Выбрать главу

Noc była bezksiężycowa i pochmurna, a światło z dalekich latarni ulicznych prawie w ogóle do nas nie docierało. Przez kamery termowizyjne musieliśmy wyglądać jak płomienie, ale nie dało się zebrać tylu ludzi razem bez ryzyka, że zostanie się zauważonym. Postawiłem na to, że nas zlekceważą, myśląc, że jesteśmy nastolatkami, którzy urządzają sobie popijawę na plaży.

W zasadzie to dużo nie piję. Na imprezach, na które chodziłem już w wieku czternastu lat, były alkohol, trawa i ecstasy. Nie lubiłem palić (choć mam pewną słabość do ciastek z haszem, które czasem konsumuję), ecstasy zabierała za dużo czasu – kto może poświęcić cały weekend na odlot i zjazd – a piwo, cóż, było w porządku, ale nie rozumiałem, o co tyle szumu. Tak naprawdę najbardziej lubiłem duże, wyszukane, płonące koktajle serwowane w ceramicznych naczyniach w kształcie wulkanu, złożone z sześciu warstw, z plastikową małpką na brzegu, ale i tak piłem je wyłącznie dla szpanu.

Właściwie to lubię być pijany. Nie lubię tylko kaca i, o zgrozo, zawsze go mam. Ale to może mieć jakiś związek z drinkami w tych wulkanicznych naczyniach.

Tak czy inaczej nie da się zrobić imprezy bez jednej bądź dwóch skrzynek zimnego piwa. Wszyscy na to liczą. To rozluźnia atmosferę. Gdy ludzie wypiją zbyt dużo, robią głupie rzeczy, ale moi kumple nie należą do tych, co to mają własne samochody. A ludzie i tak zawsze robią głupoty – czy piją piwo, czy palą trawę, jest w tym wypadku mało istotne.

Ja i Jolu wzięliśmy sobie po browarze – on wybrał anchor steam, a ja bud light – i stuknęliśmy się butelkami, siadając na skale.

– Zaprosiłeś ich na dziewiątą?

– Tak – przytaknął.

– Ja też.

Piliśmy w milczeniu. Bud light miał najniższą zawartość alkoholu spośród wszystkich piw, jakie znalazłem w skrzynce z lodem. Musiałem zachować trzeźwy umysł na później.

– Czy kiedyś się czegoś przestraszyłeś? – zapytałem w końcu.

Spojrzał na mnie.

– Nie, stary, nie przestraszyłem się. Ja ciągle się czegoś boję. Boję się od czasu tej eksplozji. Czasem tak bardzo, że nie chcę wychodzić z łóżka.

– Więc dlaczego to robisz?

Uśmiechnął się.

– Cóż – odparł. – Może niedługo przestanę. To znaczy, to super, że mogę ci pomóc. Super. Naprawdę super. Nie wiem, czy kiedykolwiek zrobiłem coś tak ważnego. Ale, Marcus, bracie, muszę powiedzieć... – Zamilkł.

– Co? – zapytałem, chociaż wiedziałem, co chciał mi oznajmić.

– Nie mogę tego robić przez cały czas – wydusił z siebie w końcu. – Może nawet przez następny miesiąc. Chcę z tym skończyć, to zbyt ryzykowne. Nie możesz toczyć wojny z DBW. To szaleństwo. Naprawdę, to zupełne szaleństwo.

– Gadasz jak Van – odparłem tonem o wiele bardziej gorzkim, niż chciałem.

– Nie krytykuję cię, człowieku. Myślę, że to super, że masz na tyle odwagi, by wciąż działać. Ale ja jej nie mam. Nie mogę żyć w ciągłym strachu.

– O czym ty mówisz?

– Mówię, że kończę z tym. Będę jednym z tych ludzi, którzy żyją tak, jakby wszystko było w porządku, jakby pewnego dnia wszystko miało wrócić do normy. Będę korzystał z internetu tak jak kiedyś, a w Xnecie będę tylko grał. Kończę z tym, właśnie o tym mówię. Nie będę już częścią twoich planów.

Nic nie odpowiedziałem.

– Wiem, że w ten sposób zostaniesz sam. Uwierz, że tego nie chcę. Nie możesz wypowiedzieć wojny rządowi USA. Nie wygrasz tej walki. Patrzenie na twoje próby to jak patrzenie na ptaka, który ciągle rozbija się o szybę.

