Выбрать главу

> Po prostu mnie ożyw, thx?

Przestała mnie ożywiać.

> Boisz się?

> Spoko – co cię to obchodzi?

> Po prostu jestem ciekawa

Biły od niej negatywne fluidy. To było coś więcej niż zwykła ciekawość. Nazwijcie to paranoją. Wylogowałem się i wyłączyłem Xboksa.

Następnego dnia rano tata spojrzał na mnie przy stole i powiedział:

– Wygląda na to, że będzie lepiej. – Podał mi gazetę otwartą na trzeciej stronie.

Rzecznik Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego potwierdził, że Urząd Miasta San Francisco poprosił Waszyngton o zwiększenie budżetu o trzysta procent i przysłanie większej liczby ludzi.

Co?

Generał major Graeme Sutherland, dowódca DBW w północnej Kalifornii, potwierdził prośbę na wczorajszej konferencji prasowej, zauważając, że doprowadził do tej sytuacji jakiś zaangażowany w podejrzaną działalność aktywista z Bay Area. „Analizujemy wszelkie rozmowy i podejrzaną działalność i uważamy, że sabotażyści celowo wszczynają fałszywe alarmy, żeby udaremnić nasze wysiłki”.

Dostałem oczopląsu. Co za cholerne bzdury.

„Te fałszywe alarmy to »zakłócenia radarowe«, które mają zamaskować prawdziwe ataki.

Jedynym skutecznym sposobem na ich zlikwidowanie jest zwiększenie etatów i dokładności analizy, tak abyśmy mogli zbadać każdy trop”.

Sutherland zauważył, że utrudnienia, z jakimi mamy do czynienia w mieście, są „niefortunne” i że zostaną wyeliminowane.

Wyobraziłem sobie miasto z cztero– lub pięciokrotnie większą liczbą funkcjonariuszy DBW, których mieli tu przysłać z powodu moich głupich pomysłów. Van miała rację. Im bardziej z nimi walczyłem, tym gorzej się działo.

Tata wskazał mi gazetę.

– Być może ci goście to głupcy, ale mają swoje metody. Będą tak długo pompowali pieniądze, aż rozwiążą ten problem. A można to zrobić. Przekopią wszystkie dane w mieście, zbadają każdą wskazówkę. Złapią tych terrorystów.

Nie wytrzymałem.

– Tato! Czy ty słyszysz samego siebie? Oni mówią o sprawdzaniu praktycznie każdej osoby w San Francisco!

– Tak – powiedział – to prawda. Złapią każdego ojca, który zalega z alimentami, każdego dilera, każdego dupka i każdego terrorystę. Tylko poczekaj. To może być najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się temu krajowi.

– Powiedz, że żartujesz – poprosiłem. – Błagam cię. Myślisz, że o to chodziło tym, którzy pisali konstytucję? A co z Kartą Praw?

– Karta Praw została napisana, zanim zaczęto analizować dane – skwitował. Był wyjątkowo pogodny i przekonany o swojej słuszności. – Prawo do wolności zgromadzeń jest w porządku, ale dlaczego gliniarze nie powinni mieć prawa do przeglądania sieci, żeby sprawdzić, czy nie zadajesz się ze zboczeńcami bądź terrorystami?

– Bo to jest naruszenie mojej prywatności! – odparłem.

– Wielka mi rzecz. Wolisz prywatność czy terrorystów?

Och, nie znosiłem kłócić się z ojcem w ten sposób. Potrzebowałem kawy.

– Zrozum, tato. Odzieranie nas z prywatności to nie łapanie terrorystów. To tylko przysparza kłopotów normalnym ludziom.

– A skąd wiesz, że to nie łapanie terrorystów?

– To gdzie są terroryści, których złapali?

– Jestem pewien, że w odpowiednim czasie znajdą się w areszcie. Tylko zaczekaj.

– Tato, co się z tobą od wczoraj stało? Gdy zatrzymały cię gliny, o mało nie oszalałeś...

– Nie mów do mnie takim tonem, Marcusie. Oto, co się stało: od wczoraj miałem czas, żeby to przemyśleć i przeczytać t o. – Potrząsnął gazetą. – Zatrzymali mnie dlatego, że jacyś przestępcy aktywnie im przeszkadzają. Muszą dopasować swoje metody tak, żeby poradzić sobie z tymi przeszkodami. Wierzę, że im się to uda. Tymczasem mała blokada drogowa to niewielka cena, jaką musimy za to zapłacić. Nie czas zgrywać prawnika i mówić o Karcie Praw. Nadszedł czas, w którym wszyscy musimy się trochę poświęcić, żeby miasto mogło być nadal bezpieczne.

Nie byłem w stanie dokończyć tosta. Włożyłem talerz do zmywarki i poszedłem do szkoły. Musiałem się stąd wydostać.

