Szedłem dalej. Serce waliło mi w piersi. Spodziewałem się tego od samego początku. Spodziewałem się, że DBW dojdzie do tego, co robię. Podjąłem wszelkie środki ostrożności, ale Miss Gestapo ostrzegła mnie, że będą mnie obserwować. Powiedziała, że jestem człowiekiem napiętnowanym. Zdałem sobie sprawę, że tylko czekałem, aż znowu mnie złapią i wsadzą z powrotem do więzienia. Dlaczego nie? Dlaczego Darryl ma tkwić w więzieniu, a ja nie? Czym sobie na to zasłużyłem? Dlaczego miałbym być lepszy? Nawet nie miałem odwagi powiedzieć swoim – lub jego – rodzicom, co naprawdę nam się przytrafiło.
Przyspieszyłem kroku, a w myślach przeprowadziłem inwentaryzację. W mojej torbie nie było niczego obciążającego. Przynajmniej nie za bardzo. W schoolbooku miałem wgranego cracka, dzięki czemu mogłem czatować i robić tym podobne rzeczy, ale to dotyczyło połowy osób w szkole. Zmieniłem szyfr w swoim telefonie – teraz naprawdę miałem fałszywą partycję, którą za pomocą jednego hasła mogłem z powrotem zamienić w tekst jawny, ale cała reszta była ukryta i żeby się do niej dostać, trzeba było znać inne hasło. Ta ukryta część wyglądała zupełnie jak zwykłe śmieci – zaszyfrowanych danych nie można odróżnić od przypadkowego szumu – i nikt się nawet nie dowie, że kiedykolwiek tam była. W torbie nie miałem żadnych płyt. W moim laptopie nie było obciążających dowodów. Oczywiście gdyby chcieli się poważnie przyjrzeć mojemu Xboksowi, nastąpiłby koniec gry. Że tak powiem.
Nagle przystanąłem. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby się ukryć. Nadszedł jednak, czas, by zmierzyć się z przeznaczeniem. Wszedłem do najbliższego baru z burrito i zamówiłem jedno z mięsem – siekaną wieprzowiną – i z dodatkową salsą. Równie dobrze mogłem przecież iść do pudła z pełnym żołądkiem. Wziąłem jeszcze kubek orszady, lodowatego napoju z ryżu, który smakuje jak wodnisty półsłodki pudding ryżowy (naprawdę smakuje lepiej, niż to brzmi).
Usiadłem, żeby to zjeść, i ogarnął mnie głęboki spokój. Cóż, albo mnie wsadzą do pierdla za te moje „zbrodnie”, albo nie. Odkąd mnie zamknęli, moja wolność i tak była tylko chwilowymi wakacjami. Mój kraj nie był już moim przyjacielem. Byliśmy teraz po przeciwnych stronach barykady i wiedziałem, że mogę przegrać.
Gdy kończyłem burrito i poszedłem zamówić niejakie churro – smażone w głębokim oleju ciastko posypane cukrem cynamonowym – na deser, ci dwaj goście weszli do restauracji. Myślę, że czekali na zewnątrz i zmęczyli się moim guzdraniem.
Stanęli przy ladzie tuż za mną, ograniczając mi swobodę ruchu. Wziąłem swoje churro od miłej babci i zapłaciłem jej. Zanim się odwróciłem, ugryzłem jeszcze kilka kęsów ciastka. Chciałem zjeść choć trochę deseru. Być może nie będę mógł takiego skonsumować przez następne iks lat.
Odwróciłem się. Obaj stali tak blisko mnie, że widziałem nawet pryszcz na policzku jednego z nich, tego, który stał po lewej, i glut wystający z nosa tego drugiego.
– Sorki – powiedziałem, próbując się przez nich przedrzeć.
Ten z glutem zagrodził mi drogę.
– Proszę pana – zagadnął – czy może pan udać się z nami? -Wskazał na drzwi restauracji.
– Przepraszam, ale jem – odparłem i ruszyłem ponownie. Tym razem położył rękę na mojej klatce piersiowej. Oddychał szybko przez nos, wprawiając glut w ruch. Myślę, że ja też oddychałem ciężko, ale trudno to było stwierdzić ze względu na łomotanie mojego serca.
Ten drugi odsłonił klapę swojej wiatrówki, pokazując odznakę Wydziału Policji San Francisco.
– Policja – rzekł. – Pójdzie pan z nami.
– Pozwólcie mi chociaż zabrać moje rzeczy – poprosiłem.
