– Myślę, że chciałbym, żebyście mnie teraz aresztowali – oznajmiłem.
Glut opadł na siedzenie i podniósł brwi.
– Jesteś pewny? Pod jakim zarzutem?
– Ach, to znaczy, że poruszanie się środkami transportu publicznego w nietypowy sposób nie jest przestępstwem?
Pryszcz zamknął oczy i potarł powieki palcami. Glut westchnął westchnieniem udręczonego.
– Zrozum, Marcusie, jesteśmy po twojej stronie. Korzystamy z tego systemu, żeby łapać przestępców. Żeby łapać terrorystów i dilerów. A może ty jesteś dilerem? To dość dobry powód, żeby jeździć po całym mieście na sieciówkę. Anonimowo.
– A co jest złego w byciu anonimowym? Thomasowi Jeffersonowi to nie przeszkadzało. A przy okazji, czy jestem aresztowany?
– Zabierzmy go do domu – powiedział Pryszcz. – Możemy porozmawiać z jego rodzicami.
– Myślę, że to świetny pomysł – odparłem. – Jestem pewien, że moi rodzice nie ucieszą się, gdy się dowiedzą, jak marnuje się pieniądze z ich podatków...
Posunąłem się za daleko. Glut już miał chwycić za klamkę, ale odwrócił się gwałtownie w moim kierunku, rozsadzała go taka złość, że aż krew kipiała mu w żyłach.
– Zamknij się natychmiast, póki masz jeszcze wybór. Po tym, co stało się w ciągu ostatnich dwóch tygodni, współpraca z nami cię nie zabije. Wiesz co, może powinniśmy cię aresztować. Spędzisz dzień lub dwa w więzieniu, zanim znajdzie cię twój adwokat. W tym czasie wiele się może wydarzyć. W i e l e. Co ty na to?
Nic nie odpowiedziałem. Wcześniej byłem zły i skołowany. Teraz byłem śmiertelnie przerażony.
– Przepraszam – wydukałem z trudem i znowu znienawidziłem siebie za wypowiedziane słowa.
Glut usiadł na przednim siedzeniu, a Pryszcz ruszył, krążąc wolno po 24th Street i wokół Potrero Hill. Znali mój adres z dokumentów.
Nacisnęli dzwonek. Mama uchyliła drzwi, zostawiając założony łańcuch antywłamaniowy. Rzuciła wzrokiem przez szparę, a gdy mnie ujrzała, powiedziała:
– Marcusie? Kim są ci panowie?
– Policja – odparł Glut. Pokazał jej swoją odznakę, pozwalając, by dobrze się jej przyjrzała, nie zabrał jej tak szybko sprzed nosa jak mnie. – Możemy wejść?
Mama zamknęła drzwi, zdjęła łańcuch i nas wpuściła. Wprowadzili mnie do środka, a mama rzuciła nam swoje specyficzne spojrzenie.
– O co chodzi?
Glut wskazał na mnie.
– Chcieliśmy zadać pani synowi kilka rutynowych pytań na temat tego, jak porusza się po mieście, ale odmówił nam odpowiedzi. Uznaliśmy, że najlepiej będzie, gdy przyprowadzimy go tutaj.
– Czy on jest aresztowany? – Mama zaczęła mówić z mocnym akcentem. Dobra stara mama.
– Czy pani jest obywatelką Stanów Zjednoczonych? – zapytał Pryszcz.
Spojrzała na nich wzrokiem, który mógłby zedrzeć farbę ze ściany.
– No pewnie, że jestem – powiedziała ze swoim silnym południowym akcentem. – Czy jestem aresztowana?
Gliniarze wymienili spojrzenia.
Pryszcz przejął pałeczkę.
– Zdaje się, że zaczęliśmy ze złej strony. W ramach nowego programu aktywizacji organów ścigania ustaliliśmy, że pani syn w nietypowy sposób korzysta ze środków transportu publicznego. Gdy dostrzeżemy ludzi, którzy w niekonwencjonalny sposób poruszają się po mieście lub pasują do podejrzanego profilu, przeprowadzamy na ich temat śledztwo.
– Czekajcie – rzekła mama. – Skąd wiecie, w jaki sposób mój syn podróżuje środkami transportu miejskiego?
– Z jego sieciówki – odparł. – Są na niej zarejestrowane przejazdy.
– Rozumiem – powiedziała mama, krzyżując ręce na piersiach.
