Выбрать главу

Nie, moi drodzy. Łaski nie będzie. Nie będzie przebaczenia. Już jadę, panowie, i przekonacie się na własnej skórze, że Hort zi Tabor nie przyszedł na ten świat na próżno. Tak, panowie; moje jałowe życie zyskało teraz nowy sens.

Miejscowi zbiegli się, by popatrzeć na maga, który wybierał się w podróż karetą bez konia.

Cóż. Będą mieli o czym opowiadać wnukom.

* * *

- Gospodarzu! Wody, zsiadłego mleka i kotleta na parze, tylko żywo!

Wszędzie są tacy sami. Już niosą dzban wina i ociekający sokiem stek. Mięso razem z talerzem leci w twarz podającemu.

- Powiedziałem: zsiadłego mleka, powiedziałem: na parze!

Bieganina.

Moja sabaja została u Nagiej Iglicy. Nie w charakterze wykupu, lecz podarunku. Chwilami żałowałem swej szczodrości, chwilami nie.

Nie wziąłem Ory ze sobą, by nie narażać jej na niebezpieczeństwo. Zostawiłem ją samą i teraz ona nie żyje.

Kim był jej wróg; ten, z powodu którego wstąpiła do klubu Kary? Czy mógł wykorzystać fakt, że została sama?

Spokojnie, podpowiadał zdrowy rozsądek. Ora mogła przecież zatruć się grzybami. Mogła spaść z mostu do rzeki. Mogła zagapić się i wpaść pod koła rozpędzonego powozu. Choćby moja kareta bez zaprzęgu tak gnała po wiejskich drogach, że dwie gęsi rozjechała. Może Ora również właśnie tak...?

„...Jestem kobietą. Mój ojciec umarł... jestem magiem trzeciego stopnia. Nie ma komu się za mną ująć...”

To prawda. Była słaba. A ja zostawiłem ją samą.

Na wyheblowanym stole stał już dzban ze smakowitym kwaśnym mlekiem. Popatrzyłem na swoje ręce. Każdy paznokieć w żałobie.

- Gospodarzu! Umywalkę i ręcznik!

Woda była ciepła. Podgrzali, a więc przestraszyli się mojego gniewu.

Trzy razy wyszorowałem ręce.

Umyłem się, zmywając pot i kurz. Przy okazji zmyłem też kilka łez, które wycisnął ze mnie wilgotny, jesienny wiatr.

Urodziwa piętnastoletnia dziewczyna podała mi czysty, płócienny ręcznik. W jej oczach malowało się takie przerażenie, że szybko odwróciłem wzrok.

- Jak cię zwą?

- Miła. - W ochrypłym szepcie nie było już przerażenia, lecz śmiertelna rozpacz.

- Dziękuję, Miła. Możesz odejść.

Czyżby to Preparator rozprawił się z Orą? Czyżby faktycznie mu czymś zagrażała?

Mianowany mag trzeciego stopnia? Nie rozśmieszajcie mnie. Chyba, że pan preparator zrobił to, by uderzyć we mnie?

Pochowałem ojca; straciłem sowę; pogrzebu matki nawet nie pamiętam. Taki już jest ten świat, zawsze ktoś umiera. Dlaczego pan preparator uznał, że będę rozpaczał po Orze Szantalii?

Jednak to ja zostawiłem ją samą.

Kotlet na parze przyrządzony był bez soli. Więc tutejszy kucharz miał jednak trochę oleju w głowie.

Uniosłem głowę.

Zajazd był pusty. W drugim końcu sali tłoczyli się ramię przy ramieniu ci, którzy nie mieli dokąd uciec. Właściciel gospody, podobny trochę do Marta zi Gorofa, jego tłusta żona, dwunastoletni chłopiec i dziewczyna, która podawała mi ręcznik.

- Proszę mi wybaczyć - rzekłem. - Zdaje się, że wszystkich was przestraszyłem... Kotlet był doskonały, dziękuję.

I położyłem na stół pięć złotych krążków. Ostatnie pieniądze, jakie mi zostały.

Gospodarz zamrugał. Chłopiec schował się za plecy matki. Dziewczyna wciągnęła głowę w ramiona. Zdaje się, że mi nie wierzyła. Nie wierzyła, że człowiek z taką twarzą może wykazać dobrą wolę.

Zasłoniłem dłonią żółte oko. Uśmiechnąłem się ze smutkiem.

Dziewczyna długo patrzyła na mnie z otwartą buzią. A potem ze strachem w oczach odwzajemniła mój uśmiech.

* * *

ZADANIE Nr 400: Mag pierwszego stopnia traci jednakową ilość sil na odparcie sześciu kolejnych uderzeń młotem kowalskim (zaklęcie „przed żelazem”) i na uwiedzenie czterech wiejskich dziewek (zaklęcie miłości). Jaka jest energopojemność każdego zaklęcia?