– Zaopiekujemy się nimi – odparł. Ten z glutem zbliżył się do mnie, stawiając stopę między moje nogi. To krok znany w różnych sztukach walki. Dzięki niemu można wyczuć, czy przeciwnik przestępuje z nogi na nogę, przygotowując się do ruchu.
Ja jednak nie zamierzałem uciekać. Wiedziałem, że nie mogę oszukać losu.
Rozdział 7
Wyprowadzili mnie na zewnątrz i zaciągnęli za róg, gdzie stał nieoznakowany radiowóz policyjny, chociaż nikt w tej dzielnicy nie miałby najmniejszych trudności z rozpoznaniem, że należy do gliniarzy. Tylko policja jeździ fordem crown victoria na gaz, który kosztuje prawie dwa dolce za litr. Poza tym tylko gliny mogą parkować na drugiego na samym środku Van Ness Avenue, nie narażając się na odholowanie przez którąś z pazernych firm krążących bezustannie po okolicy, gotowych wyegzekwować niezrozumiałe przepisy dotyczące parkowania obowiązujące w San Francisco i odebrać nagrodę za porwanie samochodu.
Glut wydmuchał nos. Obaj siedzieliśmy na tylnym siedzeniu. Jego kumpel usadowił się z przodu i pisał jednym palcem na starym, odpornym na drgania i wstrząsy laptopie, który wyglądał tak, jakby jego pierwotnym właścicielem był Fred Flintstone.
Glut uważnie przejrzał notatki na mój temat.
– Chcemy ci tylko zadać kilka rutynowych pytań.
– Czy mogę zobaczyć wasze odznaki? – zapytałem. Ci kolesie na pewno byli glinami, ale nie szkodziło dać im do zrozumienia, że znam swoje prawa.
Glut błysnął swoją odznaką, jednak zbyt daleko, bym mógł się jej dokładnie przyjrzeć, za to Pryszcz pozwolił mi dłużej spojrzeć na swoją. Dojrzałem numery ich wydziału i zapamiętałem czterocyfrowy numer odznaki. Był prosty: 1337, posługują się nim również hakerzy, pisząc „leet” lub „elite”.
Obaj byli bardzo uprzejmi i żaden z nich nie starał się mnie zastraszyć, tak jak ci z DB W, gdy mnie aresztowali.
– Czy jestem aresztowany?
– Zostałeś chwilowo zatrzymany w trosce o twoje bezpieczeństwo, jak i bezpieczeństwo publiczne – wyrecytował Glut.
Dałem mu swoje prawo jazdy. Podał je Pryszczowi, który powoli wklepał dane do komputera. Zauważyłem, że popełnił błąd, i omal nie zwróciłem mu uwagi, ale doszedłem do wniosku, że lepiej trzymać język za zębami.
– Czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć, Marcusie? Mówią na ciebie Marc?
– Niech będzie Marcus – powiedziałem. Glut wyglądał na miłego faceta. Oczywiście pomijając fakt, że mnie przesłuchiwał.
– Marcusie. Czy chcesz mi o czymś powiedzieć?
– Na przykład o czym? Czy jestem aresztowany?
– Jeszcze nie jesteś – odparł. – A chciałbyś być?
– Nie – odparłem.
– Dobrze. Obserwujemy cię, odkąd wysiadłeś z metra. Twój bilet wskazuje na to, że ostatnio jeździłeś do wielu dziwnych miejsc, o wielu dziwnych godzinach.
Czułem, jak kamień spada mi z serca. Nie chodziło wcale o Xnet, przynajmniej niezupełnie. Obserwowali, jak korzystam z metra, i chcieli wiedzieć, dlaczego ostatnio poruszam się nim tak dziwacznie. Co za totalna głupota.
– Czyli śledzicie każdego, kto wysiada z metra i ma na swoim koncie dziwne podróże? Musicie być bardzo zajęci.
– Nie każdego, Marcusie. Jesteśmy powiadamiani, kiedy ktoś z nietypowym profilem przejazdów wychodzi z metra, i wtedy oceniamy, czy chcemy go sprawdzić. Ciebie zatrzymaliśmy, bo chcieliśmy się przekonać, dlaczego tak błyskotliwie wyglądający chłopak jak ty ma taki dziwny profil przejazdów.
Teraz, gdy już wiedziałem, że nie zamierzają mnie wsadzić do kicia, zacząłem się wkurzać. Ci kolesie nie powinni mnie śledzić – o rany, metro nie powinno pomagać im mnie śledzić. Moja sieciówka musiała z perwersyjną przyjemnością zakapować mnie gdzieś z powodu „niestandardowego profilu przejazdów”, tylko gdzie?