To nie był dobry znak. Już sam fakt, że nie poczęstowała ich herbatą, był dość niepokojący – w Mamolandii było to prawie równoznaczne z rozmową przez dziurkę od klucza – ale z chwilą gdy skrzyżowała ręce, wiedziałem już, że to się dla nich dobrze nie skończy. W tym momencie miałem ochotę pójść i kupić jej duży bukiet kwiatów.
– Marcus nie chciał nam powiedzieć, dlaczego jego przejazdy były takie, a nie inne.
– Chcecie powiedzieć, że doszliście do wniosku, że mój syn jest terrorystą, po tym jak jeździ metrem?
– W ten sposób łapiemy nie tylko terrorystów – odparł Pryszcz. – Łapiemy też dilerów i dzieciaki należące do gangów. Nawet złodziei, którzy są na tyle sprytni, że za każdym razem okradają sklepy w innej dzielnicy.
– Myślicie, że mój syn handluje narkotykami?
– Tego nie powiedzieliśmy... – zaczął Pryszcz, ale zamknął się, gdy mama klasnęła w ręce.
– Marcusie, daj mi, proszę, swój plecak.
Tak też zrobiłem.
Mama rozsunęła go i zajrzała do środka, najpierw jednak odwróciła się do nas tyłem.
– Panowie, teraz mogę potwierdzić, że w torbie mojego syna nie ma żadnych narkotyków, ładunków wybuchowych ani skradzionych błyskotek. Myślę, że na tym skończymy. Proszę, żeby przed odejściem podali mi panowie numery swoich odznak.
Glut uśmiechnął się do niej szyderczo.
– ACLU pozwała już do sądu trzystu policjantów z Wydziału Policji San Francisco, będzie pani musiała ustawić się w kolejce.
Mama zrobiła mi herbatą i zmyła głową za to, że zjadłem obiad na mieście, podczas gdy ona przyrządziła falafel. Tata wrócił do domu, gdy jeszcze siedzieliśmy przy stole, i zaczęliśmy mu z mamą na zmianę opowiadać całą historię. Pokręcił głową.
– Lillian, oni po prostu wykonywali swoją pracę.
Wciąż miał na sobie niebieską marynarkę i spodnie w kolorze khaki. Nosił je w dni, kiedy udzielał konsultacji w Dolinie Krzemowej.
– Świat nie jest już taki jak tydzień temu.
Mama odstawiła szklankę.
– Drew, jesteś śmieszny. Twój syn nie jest terrorystą. To, w jaki sposób korzysta z transportu publicznego, nie jest powodem, dla którego należy wszczynać dochodzenie policyjne.
Tata zdjął marynarkę.
– W naszej pracy ciągle to robimy. W ten sposób można wykorzystać komputery do wyszukiwania wszelkiego rodzaju błędów i nieprawidłowości. Prosisz komputer, żeby stworzył profil przeciętnego rekordu w bazie danych, a potem każesz mu, żeby znalazł tam rekordy, które najbardziej odbiegają od normy. Nazywa się to analiza Bayesa i jest znana od wieków. Bez niej nie moglibyśmy filtrować spamu...
– Więc twoim zdaniem policja powinna zasysać wszystko tak jak mój filtr spamu? – wtrąciłem.
Tata nigdy nie złościł się na mnie za to, że z nim polemizowałem, ale dzisiaj wieczorem widziałem, jak podnosi mu się ciśnienie. Mimo to nie mogłem się powstrzymać. Mój własny ojciec staje po stronie policji!
– Chcę tylko powiedzieć, że to całkowicie logiczne, że policja rozpoczyna śledztwo od wydobycia danych, a dopiero później przechodzi do rutynowej pracy, którą wykonuje człowiek, żeby sprawdzić, dlaczego doszło do nieprawidłowości. Myślę, że komputer nie powinien dostarczać policji informacji, kogo ma aresztować, a jedynie pomóc w przeszukaniu stogu siana w celu znalezienia igły.
– Ale zbierając wszystkie te dane z systemu transportu miejskiego, sam tworzysz ten stóg – dodałem. – To ogromna góra danych i z policyjnego punktu widzenia nie warto im się w ogóle przyglądać. Są zupełnie nieprzydatne.
– Rozumiem, że ten system przysporzył ci trochę kłopotu, Marcusie. Kto jak kto, ale ty powinieneś zrozumieć powagę sytuacji. Nikomu nie stała się krzywda, prawda? Nawet podwieźli cię do domu.