Minusy: Jeśli nie masz słuchu lub muzyka jest ci obojętna, nie jest to klub dla ciebie.
KLUB PODRÓŻNIKÓW. Wpisowe - czterysta złotych monet. Członkowie klubu podróżują, nie odrywając zadka od miękkiego fotela.
Plusy: Nie ma ograniczeń związanych ze stopniem. Jeśli jesteś leniwy i lubisz komfort, a jednocześnie pragniesz zobaczyć dalekie kraje, ten klub jest dla ciebie idealny. Za pomocą specjalnych zaklęć członkowie klubu tworzą w przestrzeni okna. Efekt obecności jest wstrząsający, dochodzi do tego bezpieczeństwo, wygoda i oszczędność.
Minusy: Jeśli rzeczywiście lubisz podróżować, lepiej uzbieraj pieniądze na tradycyjną lub projekcyjną wyprawę.
KLUB STRZELCÓW. Wpisowe - tysiąc sto złotych monet. Ograniczenia związane ze stopniem: Od trzeciego w górę. Członkowie klubu organizują prawdziwe bitwy z użyciem broni magicznej, częściowo magicznej, umownej lub wolnej od magii.
Plusy: Niezapomniane wrażenia. Ryzyko dla prawdziwych mężczyzn; w życiu codziennym nie ma zbyt wiele miejsca dla magii wojennej, a tak chciałoby się poczuć prawdziwym wojownikiem. Silna, męska przyjaźń, pozbycie się negatywnych emocji, lepsze ukierunkowanie agresji - wszystko to zapewni ci Klub Strzelców!
Minusy: Wysoki procent nieszczęśliwych wypadków ze skutkiem śmiertelnym wśród członków Klubu.
* * *
- Mam się rozpłakać? - Zapytałem posępnie. - Z litości?
Nie odpowiedział.
Przełożyłem glinianą maszkarę z lewej do prawej ręki, a potem z powrotem. Przez długi czas milczeliśmy, a ja nie myślałem o niczym, przywykając do nowego stanu rzeczy.
- Więc kamienie nie należą do ciebie? - zapytałem na końcu. - Nie ty je stworzyłeś?
- Kamienie - ze wstrętem rzekł Ondra. - Są przesycone cudza mocą. Nie uda ci się jej przyswoić.
- Nie chcę jej przyswajać - odparłem ze zmęczeniem. - Chcę wiedzieć, kto je wytworzył. Kto porywa! ludzi, wycinał kawałki ich dusz i zmieniał je w potwory z oczami i twarzami.
Pomyślałem, że niezależnie od tego, kim jest Preparator, mógłby uwolnić Ondrę od podejrzliwości i strachu. Rozkroiłby jego duszę, usunął z niej chorobliwe wątpliwości i wcisnął je w agatowy kamyczek z mordą ślepego kreta. I Ondra mógłby zacząć żyć na zewnątrz, w blasku słońca, jak przystało człowiekowi. Z pięknym wisiorem na szyi.
- Sława sowie, jesteś ze mną szczery - rzekł Ondra z ironią. - Inni zawsze mówili albo starali się sprawić wrażenie, że nic do mnie nie mają. Ty jeden od razu przyznałeś, że chcesz mnie zabić. To cieszy.
- Nie ciesz się za bardzo - mruknąłem. - Muszę przecież ukarać Preparatora. Lecz jeśli to nie ty nim jesteś...
- Dlaczego musisz? - Przerwał mi niewidoczny rozmówca.
- Obiecałem - odparłem niepewnie. - Ojciec mojego przyjaciela...
- I co z tego?
Milczałem, rozumiejąc, że ma rację. Rzeczywiście, i co z tego?
- Chciałem ukarać najsilniejszego i najgorszego złoczyńcę - przyznałem szczerze. - Gdyby mi się to udało, sam zostałbym wielkim magiem... Być może.
- „Być może” - swarliwie przedrzeźnił mnie głos z ciemności. Było mi zimno.
Na dotarcie do Marmurowych Jaskiń straciłem mnóstwo pieniędzy. Teraz czeka mnie powrót. Popełznę, jak mrówka po stole, tyle że tym razem w realnym świecie i w przeciwnym kierunku. Czeka mnie długa i ciężka droga. A potem trzeba będzie zacząć wszystko od początku. Czas upływa, mija termin ważności zaklęcia, a Preparator znów mi się wymknął i na dodatek nie wiadomo, gdzie go teraz szukać.
- Zróbmy tak - rzekłem z przymusem. - Odejdę, zostawię cię w spokoju. Siedź sobie w swojej norze, tylko pokaż, mi, gdzie jest wyjście. Milczenie.
- Ogłuchłeś? - Podniosłem głos. - Wysłuchałem twej smutnej historii, otarłem łzy i zrezygnowałem z zabijania cię. Pokaż mi, gdzie jest wyjście albo sam je znajdę.