ZADANIE Nr 401: Mag drugiego stopnia uwiódł kolejno trzy wiejskie dziewki. Ile uderzeń młotem kowalskim (zaklęcie „od żelaza”) mógłby odeprzeć, wydatkując taką samą ilość magicznej sity?

* * *

Miejsce było paskudne. Nie raz i nie dwa kogoś tu zarżnęli; najpewniej rozbójnicy; nic więc dziwnego, że przednia oś karety trzasnęła właśnie tu, na rozstajach. Szarpnięcie rzuciło mnie na ścianę; pojazd przejechał jeszcze kawałek siłą inercji, po czym osiadł w błocie.

Nie chciało mi się wychodzić; znowu padało.

Rozbójnicy byli gdzieś w pobliżu; gdy wyostrzyłem słuch, usłyszałem ich sapanie i krzątaninę. Nie w porę przypomniałem sobie Aggeja z mamusią i jej zbirami. Ale wtedy woda była jeszcze ciepła. Nienawidzę jesieni; wszystko zmienia się za szybko i zawsze na gorsze.

Wtedy obok była Ora, podpowiedział mi zdradziecki, wewnętrzny głos. Powiedział to ukradkiem i chyba ze współczuciem. Wszystko tak szybko się zmienia. I to wcale nie na lepsze. O, nie. Nie na lepsze.

Rozbójnicy najwyraźniej się ulotnili. Byli to normalni, magobojni rozbójnicy. Nie mieszkali w sąsiedztwie smoczego zamku, nie dowodził nimi zażarty mag bękart.

Byłem sam. Na środku jesiennej drogi, pośrodku lasu. Zupełnie sam. I nigdy jeszcze to uczucie tak mi nie ciążyło.

Przypomniał mi się Iw de Jater. Pomyślałem o nim prawie z rozdrażnieniem.

Gdyby mi ktoś teraz powiedział, że już nigdy w życiu nie będzie mi sądzone zobaczyć przyjaciela z dzieciństwa, nie poczułbym nic. Kompletnie nic. Ani żalu, ani radości. No i sowa z nim, z lwem.

Niewola; zaplotłem palce. Wiodłem swobodne i, nie ma co dużo ukrywać, nudne życie. Zostałem zwabiony i złapany na haczyk. Zupełnie niezauważalnie. Pewnie bym nawet nie zrozumiał (w każdym razie nie od razu), co się stało, gdyby Ora żyła. Być może zostalibyśmy dobrymi znajomymi. Może wymienialibyśmy listy i od czasu do czasu spotykali się w klubie Kary. Z okienka zegara wynurzałaby się drewniana sowa, odliczając godziny spokoju i obojętności. Gdyż prawdziwa wolność wiąże się z obojętnością. Dla niej wszystkie kobiety na świecie, wszyscy mężczyźni na świecie i wszystkie dzieci są jednakowe. Owszem, różnią się kolorem włosów i siłą rozumu, niektórzy mogą nawet budzić poważanie; jednak żadne z nich, znikając na wieki, w niczym nie skrzywdzi wolności. I chmurka lekkiego smutku rozwieje się po półgodzinie...

Albo nie? Być może, gdyby Ora pozostała żywa, wszystko ułożyłoby się dużo gorzej. Poczucie straty w końcu się zatrze i być może znowu się uwolnię. A gdyby Ora żyła, uzyskałaby nade mną władzę, a władza narwanej paniusi nad magiem ponad rangą jest śmieszna i uwłaczająca.

W okna karety bębnił deszcz. Trzeba było coś zrobić; naprawić oś zaklęciem, iść piechotą, cokolwiek. Lecz ja siedziałem z twarzą ukrytą w dłoniach.

Gdyby pan preparator postanowił otworzyć mnie, co by zobaczył?

Czym jest dla niego człowiek? Kryształem o tysiącu ścian? A może drzewem o tysiącu gałęzi, albo miastem, grą, lasem, czy jeszcze czymś innym, czego nawet ja, mag ponad rangą, nie jestem w stanie pojąć?

Wyobraziłem sobie, jak po nacięciu mojej duszy, uważnie unosi na skalpelu jedną z mych głównych cech.

I jakiś czas potem, tłuściejszy i pogodniejszy, z wisiorem na szyi, z żoną i gromadką dzieciaków na karku, usiadłbym za stołem pisać pamiętniki, a dzieci szeptałyby, przykładając palce do warg: Tsss, tata tworzy...

Albobym oszalał i leżał do samej śmierci jak żywa kłoda. Gdyż cecha, która przeszkadza mi osiągnąć dobrobyt, ożenić się i otoczyć gromadką dzieciaków, jest - wyrażając się słowami Gorofa - moją „ścianą nośną”, której wyłamanie oznacza zniszczenie budowli mojej osobowości, zniszczenie mnie samego.