Выбрать главу

Biała lalka milczała. Patrzyła zupełnie po ludzku.

- Boisz się spotkać ze mną jak mężczyzna z mężczyzną? Wolisz spódnice, zboczeńcu?

- Jestem kobietą, Hort-cicho powiedziały jej wargi. W pierwszej chwili nawet jej nie usłyszałem.

- Ty parszywy wrzodzie, ty kupo gnoju - wykrzykiwałem z rozpędu. - Ty tłusty eunuchu... Co?!

- Jestem kobietą - powiedziała kobieta, podająca się za Orę.

- Jestem kobietą, mianowanym magiem.

- Kłamiesz!

Obłok cudzej woli - jej woli - nad kamykami uniósł się jeszcze wyżej i przybrał czerwony odcień. Gliniany potworek w jego centrum wydawał się być czarny.

- Nie kłamię. Jestem po prostu stara. Bardzo stara. Wraz ze wzrostem doświadczenia nawet mianowani magowie gromadzą siłę, sam o tym wiesz.

- Kłamiesz - powtórzyłem z uporem. - Pokaż swoją prawdziwą twarz!

Jej wargi wykrzywiły się w smutnym uśmiechu:

- Nie, Hort... Wybacz. To nie jest widok dla ciebie. Wyglądam nieciekawie; szczerze mówiąc, wyglądam po prostu koszmarnie.

Już od wielu wieków opanowuję umiejętności, które ty posiadasz z racji urodzenia. Tak, tak. Miałam wiele czasu, by się udoskonalać i nie traciłam go na darmo. Przykro mi to mówić, ale przewyższam cię w magii... jestem jednak bardzo stara.

- Kłamiesz - powiedziałem po raz trzeci.

Pokręciła głową.

- Niestety nie. Weź się w garść. Hort; musimy porozmawiać.

- Najpierw oddaj to, co mi się prawnie należy.

- Moje życie także należy do mnie, zgodnie z prawem. Nie mam jednak wątpliwości, że karząc mnie, odczujesz przyjemność znacznie większą, niż kochając mnie... Zresztą, już ją prawie odczułeś, nieprawdaż?

Tym razem ja milczałem.

- Ten gliniany potworek dzień po dniu wyrabiał z tobą straszne rzeczy, a ty niczego nie czułeś - kontynuowała ta, która była Orą.

- Kiedy ten wiejski chłopiec skamlał u twych stóp, doświadczałeś rozkoszy porównywalnej ze szczęściem pierwszej miłości. Zaś dzisiaj... ale nie chcę o tym mówić. - Sposępniała. - To paskudne uczucie, Hort, gdy znajdujesz się po drugiej stronie Kary. Usiądź. Porozmawiamy.

Obłok nad kamieniami zmniejszył się. Osiadł jak zaspa na wiosnę. Jednak gdy podszedłem do stołu, nadął się znowu.

- Przestań się szarpać, Hort.

Splotłem palce i odwróciłem dłonie w kierunku rozmówczyni.

- Powiedziałaś, że przewyższasz mnie w magii?

- Będziesz walczył? Z kobietą?

- Nie jesteś kobietą, lecz potworem.

- Zupełnie nie ciekawi cię to, co chcę powiedzieć?

Zawahałem się i opuściłem ręce.

Drżałem z poniżenia. Chciałem bić, rwać zębami, mścić za zbezczeszczone uczucie.

A jednocześnie, rzeczywiście byłem ciekaw.

Przemogłem się i usiadłem na parapecie obok klatki z sową.

* * *

Wnętrze człowieka wydawało jej się czasem drzewem, czasem kłębkiem nitek, a niekiedy nadjedzonym trupem lub złożoną zabawką. Ale najczęściej widziała człowieka jako dom z mnóstwem mieszkańców, którzy żyli w złożonych powiązaniach, jednak według niezbywalnych praw. Po zbadaniu takiego domu, wpuszczała tam lalkę. Była to swego rodzaju próba: jeśli przynęta się zadomowi, znaczy mieszkańcy domu zostali dobrze rozpoznani i można przystąpić do preparacji, to jest przymusowego wysiedlenia dowolnego z nich.

Dla barona Jatera była czarującą Efą. Co za oko! Strzał w dziesiątkę!

Dla starego kupca była młodym pomocnikiem. Ten sukces oceniała skromniej, ale też była z niego dumna.

Była Tissą Grab, w towarzystwie której łatwowierna żona jubilera wybrała się do szewca, by odebrać zamówienie. Siedem punktów w dziesięciostopniowej skali. Zupełnie przyzwoity wynik.

Była dziewczynką, Jodełką, do której przywiązał się jak do córki nieczuły Mart zi Gorof.