- Szukaj - powiedział niewidoczny Ondra.
- Nie wierzysz mi? - Zapytałem ciszej.
- Nie wierzę - przyznał Ondra. - Mówiłeś prawdę, kiedy mi groziłeś. A teraz kłamiesz.
- Ondra - powiedziałem, najbardziej przekonująco jak potrafiłem. - Jesteś chory. Nie chcę twojej śmierci. Nikomu nie opowiem o twojej jaskini. Zresztą, nikt przy zdrowych zmysłach się tu nie zapuści.
- Ty się zapuściłeś - zaprzeczył Ondra - A teraz chcę wyjść.
- Próbuj.
- Myślisz, że mi się nie uda?
- Więc próbuj...
Wstałem. Zakręciło mi się w głowie. Ondra miał rację; byłem śmiertelnie zmęczony, coraz bardziej potrzebowałem odpoczynku i chciało mi się pić.
Rozmyślnie głośno pstryknąłem palcami i stworzyłem przed sobą kryształową czarę z przejrzystą wodą. Wypiłem co do kropli. Puste naczynie rozpłynęło się w powietrzu.
- Mówiłeś, że jak się nazywasz?
- Hort zi Tabor.
- Wpadłeś, Hort. Twój błąd polega na tym, że zjawiłeś się w moim domu. Sam tu wszedłeś; nikt cię silą nie ciągnął. Przyniosłeś ze sobą Karę, więc nie mogę cię zabić od razu. Mogę cię jednak przetrzymać; sprawić, że będziesz błądził po tych tunelach, dopóki nie wyczerpią ci się siły i nie zakończy termin ważności Kary.
- Więc cię ukarzę – warknąłem.
- Dopóki mnie nie widzisz, twoja kara jest bezsilna - sprzeciwił się Ondra. - Będziesz się tu błąkał, będziemy rozmawiać... to lepsze, niż sądziłem. To wspaniała rozrywka, Hort.
Milczałem.
- A kiedy umrzesz - ciągnął Ondra rozmarzonym tonem - wezmę sobie sabaję. I moje życie się zmieni. Wreszcie zacznę naprawdę żyć. Będę miał książkę, która nigdy mi się nie znudzi.
Prawą ręką przysunąłem do siebie sabaję, która podczas opowiadania Ondry zsunęła mi się z kolan. Zdałem sobie sprawę, że prędzej czy później będę się musiał przespać. I że moich sił, pozwalających obyć się pod ziemią bez wody i jedzenia, wystarczy co prawda na długo, ale nie na zawsze.
Czarna, skórzana okładka ustąpiła z niechęcią. Co chcę wyczytać?
„Iglica, Naga. p. Ondra”.
Uśmiechnąłem się pod wąsem. Sabaja rzeczywiście się udoskonala; nowe informacje pojawiają się jedna za drugą, nie ma już z nich jednak żadnego pożytku. „Szantalia Ora, mian. mag 3. st., obec. martw.” Pochyliłem się do przodu. Nocny wzrok mnie zawodził, linijki wiły się jak robaki na haczyku.
„Szantalia Ora, mian. mag 3. st., obec. martw.”
- Co z tobą? - Podejrzliwie zapytał niewidoczny Ondra.
Podniosłem wzrok.
Brunatna jaskinia, czarne otwory tuneli, bramy. Cienkie, wapienne sople zwisające ze zbyt wysokiego jak na loch sufitu. Czarna książka w moich rękach. Książka, której nikt nie pisał.
- Co tam wyczytałeś?
Milczałem. Nadziei na to, że zawodzi mnie wzrok, już nie miałem. Z ciemności patrzył na mnie Ondra. Ja sam także patrzyłem na siebie z boku; na siedzącego na chłodnym kamieniu maga ponad rangą, Horta zi Tabora, który już od wielu lat jest sam i nie ma kogo opłakiwać. Który stracił właśnie przypadkową towarzyszkę podróży, pionka, mówiącą broń, obcą w gruncie rzeczy kobietę.
„...bardzo ciasno, metr kwadratowy wytartych płytek pod nogami, metr kwadratowy obsypanego sufitu nad samą głową, zapas wody w cynkowym baku, maleńkie lusterko poplamione pastą do zębów, w lustrze odbijają się dwie twarze - jedna naprzeciw drugiej - zbyt...”
Julia gwałtownie usiadła na pościeli. Zamrugała oczami, przeganiając resztki strasznego snu.
Słońce przebijało się przez otwory w dziurawej zasłonie. Na wprost jej twarzy sterczał z gniazdka fumigator; niebieska, aromatyczne płytka, całą noc przeganiająca z pokoju komary, straciła swoją barwę i zrobiła się biała.