Выбрать главу

Trzydzieści lat poświęciłem na wytężone badania. Ja i moja rodzina żyliśmy biednie, czasem głodno. Jednak sukces, do którego doszedłem, wart był czasu, który na to poświęciłem.

Dokonałem tego! Mój notatnik - tak maleńki, że z łatwością mieści się w torebce na dokumenty - działa na zasadzie legendarnej sabai.

Tak naprawdę figurują w niej tylko trzy imiona: mojej żony i dwóch moich córek. Imiona i wybrane dane. Jak ja się cieszyłem, kiedy w urodziny mojej młodszej córki zapis o jej wieku zmieniał się, uaktualniając dane dotyczące jej wieku! A w dniu ślubu mojej starszej córki słowo „niezam.” zmieniło się na „zamęż.”! Z boku może się to wydawać śmieszne, ale nie chodzi tu przecież o skalę. Chodzi o sedno. Ja, zwykły człowiek, mag mianowany, własną pracą stworzyłem rzecz podobną do sabai. Który z dziedzicznych magów może pochwalić się czymś podobnym?

Ciekawy szczegół: kiedy stoję obok żony, zapis w mojej książce głosi: „Sona Weter, 48 lat, zamęż., żona Podara Wetera, mian. maga 1. st.”. Kiedy oddalam się na 10 metrów, zapis wygląda tak: „Sona Weter, 48 lat, zamęż., żona Podara Wetera”. A kiedy wyjeżdżam gdzieś dalej, z zapisu pozostaje tylko: „Sona Weter, 48 lat, zamęż.”, albo jedynie „Sona Weter, 48 lat”. Nie wiem czy oryginalna sabaja też jest wrażliwa na odległość? Czy jest to tylko właściwość mojej osobistej sabajki?”

* * *

Gdybym wiedział wcześniej, że Marmurowa Jaskinia jest tak gigantyczna, po trzykroć bym się zastanowił przed zapuszczeniem się do niej.

Korytarz, którym szedłem, nie był już krecią norą, lecz szeroką galerią, gdzie bez trudu mogłyby wyminąć się dwa wozy towarowe. Wzdłuż ścian ciągnęły się grube liny, podobne do zdechłych boa dusicieli; miejscami obwisłe, miejscami całkiem porozrywane. Nawet nie próbowałem odgadnąć, kto i w jakim celu je porozwieszał. Od czasu do czasu trafiały się białe ludzkie czaszki. Oczywiście porozkładane tu specjalnie. Było to swego rodzaju dzieło sztuki: malowniczo porozmieszczane wśród kamieni i śmieci głowy anonimowych biedaków.

W równych odstępach korytarze rozszerzały się, a ściany uciekały na boki. Za każdym razem z zamarłym sercem ściskałem w rękach Karę i za każdym razem przeżywałem rozczarowanie. Wszystkie nowe sale, podobnie jak te, przez które wcześniej przechodziłem, były puste, zaśmiecone i porzucone. Tylko gdzieniegdzie zachowały się podtrzymujące strop kolumny. Pokrywające je kiedyś marmurowe lub ceramiczne płytki, stosami walały się pod ścianami. W niektórych miejscach zachowały się pozostałości mozaiki: rudobłękitne kwiaty, brunatne ludzkie figurki i nieznane mi litery.

W każdym normalnym labiryncie z łatwością potrafiłbym się zorientować. Ale tu były odległości, kolosalne podziemne przestrzenie. Marmurowa Jaskinia miała rozmiary niewielkiego miasta; albo lepiej. Byłem zmęczony. Ciemne korytarze ciągnęły się w nieskończoność, a nieliczne boczne ścieżki i schody zagrodzone były starymi zawałami.

W jednej z sal - na jej ścianach gdzieniegdzie zachował się krwawoczerwony marmur - znajdowała się ogromna płaskorzeźba z brązu. Wyobrażonego na niej człowieka nigdy wcześniej nie widziałem. Nigdy nie dowiem się, czy był on magiem, królem, czy poprzednim gospodarzem jaskini. A może istniała jakaś inna przyczyna, dla której jego postać uwieczniona została w tak monumentalny sposób? Z sali prowadziły w górę szerokie schody. Zacząłem się po nich wspinać, lecz znowu natknąłem się na zawał. Wtedy zrozumiałem, że nie zrobię ani kroku więcej i usiadłem na stopniach, usuwając z nich tylko ostre kamienne odłamki. Lewa ręka, w której ściskałem glinianą maszkarę, całkiem mi zdrętwiała. Nie mogłem jednak schować kary do futerału. Znajdowałem się w głębi wrogiego terytorium. Było to pole walki i nie mogłem zlekceważyć reżimu zmniejszonej podatności.

