Выбрать главу

I tak spędziliśmy resztę lekcji, dyskutując o sufrażystkach i o nowych strategiach lobbingowych, które wymyślono po to, aby do kancelarii każdego samca z Kongresu wprowadzić cztery kobiety, żeby na niego naciskały, dając mu do zrozumienia, co stanie się z jego karierą polityczną, jeśli wciąż będzie odmawiał kobietom prawa do głosu. Normalnie lubiłem takie tematy – maluczcy, którzy sprowadzają dużych i silnych na drogę uczciwości. Ale dzisiaj nie mogłem się skoncentrować. Prawdopodobnie z powodu nieobecności Darryla. Obaj lubiliśmy WOS, pewnie trzymalibyśmy schoolbooki na wierzchu, prowadząc równoległą dyskusję na czacie na temat tej lekcji.

Poprzedniej nocy wypaliłem dwadzieścia płyt z ParanoidXboksem i miałem je wszystkie w torbie. Wręczyłem je ludziom, którzy, o ile się orientowałem, lubili sobie pograć. Wszyscy oni od roku lub dwóch mieli jeden bądź dwa Xboksy Universal, lecz większość z nich przestała ich używać. Gry na te konsole były cholernie drogie i niezbyt zabawne. Wyciągałem je na przerwach, w stołówce lub w trakcie okienek, wyśpiewując pod niebiosa pieśni pochwalne ku czci ParanoidXboksa. Darmowe i zabawne – uzależniające gry społeczne, którym oddawało się wielu fajnych ludzi z całego świata.

Dawanie jednej rzeczy w celu sprzedania innej to coś, co nazywa się biznesem żyletkowym – firmy typu Gillette wręczają wam darmowe maszynki do golenia, a potem każą wam zapłacić za wymienne ostrza. Najgorsze są tonery do drukarek – nawet najdroższy szampan na świecie jest tani w porównaniu z atramentem do drukarek, którego litr w hurtowej sprzedaży kosztuje fortunę.

Biznes żyletkowy polega na tym, że nie można kupić „żyletek” od nikogo innego. Swoją drogą, jeśli Gillette zarabia dziewięć dolców na wartych dziesięć dolarów wymiennych ostrzach, dlaczego nie stworzyć konkurencji, która zarabiałaby tylko cztery dolce na sprzedaży identycznych żyletek. Osiemdziesięcioprocentowy zysk to rzecz, na której widok przeciętny biznesmen zacznie się ślinić i zrobi wielkie oczy.

Dlatego firmy żyletkowe typu Microsoft wkładają wiele wysiłku, żeby konkurowanie z nimi na żyletkowym rynku stało się trudne i / lub nielegalne. W przypadku Microsoftu w każdym Xboksie znajdowało się coś, co powstrzymywało przed używaniem oprogramowania wypuszczonego przez ludzi, którzy nie zapłacili Microsoftowi haraczu za prawo do sprzedaży programów pod Xboksa.

Ludzie, z jakimi się spotykałem, niewiele o tych sprawach myśleli. Ożywili się, gdy im powiedziałem, że te gry nie są monitorowane.

W dzisiejszych czasach we wszystkich grach sieciowych roi się od podejrzanych typów. Pierwsi to zboczeńcy, którzy starają się ściągnąć was do jakiegoś odległego miejsca, żeby wypróbować na was swoje perwersyjne fantazje, a po wszystkim odgryźć wam język. Kolejni to gliniarze, którzy udają łatwowierne dzieciaki, żeby dopaść tych zboczeńców. Jednak najgorsi są szpicle spędzający cały swój czas na szpiegowaniu naszych dyskusji i kablowaniu na nas za pogwałcenie zasad użytkowania, według których nie wolno flirtować ani przeklinać, ani mówić niczego „wprost lub używając zamaskowanego języka obraźliwie nawiązującego do jakiegokolwiek aspektu orientacji seksualnej czy seksualności w ogóle”.

Nie jestem jakimś kolesiem, który chodzi napalony dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, lecz zwykłym siedemnastolatkiem. Seks pojawia się więc od czasu do czasu w moich rozmowach. Ale nie daj Boże, żebym wspomniał o nim w gadkach prowadzonych podczas gry. To naprawdę psuło zabawę. Gier na ParanoidXbox nikt nie monitorował, ponieważ nie używała ich żadna firma. Były po prostu grami napisanymi przez hakerów dla jaj.

Dlatego fanom gier bardzo spodobała się ta historia. Łapczywie wzięli płyty i obiecali wypalić ich kopie dla wszystkich swoich przyjaciół – ostatecznie gry sprawiają najwięcej przyjemności, gdy się w nie gra z kumplami.