Chciał, żebym coś powiedział. Ale j a chciałem tylko wykrzyknąć: Jezu, Jolu, bardzo ci dziękuję, że mnie opuszczasz! Czy już zapomniałeś, jak to było, gdy nas wtedy zabrali? Czy już zapomniałeś, jak wyglądał ten kraj, zanim oni przejęli w nim władzę? Ale nie to chciał usłyszeć. Chciał, żebym powiedział: Rozumiem, Jolu. Szanuję twój wybór.

Opróżnił swoją butelkę, wyciągnął kolejną i ją otworzył.

– Jest jeszcze coś – dodał.

– Co?

– Miałem o tym nie wspominać, ale chcę, żebyś zrozumiał, dlaczego muszę to zrobić.

– Jezu, Jolu, o co chodzi?

– Przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale ty jesteś b i a ł y. A ja nie. Biali wpadają z kokainą i idą na krótki odwyk. Ciemnoskórzy wpadają z crackiem i siedzą w więzieniu przez dwadzieścia lat. Biali widzą gliniarzy na ulicy i czują się bezpieczniej. Ciemnoskórzy widzą gliny na ulicy i zastanawiają się, czy zaraz nie zostaną przeszukani. Prawo w tym kraju zawsze traktowało nas tak jak teraz DBW ciebie.

To nie było fair. Nie prosiłem się o białą skórę. Nie sądziłem, że jestem odważniejszy tylko dlatego, że jestem biały. Ale wiedziałem, o czym mówi Jolu. Gdy gliny legitymowały kogoś na ulicy w Mission, to z pewnością nie chodziło o białego człowieka. Bez względu na to, jak bardzo ryzykowałem, Jolu ryzykował bardziej.

– Nie wiem, co powiedzieć – stwierdziłem.

– Nie musisz nic mówić – odparł. – Chciałem tylko, żebyś wiedział, żebyś mógł to zrozumieć.

Widziałem, jak boczną ścieżką zbliżają się do nas ludzie. To byli przyjaciele Jolu, dwóch Latynosów i jedna dziewczyna, którą znałem z sąsiedztwa, była niska i wyglądała na maniaczkę komputerową, zawsze nosiła słodkie, czarne okulary à la Buddy Holly, przez co wyglądała jak wyrzutek społeczeństwa z uczelni artystycznej w filmie dla młodzieży, który to wyrzutek w końcu staje się superlaską.

Jolu mnie przedstawił i poczęstował gości browarami. Dziewczyna nie chciała piwa, ale w zamian wyciągnęła ze swojej torebki małą srebrną piersiówkę z wódką i poczęstowała mnie. Wziąłem łyka – ciepła wódka to rzecz, która wymaga treningu – pochwaliłem jej piersiówkę, na której widniał powtarzający się motyw postaci z gry PaRappa the Rapper.

– Japońska – powiedziała, gdy skierowałem na nią breloczek z lampką diodową. – Wszystkie gadżety do picia ozdabiają tam motywami z gier dla dzieci. Są totalnie zakręcone.

Przedstawiłem się jej, a ona mnie.

– Ange – powiedziała i podała mi rękę. Jej dłoń była sucha i ciepła.

Jolu przedstawił mnie swoim kumplom. Znał ich od czasów obozu informatycznego, na który pojechali w czwartej klasie. Zaczęło się pojawiać więcej osób – pięć, potem dziesięć, później dwadzieścia. Teraz utworzyła się naprawdę spora grupa.

Powiedzieliśmy znajomym, żeby pojawili się najpóźniej o wpół do dziesiątej i daliśmy sobie czas do za piętnaście, żeby zobaczyć, kto się zjawi. Trzy czwarte osób, które przyszły, to przyjaciele Jolu. Ja też zaprosiłem wszystkich, którym naprawdę ufałem, ale albo byłem bardziej wybredny, albo mniej popularny niż on. Teraz, gdy już powiedział mi, że to rzuca, pomyślałem sobie, że był mniej wybredny. Byłem na niego naprawdę wściekły, ale starałem się tego nie okazywać, skupiając się na rozmowach z innymi ludźmi. On jednak nie był głupi. Wiedział, co się dzieje. Ja widziałem, że był naprawdę załamany. I dobrze.

– OK – powiedziałem, wdrapując się na ruiny. – OK, hej, słuchajcie!

Kilka stojących obok mnie osób zwróciło na mnie uwagę, ale te z tyłu nadal ze sobą rozmawiały. Wzniosłem ręce do góry niczym sędzia, ale było zbyt ciemno. Wreszcie wpadłem na pomysł, żeby skierować światło diodowej latarki na każdego rozmówcę z osobna, a potem na siebie samego. W końcu tłum zamilkł.