Stalową klatkę - ciężar ponad moje siły! - przyszło mi po drodze porzucić. Na szczęście zatknięta za pas sabaja nie podejmowała prób ucieczki. Tępo oglądając rozrzucone po ziemi odłamki różowego marmuru, pomyślałem, że w żadnym wypadku nie mogę zasnąć; jeśli sabaja mi ucieknie, już nigdy nie znajdę jej w tym rozgromionym podziemnym królestwie. Informacja na zawsze pozostanie wolna, jak zmarli.

Naprzeciw mnie ciemniało pięć albo sześć łukowatych bram. Co się za nimi kryje? Kolejne galerie? Wiedziałem już, że z każdej sali prowadzą dwa takie korytarze, że biegną one równolegle do siebie i równolegle skręcają, nie było jednak żadnego pożytku z tej wiedzy.

Tu, pod ziemią, nie było nawet przeciągu. Przeciąg dałby mi nadzieję na znalezienie wyjścia; powietrze jednak stało i coraz ciężej było oddychać.

Wyciągnąłem sabaję zza pasa. Odczuwając coś w rodzaju czułości, pogładziłem jednolitą okładkę, otwarłem ją i zacząłem bezmyślnie kartkować drgające stronice.

„Hort zi Tabor, mag ponad rang., praw. spadk., starsz. i jed. syn, dobra rodowe w okol. miast. Hodowod, znajd, się w rej. Trzech Wzgórz. Dobra ocen. się jako znacz., członek Klubu Kary przez dziedzicz., właścić. jednor. zakl. Kary na okres 6 mieś. Dzieci: brak”

Westchnąłem. Otwarłem na następnej przypadkowej stronicy.

„Ondra Oder, mag ponad rang., piąty syn i niepr. dziedz. Majątek rodowy zniszcz., Przodk. wybici, włada Rdzeń. zakl. Ochrony na praw. siły., pełń. sł. u nieżyjącego ks. Driwegocjusa”.

Wybałuszyłem oczy.

Czy jeszcze dobę temu nie zaklinałaś się, szanowna sabajo, że nie istnieją żadne dane o urodzeniu, miejscu przebywania, ani przodkach szacownego Ondry? Jakby Nagą Iglicę znaleziono w kapuście albo pod płotem. A może w Marmurowej Jaskini uzyskałaś dostęp do dodatkowych źródeł informacji?

Pogładziłem stronicę wolną ręką. Kartka drgnęła, jakby z obrzydzeniem.

Nie mam pojęcia i nikt inny też chyba nie wie, skąd sabaja czerpie dane. Być może źródła informacji są rozproszone w przestrzeni; może nie są one wcale tak absolutne. A może chodzi tu o mnie? Może sabaja przychylnie odniosła się do mojej ciekawości i odpowiedziała na wielokrotnie zadane pytanie?

Nigdy nie poznam prawdy, pomyślałem, oglądając proste, bez winietek i ozdób stronice. Nie poznam pochodzenia sabai, książki, której nikt nie pisze. Nie dowiem się, czy słyszy i rozumie ludzką mowę i czy jest zdolna świadomie odpowiadać na nasze prośby. Nie dowiem się, czy jest przedmiotem, czy żywą istotą.

Pomogłaś mi, sabajo.

Oto jaki jesteś, Ondro Oder o przydomku Naga Iglica. Zniszczona siedziba rodowa, wybici przodkowie. I swą Ochronę zdobyłeś uniwersalnym prawem silniejszego.

- Co tam masz? - zaszeleścił głos nad moją głową. O mało nie drgnąłem; dłoń, w której trzymałem Karę, naprężyła się.

- To sabaja - rzekłem nie oglądając się. - Zwykła sabaja.

- Ach tak - zabrzmiał bezcielesny głos.

- Tak, tak - odparłem roztargnionym tonem. - Tobie to jednak raczej nie pomoże.

Głos zachichotał:

- Chłopcze. Zastanów się. Jak długo będziesz jeszcze władał swą jednorazową karą? W tych tunelach można błądzić rok albo i dwa.

Uniosłem głowę. Wydało mi się, że w jednej z łukowatych bram zamajaczył czyjś cień.

- Nie przesadzaj, Ondra. Kiedy twoje korytarze wypełnią się biegaczami, poszukiwaczami, wykrywaczami i innym drobiazgiem...

- Nie wystarczy ich na długo - poważnie odpowiedział głos.

- A wkrótce sam stracisz siły. Tu, pod ziemią prawie się nie regenerują, wierz mi.