Po dotarciu do domu przeczytałem, że grupa rodziców pozwała władze szkoły za rozmieszczenie kamer w naszych klasach, ale ich wniosek został od razu odrzucony.

Nie wiem, kto wymyślił nazwę Xnet, ale się przyjęła. Ludzie rozmawiali o tym w autobusach i tramwajach. Zadzwoniła do mnie Van, żeby zapytać, czy o tym słyszałem, i o mało się nie zadławiłem, gdy zrozumiałem, o czym ona mówi. Płyty, które zacząłem rozprowadzać w zeszłym tygodniu, zostały w ciągu kilku dni przemycone do internetu i skopiowane stąd aż po Oakland. Spojrzałem przez ramię – czułem się tak, jakbym złamał zasady, jakby Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego miał zaraz wpaść i zabrać mnie na zawsze.

To były trudne tygodnie. Za bilety do metra nie można było płacić gotówką, którą zastąpiono „bezdotykowymi” kartami zaopatrzonymi w etykiety RFID. Żeby przedostać się na peron, trzeba było nimi pomachać nad bramkami. Były fajne i wygodne, ale za każdym razem, gdy ich używałem, myślałem o tym, że jestem śledzony. Ktoś wysłał w Xnecie link do raportu Fundacji Elektronicznego Pogranicza[16], gdzie opisano sposoby wykorzystywania takiego sprzętu do śledzenia ludzi oraz krótkie historie dotyczące grupek osób protestujących na stacjach metra.

Xnet wykorzystywałem już prawie do wszystkiego. Założyłem sobie fałszywy adres poczty elektronicznej dzięki pomocy Partii Piratów, szwedzkiej partii politycznej sprzeciwiającej się inwigilacji w internecie i obiecującej, że zachowa w tajemnicy wszystkie konta mailowe, włącznie z tymi, które należały do gliniarzy. Mogłem z niego korzystać jedynie w Xnecie, skacząc po kolejnych połączeniach internetowych moich sąsiadów, zachowując anonimowość – taką miałem nadzieję – i docierając aż do Szwecji. Nie używałem już nicka W1n5t0n. Jeśli rozszyfrował go Benson, każdy mógłby to zrobić. Mój nowy nick, który nadałem sobie pod wpływem chwili, brzmiał M1k3y. Otrzymywałem wiele maili od ludzi, którzy dowiedzieli się na czatach i forach, że mogę im pomóc w rozwiązaniu problemów związanych z konfiguracją i połączeniami w ich Xnecie.

Tęskniłem za Harajuku Fun Madness. Firma zawiesiła grę do odwołania. Powiedzieli, że „ze względów bezpieczeństwa” ukrywanie różnych rzeczy i namawianie ludzi, żeby ich potem szukali, nie byłoby najlepszym pomysłem. A jeśli ktoś pomyśli, że to bomba? A jeśli ktoś w tym samym miejscu rzeczywiście podłoży bombę?

A jeśli podczas spaceru pod parasolem uderzy mnie piorun? Powinniśmy zdelegalizować parasole! Walczyć z piorunami!

Nadal używałem swojego laptopa, chociaż przyprawiało mnie to o dreszcze. Ktoś, kto zainstalował w nim pluskwę, zastanawiałby się, dlaczego z niego nie korzystam. A tak codziennie trochę sobie na nim surfowałem, z każdym dniem coraz krócej, tak żeby ten ktoś zobaczył, że powoli zmieniam swoje przyzwyczajenia. Czytałem głównie te przyprawiające o gęsią skórkę nekrologi tysięcy martwych przyjaciół i sąsiadów leżących na dnie zatoki.

Prawdę mówiąc, z każdym dniem odrabiałem coraz mniej prac domowych. Miałem ciągle coś do zrobienia. Codziennie wypalałem stos kolejnych ParanoidXboksów, pięćdziesiąt bądź sześćdziesiąt, i roznosiłem je po mieście, rozdając ludziom, którzy z tego, co słyszałem, byli skłonni wypalić kolejne sześćdziesiąt i wręczyć je swoim znajomym.

Nie obawiałem się za bardzo, że zostanę złapany, ponieważ miałem po swojej stronie dobrą kryptografię. Kryptografia to sekretne pismo znane już od czasów starożytnych Rzymian (dosłownie: cesarz Oktawian August był wielkim fanem kryptografii i lubił wymyślać nowe kody, a niektórych z nich używamy do dziś, szyfrując puenty w kawałach przesyłanych e-mailami).

вернуться

16

Fundacja Elektronicznego Pogranicza (ang. Electronic Frontier Foundation – EFF) – organizacja pozarządowa założona w 1990 roku w USA, której celem jest walka o wolności obywatelskie (na przykład prawo do anonimowości, prywatności i wolności słowa) w elektronicznym świecie.