest Rdzenne zaklęcie Kary. I dopóki trzymam je w rękach, każda agresja przeciwko mnie wyjdzie napastnikowi bokiem. O czym miałeś chyba okazję się przekonać.
Stworzenie milczało.
- Rdzenna Ochrona pomogła ci w przypadku kata, którego stworzyłeś, jednak wobec Kary jest ona bezsilna. Sam o tym wiesz.
Stworzenie milczało.
- Masz szansę szybko mi udowodnić, że ty i twórca tych oto kamieni nie jesteście tą samą osoba. Jeśli jednak okaże się, że to ty jesteś tym szubrawcem, który porywa ludzi i kroi ich dusze jak żaby, to wyciągnę cię spod ziemi i ukarzę. Czy to jasne?
Zwierzątko wpatrywało się we mnie, to rozdziawiając, to zamykając usta. Wydawało mi się, że czuję dobywający się z jego gardła słodkawy zapach; była to jednak jedynie gra wyobraźni. Istota stworzona przez maga ponad rangą nie miała i nie mogła mieć żadnego zapachu.
- Skąd mnie znasz? - zapytał wreszcie Ondra; powstrzymałem westchnienie ulgi. To był on; ten, kogo szukałem. To był Naga Iglica.
- Nieważne - odparłem, napawając się swym triumfem. - Wiem o tobie wystarczająco dużo. Choć podła napaść na spokojnego wędrowca jest już dla mnie wystarczającym powodem, by cię ukarać. Zaklęcie kat od dawna uważane jest za broń tchórzy i kanalii.
- U kogo jesteś na służbie? - Doniosło się z krtani stworzenia.
Uniosłem głowę:
- Nigdy nikomu nie służyłem i nie zamierzam służyć.
- Zabieraj się stąd - zaproponowało stworzenie.
Podniosłem glinianą figurkę wprost ku lśniącym oczom na szypułkach.
- Widzisz to? Zaraz zejdę do ciebie pod ziemię. Z tym. Nie jesteś w stanie mi przeszkodzić.
- Zabieraj się stąd - warknęło stworzenie całkiem już bezkompromisowo. Mech przed dziurą poruszył się. Przygryzłem język.
Ondra Naga Iglica był nieprzyjemnym, pozbawionym fantazji człowiekiem. Spod ziemi, niczym wiosenne kwiaty, wynurzały się żelazne haki, ząbkowane ostrza i wygięte klingi, wijąc się i zaplatając w zakrywającą wejście kratę.
- Głupio - oznajmiłem spokojnie. - I tak się do ciebie dobiorę, Preparatorze. Oszczędzaj siły. Powspominaj przyjemne chwile swojego życia... Może kogoś kochałeś? Ptaszka? Rybkę? Co, Ondra? Rozluźnij się i postaraj pogodzić z tym, co nieuniknione. Bo ja już do ciebie idę.
I uniosłem nad głową glinianą kukłę; niczym, matka, po raz pierwszy pokazująca niemowlę wstrząśniętemu ojcu. Odczuwałem euforyczne podniecenie. Żadne, najsilniejsze nawet emocje, których dotychczas doświadczałem, nie mogły się równać temu oszałamiającemu odczuciu. Miałem władzę nad kimś, kto był ode mnie silniejszy. Jego życie i śmierć były w moich rękach. Wchodziłem do jego siedziby jako nosiciel sprawiedliwości, zemsty i Kary.
Od niechcenia, pstryknięciem palców, zrobiłem w żelaznej przegrodzie otwór o nierównych, poszarpanych brzegach.
- Chcesz mnie wystraszyć, Ondra? Wszak przyszedłem po twoją sowę; długo cię szukałem, Preparatorze... Idę!
Pochyliłem się i wszedłem do otworu.
Jeśli kreci korytarz pod ziemią wygląda inaczej... cóż, w takim razie nic nie wiem o kretach. Co prawda ten, który rył tę drogę, musiał być nieco wyższy ode mnie. Olbrzymi kret. I staranny. Ściany były gładkie, jakby wyszlifowane. Nawet zwisające z sufitu korzenie były starannie poprzycinane. Pan Naga Iglica nieźle się tu urządził.
