Majstra spałochaŭ hety svist. Jon schapiŭsia za hołaŭ i pabieh da kampanii, jakaja čakała jaho.
— Nu što ž, — zviarnuŭsia da jaho Vołand z vyšyni svajho kania, — usio zapłačana zhodna z rachunkam? Razvitalisia?
— Razvitaŭsia, — adkazaŭ majstar, supakoiŭsia i pahladzieŭ u tvar Vołandu adkryta i smieła.
I tady nad harami praniossia strašny trubny Vołandaŭ hołas:
— Para! — i pranizlivy svist, i rohat Biehiemota.
Koni rvanulisia, konniki padnialisia ŭhoru i paimčali. Marharyta adčuvała, jak jaje šalony koń hryzie i ciahnie za cuhli. Vołandaŭ płašč razharnuŭsia nad usioj kavalkadaj, hetym płaščom pačało zachinać viečarovy niebaschil. Kali na niejkaje imhniennie čorny płašč adniesła ŭbok, Marharyta na latu azirnułasia i ŭbačyła, što zzadu niama nie tolki roznakalarovych viežaŭ z aerapłanam nad imi, ale niama ŭžo i samoha horada, jaki apusciŭsia ŭ ziamlu i pakinuŭ pasla siabie adzin tolki tuman.
Razdziel 32
DARAVANNIE I VIEČNY SPAKOJ
Boža, moj boža! Jakaja žurbotnaja ziamla na zmiarkanni! Jakija tajamničyja tumany nad bałotami! Chto błukaŭ u hetych tumanach, chto šmat pakutavaŭ pierad smierciu, chto lataŭ nad hetaj ziamloj i nasiŭ na sabie niepasilny ciažar, toj viedaje.I jon biez žalu pakidaje ziamnyja tumany, bałacinki i rečki, zniasileny, jon addajecca z lohkim sercam u ruki smierci, bo viedaje, što tolki jana — adna…
Čaroŭnyja čornyja koni i tyja stamilisia i imčali svaich siedakoŭ pavolniej, i niepazbiežnaja noč pačała dahaniać ich. Kali adčuŭ jaje za plačyma, prycich navat nieŭhamonny Biehiemot, učapiŭsia kipciurami za siadło, lacieŭ maŭklivy i surjozny z raspušanym chvastom.
Noč pačała nakryvać čornaju chustkaju lasy i łuhi, noč zapalvała ćmianyja ahieńčyki dzieści daloka ŭnizie, ciapier užo nie cikavyja i nie patrebnyja ni Marharycie, ni majstru, čužyja ahieńčyki. Noč pierahnała kavalkadu, cierusiłasia na jaje zvierchu i siejała to tam to siam u zažuranym niebie biełyja plamy zoračak.
Noč huscieła i lacieła pobač, chapała konnikaŭ za płaščy, zryvała ich z pleč i vykryvała padmany. I kali Marharyta, abviejanaja prachałodnym vietram, raspluščvała vočy, jana bačyła, jak mianiajucca abliččy ŭsich, chto lacić pobač da svajoj mety. Kali nasustrač im z-za kraju lesu pačała ŭstavać barvovaja poŭnia, usie padmany kančatkova znikli, upali ŭ bałota, patanuła ŭ bałotach i začaravanaje pryvidnaje adziennie.
Naŭrad ci možna było ciapier paznać Karoŭieva-Fahota, samazvanca-pierakładnika pry tajamničym kansultancie, jakomu niepatrebny byli nijakija pierakłady, u tym, chto ciapier lacieŭ pobač z Vołandam pravaruč ad majstra. Na miescy taho, chto ŭ abšarpanym cyrkavym adzienni pakinuŭ Vierabjovy hory pad prozviščam Karoŭieva-Fahota, ciapier imčaŭ, cicha pazvońvajučy załatym łancuhom pavadoŭ, ciomna-fijaletavy rycar z nasuplenym, viečna niaŭsmiešlivym tvaram. Jon upiorsia padbarodkam u hrudzinu, jon nie hladzieŭ na poŭniu, jaho nie cikaviła ziamla, jon dumaŭ tolki pra niešta svajo, letučy pobač z Vołandam.
— Čamu jon hetak pieramianiŭsia? — spytałasia Marharyta cicha pad vietrany posvist u Vołanda.
— Rycar hety kaliści niaŭdała pažartavaŭ, — adkazaŭ Vołand i zaviarnuŭ da Marharyty svoj tvar z adnym bliskučym vokam, — jaho žart, kali jon havaryŭ pra sviatło i pra ciemru, byŭ nie zusim dobry. I rycaru daviałosia pažartavać pasla hetaha namnoha bolej, čym jon mierkavaŭ sam. Ale sionnia takaja noč, kali zakryvajucca rachunki ŭsich daŭhoŭ. Rycar svoj doŭh vypłaciŭ i rachunak zakryŭ!
Noč adarvała i pušysty chvost u Biehiemota, sadrała z jaho šersć i razviejała jaje kamiaki pa bałotach. Toj, chto byŭ katom, ciapier akazaŭsia chudzieńkim junakom, demanam-pažam, lepšym šutom, jaki choć kali byŭ na sviecie za ŭvieś čas. Ciapier zacich i jon i lacieŭ niačutna, padstaŭlaŭ svoj małady tvar pad sviatło, jakoje strumieniła poŭnia.
