Выбрать главу

— Jakija plotki, Antanida Parfirjeŭna! — uskliknuŭ zasmučany niedavieram žonki piśmiennika Boba i znoŭ zasvistaŭ: — Havaru vam, kuli nie biaruć… A ciapier pažar… Jany ŭ pavietry… u pavietry, — Boba šypieŭ i nie padazravaŭ, što tyja, pra kaho jon raskazvaje, siadziać pobač z im i majuć asałodu ad jaho svistu.

Chacia hetaja asałoda chutka skončyłasia. Z unutranaha restaracyjnaha ŭvachodu na vierandu imkliva vyjšli troje mužčyn, tuha padpiarazanyja ramianiami, u krahach i z revalvierami ŭ rukach. Piaredni kryknuŭ zvonka i strašna:

— Ni z miesca! — I jany adrazu ž pačali stralać pa vierandzie, celačysia ŭ hałavu Karoŭievu i Biehiemotu. Tyja, pa kim stralali, adrazu ž rastali ŭ pavietry, a z prymusa ŭdaryŭ ahniavy słup prosta ŭ tent. Nibyta pašča z čornymi krajami zjaviłasia ŭ tencie i pačała raspaŭzacca va ŭsie baki. Ahoń praskočyŭ praz jaje i pačaŭ padymacca da samaha dachu hrybajedaŭskaha doma. Papki z papierami, jakija lažali na aknie na druhim paviersie ŭ redakcyi, raptam uspychnuli, sledam zaniałasia štora, i tut ahoń zahudzieŭ, niby jaho razdzimali, słupami pajšoŭ unutr ciotčynaha doma.

Praz niekalki siekund pa asfaltavych darožkach, jakija viali da čyhunnaje rašotki na bulvary, adkul u sieradu viečaram pryjšoŭ nikim nie zrazumieły Ivanka, ciapier biehli niedaabiedaŭšyja piśmienniki, aficyjanty, Sofja Paŭłaŭna, Boba, Pietrakova, Pietrakoŭ.

Arčybald Arčybaldavič nikudy nie spiašaŭsia i nie ŭciakaŭ, jon zaraniej vyjšaŭ praz bakavy ŭvachod i, jak kapitan, jaki pavinien pakidać karabiel apošnim, stajaŭ spakojna ŭ letnim palito z šaŭkovaju padkładkaju, z dvuma bałykovymi biarviencami pad pachaj.

Razdziel 29

LOS MAJSTRA I MARHARYTY VYZNAČANY

Pierad zachodam sonca vysoka nad horadam na muravanaj terasie adnaho z sama pryhožych u Maskvie budynkaŭ, pabudavanaha amal paŭtary tysiačy hadoŭ nazad, znachodzilisia dvoje: Vołand i Azazieła. Ich nie było vidać znizu, z vulicy, bo ich zasłaniała ad čužoha voka balustrada z hipsavymi vazami i hipsavymi kvietkami. A im horad byŭ vidać uvieś da krajoŭ.

Vołand siadzieŭ na składnoj taburetcy, apranuty ŭ svaju čornuju sutanu. Jaho doŭhaja šyrokaja špaha była ŭvatknuta miž dzviuch plit terasy viertykalna, tak što atrymaŭsia soniečny hadzinnik. Cień ad špahi niaŭmolna doŭžyŭsia, padpaŭzaŭ da čornych tuflaŭ na nahach u satany. Vołand padpior vostry padbarodak kułakom, sahnuŭsia na taburetcy, padkłaŭ adnu nahu pad siabie i nieadryŭna hladzieŭ na nieabdymnaje zboryšča pałacaŭ, vializnych damoŭ i maleńkich, asudžanych na znos budynin.

Azazieła byŭ nie ŭ sučasnym ubory, biez pinžaka, kaciałka, łakiravanych tuflaŭ; apranuty ŭ čornaje, jak i Vołand, jon nieruchoma stajaŭ niepadaloku ad svajho vaładara, hetak, jak i jon, nie advodziŭ vačej ad horada.

Vołand zahavaryŭ:

— Jaki cikavy horad, ci nie praŭda?

Azazieła pavarušyŭsia i adkazaŭ z pavahaju:

— Miesir, mnie bolej padabajecca Rym.

— Nu, heta ŭ kaho jaki hust, — adkazaŭ Vołand.

Praz niejki čas znoŭ pačuŭsia jaho hołas:

— A čaho hety dym tam na bulvary?

— Heta haryć Hrybajedaŭ, — adkazaŭ Azazieła.

— Treba dumać, što hetaja nierazłučnaja paračka Karoŭieŭ i Biehiemot pabyli tam?

— U hetym niama nijakaha sumniennia, miesir.

Znoŭ nastała maŭčannie, abodva z terasy hladzieli, jak u voknach, jakija vychodzili na zachad, na vierchnich pavierchach uspychvała adlustravannie razłamanaha sonca. Vołandava voka hareła hetaksama, jak adno z voknaŭ, što vychodziła na zachad, chacia Vołand siadzieŭ plačyma da sonca.

Ale tut štości prymusiła Vołanda zaviarnucca ad horada i zviarnuć uvahu na kruhłuju viežu, jakaja była ŭ jaho za plačyma na dachu. Sa sciany jaje vyjšaŭ abarvany, vypackany ŭ hlinu panury čałaviek u chitonie, u samarobnych sandalach, čornabarody.