- Jesteś gotów, Ondra? Zdecydowałeś już, jak chcesz umrzeć? Nie zamierzam męczyć cię zbyt długo. A jeśli się przyznasz, możesz zasłużyć nawet na momentalną śmierć. Pomyśl o tym. Masz jeszcze na to trochę czasu, choć jest go coraz mniej.
Korytarz zaczął stromo opadać. O mało nie wpadłem do czarnej jamy; a raczej do burej, gdyż światło dzienne zostało daleko w tyle i całkowicie przerzuciłem się już na nocny wzrok.
Na pionowej ścianie wisiała żelazna drabina.
- Wiesz, Ondra, że sam o tym nie wiedząc, wyświadczyłeś mi przysługę? Gdy zorganizowałeś nieszczęśliwy wypadek księciu Dri... wiesz, o kim mówię. Pozwoliło mi to zaoszczędzić karę; bo przecież mogę ją wykorzystać tylko raz. I w końcu doczekałem tej chwili...
Kolejny korytarz. Potem rozwidlenie i kilka nowych, biegnących w różne strony tuneli. Naliczyłem pięć odnóg.
- Próbujesz zbić mnie z drogi?
Splunąłem z pogardą. Ślina zawisła, migając, nad samą ziemią, na chwilę znieruchomiała, po czym została wessana przez drugie od lewej rozgałęzienie.
- Lepiej okaż skruchę, Ondra. Przyznaj, że porywanie ludzi wbrew ich woli i okaleczanie im dusz jest ciężkim przestępstwem. Doprowadziłeś do śmierci barona Jatera, ojca mego najlepszego przyjaciela.
Zająknąłem się. Dobrze byłoby rzucić do nóg Jatera zakrwawione ostrze, mówiąc przy tym: „Oto krew człowieka, który zabił pańskiego...”
Z jakiejś szczeliny wyskoczyło nagle podobne do susła zwierzątko. Wstało na tylnie łapki i wlepiło oczka koraliki gdzieś powyżej moich brwi.
- O co ci chodzi? Czego ty ode mnie chcesz? Nie znam żadnych baronów i nikogo nigdy nie porywałem.
Zrobiłem z rozpędu jeszcze jeden krok i zatrzymałem się.
A czego miałem oczekiwać? To oczywiste, że w obliczu nieuniknionej kary wszyscy zaczynamy mataczyć, kłamać, wykręcać się...
- Księcia wykończyłem - kontynuował suseł. - Gdybym tego nie zrobił, zdradziłby mnie sam. Gdybym nie zabił go pierwszy, on by mnie zabił...
- Ondra - rzekłem z naciskiem - Pańskie porachunki z księciem to nie moja sprawa. Nie przyszedłem tutaj, by się za niego mścić. Dlaczego jednak wtedy, na tym przeklętym przyjęciu, tak wstrząsnął panem widok tych kamyków?
- Jesteś głupcem - powiedział suseł, wciąż wpatrując się w moje brwi. - Sam nie wiesz jakie plugastwo ze sobą nosisz. Cudze oko, cudza wola siedzi w tych kamykach. Jeśli tego nie czujesz, tępaku ponad rangą...
Zacisnąłem zęby. Słodkie przeczucie zaczęło mnie powoli opuszczać. Właściwie to już mnie opuściło, zostawiając jedynie rozdrażnienie i złość.
- Jeśli nie jesteś Preparatorem, Ondra - powiedziałem - udowodnij to. Wyjdź do mnie. Pokaż, że się nie boisz.
Suseł szerzej rozdziawił usta. Okazało się, że się śmieje. Był to dość przerażający widok.
- Sędzia się znalazł, przez sowę dziobany... Wyjdę, a ty swojej maszkarze łeb ukręcisz. O nie! Jaskinia jest duża, szukaj...
I suseł, dziwnie kaszląc, schował się w tej samej szczelinie.
* * *
„Nie urządzało mnie zajmowanie się burakami, bakłażanami, remontami urządzeń nawadniających i zdrowiem owiec. Nie po to zdobyłem pierwszy stopień, tak rzadki wśród magów mianowanych. Postanowiłem więc zająć się informacją, choć ostrzegano mnie, że to najniebezpieczniejsza i najbardziej nieprzewidywalna ze wszystkich magicznych substancji.