Выбрать главу

– Gdzie się podziewałeś? – zapytali oboje prawie jednocześnie.

W drodze do domu obmyśliłem odpowiedź.

– Zatrzymali mnie – odparłem. – W Oakland. Byłem tam z kolegami, robiliśmy projekt i poddali nas wszystkich kwarantannie.

– Przez pięć dni?

– Tak – powiedziałem. – Tak. To było naprawdę straszne.

Czytałem o kwarantannach w gazecie i zacząłem bezwstydnie rzucać opublikowanymi tam cytatami:

– Tak. Wszystkich, którzy wpadli w tę chmurę dymu. Myśleli, że zaatakował nas jakiś nadzwyczajny wirus, i zapakowali nas do kontenerów w porcie, jak sardynki. Tam było naprawdę gorąco i duszno. Dawali nam też niewiele do jedzenia.

– O rany – skomentował tata, zaciskając pięść na stole. Przez trzy dni w tygodniu tata uczył w Berkeley, pracując z kilkoma studentami nad naukowym programem bibliotecznym. Przez resztę czasu udzielał konsultacji klientom w mieście i na półwyspie San Francisco, tym trzeciorzędnym firmom internetowym, które robią różne rzeczy związane z archiwami. Z zawodu był łagodnie usposobionym bibliotekarzem, ale w latach sześćdziesiątych stał się prawdziwym radykałem, a w szkole średniej trochę ćwiczył zapasy. Widziałem, jak czasami się wściekał, nieraz sam wyprowadzałem go z równowagi. Podczas takiego napadu złości potrafiło go naprawdę ponieść. Kiedyś rzucił huśtawką z Ikei, tak że przeleciała nad trawnikiem dziadka i rozpadła się na części: piętnasty raz od momentu, gdy zaczął ją składać.

– Barbarzyńcy – powiedziała mama. Przeprowadziła się do USA, kiedy była nastolatką, lecz gdy mówiła o amerykańskich gliniarzach, opiece zdrowotnej, kontroli na lotniskach czy problemie bezdomności, wracała cała jej brytyjskość. Wtedy używała słowa „barbarzyńcy”, wymawiając je ze swoim starym mocnym akcentem. W Londynie byliśmy dwukrotnie, żeby zobaczyć się z jej rodziną, i nie wydaje mi się, że jest to miasto bardziej cywilizowane niż San Francisco, może tylko bardziej zatłoczone.

– Jesteś ranny? – zapytała. – Głodny?

– Chce ci się spać?

– Wszystko po trochu i w dodatku śmierdzą mi skarpetki – odparłem przekornie.

Oboje uśmiechnęli się lekko, lecz ich oczy były nadal wilgotne. Miałem z powodu rodziców wyrzuty sumienia. Musieli przecież odchodzić od zmysłów ze zmartwienia. Ucieszyłem się, że mogę zmienić temat.

– Ale bym coś zjadł.

– Zamówię pizzę z Goat Hill – zaproponował tata.

– Nie, tylko nie to – odparłem. Spojrzeli na mnie oboje, jakby wyrosły mi czułki. Normalnie mam słabość do tej pizzerii, gdy tam jesteśmy, zazwyczaj wcinam jak złota rybka karmę, wpycham w siebie jedzenie dopóty, dopóki wszystko nie zniknie z talerza albo nie zacznę pękać. Wysiliłem się na uśmiech.

– Po prostu nie mam ochoty na pizzę – powiedziałem bez przekonania. – Zamówmy jakieś curry, dobrze?

Na szczęście San Francisco to istne eldorado, jeśli chodzi o żarcie na wynos.

Mama podeszła do szuflady z ulotkami (kolejna normalna czynność, która działała kojąco niczym szklanka wody na suche, bolące gardło) i przejrzała je. Na kilka minut zapomnieliśmy o wszystkim, czytając ulotkę tradycyjnej pakistańskiej restauracji na Valencia Street. Zdecydowałem się na miks z grilla tandoori oraz zupę krem ze szpinaku z serem farmerskim, napój lassi z mango (o wiele lepszy, niż się wydaje), a także małe smażone ciasteczka w syropie z cukru.

Gdy już zamówiliśmy jedzenie, posypały się kolejne pytania. Rodzice byli w kontakcie z rodzinami Van, Jolu i Darryla (naturalnie) i próbowali zgłosić nasze zaginięcie. Policja zanotowała nasze nazwiska, lecz „przemieszczonych osób” było tak wiele, że nie chcieli rozpoczynać śledztwa przed upływem siedmiu dni.