— Vo! — uskliknuŭ Vołand i nasmiešliva pahladzieŭ na pryšelca. — Mieniej za ŭsio možna było čakać ciabie tut! Ty čaho zjaviŭsia niezaprošany, ale čakany hosć?

— Ja da ciabie, duch zła i vaładar cieniaŭ, — adkazaŭ pryšelec i z-pad iłba varoža pahladzieŭ na Vołanda.

— Kali ty da mianie, to čamu nie vitaješsia, były zborščyk padatkaŭ? — zahavaryŭ Vołand.

— Tamu što ja nie chaču, kab tabie zdaroviłasia, — z vyklikam adkazaŭ pryšelec.

— Tabie z hetym daviadziecca zmirycca, — zapiarečyŭ Vołand, i ŭsmieška skryviła jaho rot, — nie ŭspieŭ ty zjavicca, jak užo lapnuŭ hłupstva, i ja tabie skažu, u čym jano, — u tvajoj intanacyi. Ty havoryš hetak, byccam nie pryznaješ cieniaŭ, a taksama zła. A ty, budź łaskavy, padumaj, što rabiła b tvajo dabro, kab nie było zła, i jak by vyhladała ziamla, kab z jaje znikli cieni? Cieni atrymlivajucca ad pradmietaŭ i ad ludziej. Voś cień ad majoj špahi. Ale byvajuć cieni ad dreŭ i ad žyvych istot. Ci nie chočaš ty abadrać uvieś ziamny šar, zniesci z jaho ŭsie drevy i ŭsio žyvoje z-za tvaje fantazii mieć hoły sviet? Ty durny.

— Ja nie budu z taboj spračacca, stary safist, — adkazaŭ Levij Maciej.

— Ty i nie možaš sa mnoj spračacca, tamu što ja skazaŭ užo: ty durny, — adkazaŭ Vołand i spytaŭsia: — Nu, havary koratka, nie stamlaj mianie, čaho ty chočaš?

— Jon prysłaŭ mianie.

— Što jon zahadaŭ pieradać tabie, rab?

— Ja nie rab, — jašče bolš zazłavaŭ Levij Maciej, — ja jaho vučań.

— My havorym z taboju na roznych movach, jak zaŭsiody, — adazvaŭsia Vołand, — ale rečy, pra jakija my havorym, ad hetaha nie mianiajucca. Nu?..

— Jon pračytaŭ stvoranaje majstram, — zahavaryŭ Levij Maciej, — i prasiŭ ciabie, kab ty zabraŭ z saboju majstra i ŭznaharodziŭ jaho spakojem. Niaŭžo tabie heta ciažka zrabić, duch zła?

— Mnie ničoha nie ciažka zrabić, — adkazaŭ Vołand, — i tabie heta dobra viadoma. — Jon pamaŭčaŭ i dadaŭ: — A čamu ž vy nie bieracie jaho da siabie, da sviatła?

— Jon nie zasłužyŭ sviatła, jon zasłužyŭ spakoj, — žurbotnym hołasam skazaŭ Levij.

— Pieradaj, što budzie zroblena, — adkazaŭ Vołand i dadaŭ, pry hetym voka jaho zaharełasia: — I pakiń mianie terminova.

— Jon prosić, kab tuju, što kachała jaho i pakutavała z-za jaho, vy zabrali taksama, — upieršyniu Levij pahladzieŭ na Vołanda ŭmolna.

— Biez ciabie my nijak nie zdahadalisia b pra heta. Idzi.

Levij Maciej znik adrazu pasla hetaha, a Vołand paklikaŭ Azaziełu i zahadaŭ:

— Laci da ich i ŭsio ŭładź.

Azazieła pakinuŭ terasu, i Vołand zastaŭsia adzin. Adnak być jamu adnamu doŭha nie daviałosia. Pačuŭsia tupat pa plitach na terasie i ažyŭlenaja havorka, i pierad Vołandam zjavilisia Karoŭieŭ i Biehiemot. Ciapier prymusa ŭ taŭstuna nie było, nahružany jon byŭ inšymi pradmietami. Pad pachaju ŭ jaho byŭ nievialiki piejzažyk u załatoj ramie, na ruce visieŭ kucharski, napałovu zhareły chałat, a ŭ druhoj ruce jon trymaŭ cełuju siomhu sa skuraju i chvastom. Ad Karoŭieva i Biehiemota patychała harełym, Biehiemotava morda była ŭ sažy, a šapačka napałovu abhareła.

— Salut, miesir! — kryknuła nieŭhamonnaja paračka, i Biehiemot zamachaŭ siomhaju.

— Jakija pryhažuny, — skazaŭ Vołand.

— Miesir, ujaŭlajecie, mianie paličyli maradzioram, — radasna i ŭzbudžana zakryčaŭ Biehiemot.

— Kali mierkavać pa pryniesienym taboju, — adkazaŭ Vołand i pahladzieŭ na łandšafcik, — ty i josć maradzior.

— Paviercie, miesir… — pačaŭ zadušeŭna Biehiemot.

— Nie pavieru, — koratka adkazaŭ Vołand.

— Miesir, klanusia, ja hieraična sprabavaŭ vyratavać što tolki možna było, i voś ŭsio, što ŭdałosia advajavać.

— Ty lepš skažy, čamu zahareŭsia Hrybajedaŭ? — spytaŭsia Vołand.