Xneterzy nie byli zadowoleni, gdy usłyszeli o zaostrzeniu policyjnej inwigilacji, ale nie zamierzali przyjąć tego potulnie. Ktoś zadzwonił do lokalnego programu telewizyjnego i oznajmił, że policja marnuje czas, że możemy rozwalić ten system szybciej, niż oni zdążą to wszystko rozwikłać. Tej nocy było to najczęściej ściągane nagranie.

– Tu program Kalifornia na żywo. Rozmawiamy właśnie z anonimowym słuchaczem, który dzwoni do nas z automatu w San Francisco. Ma dla nas informacje dotyczące korków, z jakimi zmagamy się od tygodnia. Czy pan nas słyszy?

– Tak, jasne, to dopiero początek. To znaczy dopiero zaczynamy. Niech zatrudnią miliard psów i postawią punkty kontrolne na każdym rogu. Rozpieprzymy je wszystkie! A te bzdury o terrorystach? My nie jesteśmy terrorystami! Odpuśćcie, serio! Walczymy z systemem, bo nie znosimy tych od Bezpieczeństwa Wewnętrznego i kochamy nasze miasto. Terroryści? Nawet nie wiem, jak się pisze dżihad. Na razie. Pokój z wami, ludziska.

To brzmiało idiotycznie. Nie chodziło tylko o chaotyczność wypowiedzi, ale i o triumfalny ton dzwoniącego. Brzmiał jak nieprzyzwoicie dumny z siebie dzieciak. Bo to był nieprzyzwoicie dumny z siebie dzieciak.

W Xnecie aż wrzało na ten temat. Wiele osób uważało, że tylko idiota mógł tam zadzwonić, podczas gdy inni okrzyknęli go bohaterem. Martwiłem się, że na automat, z którego dzwonił, była prawdopodobnie skierowana kamera. Albo czytnik RFID, który wywęszył sieciówkę dzwoniącego. Miałem nadzieję, że dzieciak był na tyle bystry, żeby zetrzeć odciski swoich palców z ćwierćdolarówki, że nie zdjął kaptura i zostawił wszystkie swoje identyfikatory RFID w domu. Ale to było wątpliwe. Zastanawiałem się, czy ktoś wkrótce nie zapuka do jego drzwi.

Kiedy w Xnecie działo się coś wielkiego, od razu się o tym dowiadywałem, ponieważ nagle dostawałem miliony e-maili od ludzi, którzy chcieli poinformować M1k3ya o ostatnich wydarzeniach. Właśnie czytałem o panu Nawet-nie-wiem-jak-się-pi-sze-dżihad, gdy moja skrzynka pocztowa oszalała. Każdy miał dla mnie wiadomość – link do livejournala w Xnecie, jednego z tych anonimowych blogów wzorowanych na systemie publikacji dokumentów we Freenecie, którego używali także chińscy zwolennicy demokracji.

> Mało brakowało

> Dzisiaj w nocy robiliśmy akcją na Embarcadero, trochę się powygłupialiśmy, rozdając każdemu nowe klucze do samochodu, sieciówki lub FasTraki, rozsypaliśmy dookoła trochę sztucznego prochu. Wszędzie były gliny, ale my jesteśmy od nich sprytniejsi, chodzimy tam prawie co noc i dotąd nas nie złapali.

> Dzisiaj nas złapali. To był głupi błąd, byliśmy nieostrożni i wpadliśmy. Jakiś tajniak dybnął mojego kumpla, a potem nas wszystkich. Obserwowali nas od dłuższego czasu, a obok stała jedna z tych ciężarówek, zabrali do niej czterech z nas, ale reszty nie dorwali.

> Ciężarówka była NAPCHANA jak puszka sardynek, byli tam ludzie wszelkiego rodzaju: starzy, młodzi, czarni, biali, bogaci, biedni, wszyscy podejrzani, i było dwóch gliniarzy, którzy próbowali zadawać nam pytania, a tajniacy doprowadzali kolejne osoby. Większość ludzi starała się przedostać na początek kolejki, żeby mieć już za sobą przesłuchanie, więc wciąż się cofaliśmy, mijały godziny, zrobiło się naprawdę gorąco, a tłum zamiast maleć, stawał się coraz większy.

> Mniej więcej o ósmej wieczorem przyszła nowa zmiana, weszło dwóch nowych gliniarzy i nawrzeszczało na tych dwóch poprzednich, i wyglądało na to. że ci totalnie nie wiedzą, o co chodzi. To było coś w stylu: „Czy wy cokolwiek robicie?”. Doszło do poważnej kłótni, potem ci starzy gliniarze wyszli, a ci nowi usiedli przy biurkach i przez chwilę coś do siebie szeptali.