Zboč ad usich lacieŭ, pabliskvajučy stałlu daspiechaŭ, Azazieła. Poŭnia pieramianiła i jaho tvar. Biassledna znikli niedarečnyja, niepryhožyja ikły, i kryvoje voka akazałasia falšyvym. Vočy ŭ Azazieły byli adnolkavyja, parožnija i čornyja, a tvar bieły i chałodny. Ciapier lacieŭ sapraŭdny Azazieła, jak deman biazvodnaje pustyni, deman-zabojca.
Siabie Marharyta nie mahła bačyć, zatoje jana bačyła, jak pieramianiŭsia majstar. Vałasy jaho ŭ miesiačnym sviatle bialeli i zaplalisia ŭ kasu, i jana lacieła ŭ pavietry. Kali viecier raschilaŭ płašč majstra, Marharyta bačyła na jaho batfortach zorački šporaŭ, jakija to patuchali, to zaharalisia. Hetak, jak i junak-deman, majstar lacieŭ i nie zvodziŭ vačej z poŭni, ale ŭsmichaŭsia joj, niby dobraj znajomaj i lubimaj, i niešta marmytaŭ sam sabie, jak pryvyk rabić u pakoi № 118.
I, narešcie, Vołand lacieŭ taksama ŭ svaim sapraŭdnym abliččy. Marharyta nie zmahła b skazać, z čaho zrobleny pavady ŭ jaho kania, i dumała, što, mahčyma, heta miesiačnyja łancužki i sam koń — tolki hłyba ciemry, a hryva hetaha kania — chmara, a špory konnika — biełyja znački zorak.
Hetak lacieli moŭčki doŭha, pakul sama miascovasć unizie nie pačała mianiacca. Zažuranyja lasy patanuli ŭ ziamnoj ciemry i paciahnuli za saboju ćmianyja nažy rečak. Zjavilisia i pačali pabliskvać vałuny, a miž imi začarnieli prorvy, kudy nie dastavała miesiačnaje sviatło.
Vołand spyniŭ svajho kania na kamianistaj, sumnaj, plaskataj viaršyni, i tady konniki rušyli dalej stupoju, słuchali, jak koni truščać padkovami kamiennie i kremień. Poŭnia asviatlała placoŭku jarka i zialona, i Marharyta chutka razhledzieła ŭ pustelnaj miascovasci kresła, a na im biełuju postać čałavieka. Mahčyma, jon byŭ hłuchi albo zanadta zadumaŭsia. Jon nie čuŭ, jak dryžała ziamla pad ciažaram koniej, i konniki nie patryvožyli jaho, kali padjechali.
Poŭnia dobra dapamahała Marharycie, sviaciła lepiej, čym elektryčny lichtaryk, Marharyta bačyła, što čałaviek, jaki zdavaŭsia slapym, paciraje ruki i nieviduščymi vačyma hladzić na poŭniu. Ciapier užo Marharyta bačyła, što pobač z ciažkim kamiennym kresłam, na jakim pabliskvajuć u miesiačnym sviatle niejkija iskarki, lažyć vializny vastravuchi sabaka i hetaksama tryvožna, jak i haspadar, hladzić na poŭniu. La noh u čałavieka lažać čarapki, i rasciakajecca niavysachłaja čorna-čyrvonaja łužyna. Konniki spynili koniej.
— Vaš raman pračytali, — zahavaryŭ Vołand i zaviarnuŭsia da majstra, — i skazali tolki adno, što jon, na žal, nie skončany. Dyk voś, mnie chaciełasia pakazać vam vašaha hieroja. Amal dzvie tysiačy hadoŭ siadzić jon na hetaj terasie na viaršyni i spić, ale kali nadychodzić poŭnia, bačycie, jaho pačynaje mučyć biassonnie. Jano mučyć nie tolki jaho, ale i jaho viernaha vartavoha sabaku. Kali heta praŭda, što bajazlivasć — sama ciažki čałaviečy niedachop, to, badaj, sabaka tut nie vinavaty. Adzinaje, čaho bajaŭsia smieły sabaka, heta navalnicy. Ale toj, chto lubić, pavinien padzialać los taho, kaho jon lubić.
— Što jon havoryć? — spytała Marharyta, i na spakojnym jaje tvary adbiłasia spačuvannie.
— Jon havoryć adno i toje, — pačuŭsia Vołandaŭ hołas. — Jon havoryć, što i pry miesiacy jamu niama spakoju i što ŭ jaho drennaja pasada. Hetak jon havoryć zaŭsiody, kali nie spić, a kali spić, to snić adno i toje ž — miesiačnuju darohu i choča pajsci pa joj, kab pahavaryć z aryštantam Ha-Nocry, tamu što, jak jon scviardžaje, niečaha nie dahavaryŭ tady, daŭno, čatyrnaccataha čysła viasnovaha miesiaca nisana. Ale, na žal, na hetuju darohu jamu vyjsci čamuści nie ŭdajecca, i da jaho nichto nie prychodzić. I jamu ničoha nie zastajecca, jak razmaŭlać samomu z saboj. Chacia patrebna i niejkaja raznastajnasć, i da svaje havorki pra poŭniu jon časam dadaje, što bolš za ŭsio na sviecie nienavidzić svaju niesmiarotnasć i vialikuju słavu. Jon scviardžaje, što achvotna pamianiaŭ by svoj los na los vałacuhi i abarvanca Levija Macieja.