- Tak, to też niezłe trafienie. Dusza Marta zi Gorofa jest grobowcem pełnym nieboszczyków; nie zna pan przecież historii Gorofa. On... zresztą, nie warto o tym mówić. Przygotowana przeze mnie Jodełka zdołała przezwyciężyć w duszy Gorofa nawet przywiązanie do smoka. Członkowie Klubu Smoka to wspaniały materiał! Szerokie pole do preparacji, pasjonująca i niebezpieczna praca. Niemal wszyscy są ponad rangą, a to dodaje, jak się pan domyśla, smaczku ryzyka.

Patrzyłem w jej płonące oczy. Moje bolesne rozdwojenie nie mijało, przeciwnie, jeszcze bardziej się nasilało. Z ciekawością słuchałem opowieści Preparatora, wyczekując jednocześnie, jak myśliwy w zasadzce. Słuchałem pseudo-Ory, wstrząśnięty jej poglądami na świat i miałem wrażenie, że atrapa Kary rozgrzewa się i parzy mi skórę. Nie patrzyłem na glinianą maszkarę, przez cały czas miałem ją jednak przed oczami; bardzo dobrze, że Ora przywiązuje taką wagę do swej opowieści. Że tak się denerwuje, że chce wszystko jak najlepiej objaśnić. Znakomicie.

- Tego, co robię, na pewno nie można... Ja po prostu wysiedlam z „domu” niepożądanych mieszkańców. To znaczy będę wysiedlać, gdy osiągnę perfekcję, a na razie muszę trenować na tych, którzy się nawiną. Zdarza się, że wyeksmituję „głowę rodziny”, a wtedy kończą się porządki w „domu”. Tak właśnie było z Jaterem... Rozumie pan?

Zwracała się do mnie raz na ty, raz na pan. Słoneczny promień powoli przemieszczał się przez pokój. Gliniana maszkara skryła się w cieniu i zgasły kolorowe iskry na kamieniach.

Nie będę walczył z kobietą. Przynajmniej dopóki nie zostanę przyparty do muru. Jednak Kara to inna sprawa. Karze się nie ze względu na płeć, lecz na stopień winy. Kara jest moją własnością i w końcu ją odzyskam; od stołu dzieliły mnie pełne trzy kroki. A po jego drugiej stronie siedziała ta, która podawała się za Orę. Jej oczy płonęły nie słabiej, niż drogocenne kamyki, a patrzyłem w nie, zgodnie potakując.

- Jater był bardzo ciekawym przypadkiem... Fascynującym przypadkiem. Gdyż do prawdziwej preparacji nadają się jedynie tak zwane „sprzeczne natury”, w odróżnieniu od tych jednorodnych. W tak mało trywialnym „domu” zadomowiają się cechy nieprzystosowane do współżycia... Jak w przypadku Jatera. Stary cap był zdolny do prawdziwej miłości; oddanej, bezinteresownej, ofiarnej, jeśli pan woli. Baron Jater... Jego wewnętrzny „dom” był czymś pośrednim pomiędzy koszarami a przytułkiem. I zapłonął takim wzruszającym, młodzieńczym uczuciem! Chciałam wysiedlić z niego ten koszmarny upór, który sprawiał, że parł do przodu jak nosorożec, tratując każdego, kto stanął mu na drodze. To, co zostało, okazało się niestety niezdolnym do życia. Szkoda... Zdobyłam za to niezbędne doświadczenie, zaś negatywny wynik też jest jakimś rezultatem. Przez setki lat ćwiczyłam te umiejętności, jednak dopiero ostatnimi laty uzyskałam możliwość posłużenia się nimi. Spójrz. - Przesunęła dłoń nad kamykami. - W tym granacie zawarty jest nienaganny gust. W tym ametyście, chciwość. A w tym szmaragdzie kryje się kolejna chciwość, jednak zupełnie innego rodzaju; bardziej złożona, jeśli można tak rzec. Podczas gdy kupiec, właściciel ametystu, będąc niezwykle zamożnym człowiekiem, nigdy nie udzielał pożyczek bez procentu, kupował używaną odzież i potrafił nawet podnieść z rynsztoka zgubiony przez kogoś grosik, właściciel szmaragdu, dysponując dość skromnymi środkami, urządzał bale i przyjęcia, sprowadzał najlepszych muzyków, nie przepuszczał żadnej pięknej kobiecie i cierpiał, jeśli rasowy koń nie należał do niego... I żył, żył, żył... chciwie, wręcz pazernie, każdego ranka budząc się z myślą, że życie mu się wymyka, a żyje się wszak tylko raz!

- Co się z nim stało? - Spytałem cicho.