Tymczasem w sieci pojawiły się miliony stron z ogłoszeniami o zaginionych. Kilka z nich to stare klony MySpace, których właściciele wypłukali się z grosza i liczyli na wskrzeszenie, ściągając w ten sposób na siebie uwagę. W końcu w okolicy zatoki zaginęły też rodziny kapitalistów. Być może, gdyby je odnaleziono, strona przyciągnęłaby nowych inwestorów. Chwyciłem laptop taty i zacząłem je przeglądać. Oczywiście były pełne reklam oraz zdjęć zaginionych osób, w większości fotografii ślubnych, z zakończenia roku i tym podobnych. Wyglądało to dość makabrycznie.

Znalazłem swoją fotkę i zauważyłem, że jest dołączona do zdjęć Jolu, Van i Darryla. Widniały tam też niewielkie formularze – w jednym zaznaczano osoby odnalezione, a w drugim umieszczano opisy zaginionych. Zaznaczyłem pola obok mnie, Jolu i Van, a obok Darryla pozostawiłem puste miejsce.

– Zapomniałeś o Darrylu – powiedział tata. Nie przepadał za Darrylem, odkąd odkrył, że w jednej z butelek w naszym barku ubyło kilka centymetrów alkoholu, a ja ku mojej wiecznej hańbie zwaliłem winę na kolegę. Tak naprawdę obaj byliśmy nieco winni, po prostu się wygłupialiśmy, próbując trochę wódki z colą podczas całonocnej sesji gier komputerowych.

– Jego z nami nie było – powiedziałem. W ustach poczułem gorzki smak kłamstwa.

– O mój Boże – jęknęła mama. Ścisnęła mocno ręce. – Gdy wróciłeś do domu, zakładaliśmy, że byliście tam wszyscy razem.

– Nie – odparłem, brnąc dalej w kłamstwo. – Darryl miał się z nami spotkać, ale się nie pojawił. Prawdopodobnie utknął w Berkeley. Miał dojechać metrem.

Mama jęknęła. Tata potrząsnął głową i przymknął oczy.

– Nie słyszałeś o metrze? – zapytał.

Kiwnąłem przecząco głową. Wiedziałem, do czego zmierza. Poczułem się tak, jakby ziemia się pode mną rozstąpiła.

– Wysadzili je – powiedział tata. – Ci bandyci wysadzili je w tym samym czasie co most.

Tego nie było na pierwszej stronie gazety. Eksplozja metra nie była tak malownicza jak zdjęcia mostu zwisającego w strzępach i skrawkach nad zatoką. Tunel metra prowadzący z Embarcadero w San Francisco do stacji West Oakland znajdował się pod wodą.

Pochyliłem się ponownie nad komputerem taty i przejrzałem nagłówki gazet. Nikt nie był pewien, ale ofiary śmiertelne liczono w tysiącach. Wśród nich byli ludzie uwięzieni w samochodach, w których z wysokości sześćdziesięciu kilku metrów spadli do morza, i ci, którzy utonęli podczas podróży pociągiem – ich liczba stale rosła. Jeden z reporterów twierdził, że przeprowadził wywiad z „fałszerzem tożsamości”, który pomógł „dziesiątkom” ludzi uciec od ich dotychczasowego życia. Gdy otrzymali nowe dowody tożsamości, po ataku najzwyczajniej zniknęli, umykając przed nieudanymi związkami małżeńskimi, długami i smutnym życiem.

Tata miał łzy w oczach, a mama otwarcie płakała. Oboje mnie przytulili, poklepując tak, jakby chcieli się upewnić, że naprawdę tu jestem. Wciąż powtarzali, że mnie kochają. Powiedziałem, że ja ich też.

Obiad zjedliśmy w łzawej atmosferze. Mama z tatą wypili kilka lampek wina, dość dużo jak na nich. Oznajmiłem im, że jestem śpiący, co było prawdą, i poczłapałem do swojego pokoju. Jednak nie zamierzałem się położyć. Musiałem dostać się do sieci i sprawdzić, co się dzieje. Musiałem pogadać z Jolu i Vanessa. Musiałem zabrać się do szukania Darryla.

Dowlokłem się do pokoju i otworzyłem drzwi. Wydawało mi się, że nie widziałem swojego łóżka od wieków. Położyłem się na nim i sięgnąłem po laptop stojący obok na szafce. Musiałem go źle podłączyć do gniazdka – wtyczkę trzeba odpowiednio wsadzić – więc rozładował się podczas mojej nieobecności. Poprawiłem ją i zaczekałem minutę lub dwie, żeby się trochę naładował przed ponowną próbą uruchomienia. W tym czasie rozebrałem się i wrzuciłem ubrania do śmieci – nie miałem ochoty już nigdy więcej ich oglądać – włożyłem czyste bokserki i czystą koszulkę. Świeżo uprane ciuchy, wprost z szuflady, wydawały się znajome i przyjazne niczym uściski rodziców.