Ona też westchnęła.
– Chodźmy – powiedziałem.
– Tak – odparła.
Ruszyliśmy z powrotem. To była udana noc.
Jolu czekał na kumpla swojego brata, żeby oddać mu skrzynki po piwie. Ja poszedłem razem z innymi na najbliższy przystanek i wsiadłem do autobusu. Naturalnie nie używaliśmy oficjalnych sieciówek. Xneterzy wtedy już nałogowo klonowali bilety komunikacji miejskiej trzy lub cztery razy dziennie, przyjmując przy każdym przejeździe nową tożsamość.
Trudno nam było usiedzieć spokojnie w autobusie. Wszyscy byliśmy lekko pijani, a nasze twarze wyglądały dosyć śmiesznie w jasnym świetle pojazdu. Zrobiło się głośno, więc kierowca powiedział nam dwukrotnie przez interkom, żebyśmy się uciszyli, a potem kazał nam się zamknąć, grożąc, że wezwie gliny.
To nas jeszcze bardziej rozbawiło, ale nim zdążył wezwać policję, już nas tam nie było. Znaleźliśmy się na North Beach, gdzie jest sporo autobusów, taksówek, rozświetlonych neonami klubów i knajp oraz stacja metra na Market Street. W końcu każdy poszedł w swoją stronę.
Po powrocie do domu odpaliłem Xboksa i zacząłem spisywać klucze z ekranu swojej komórki. To było nudne, hipnotyzujące zajęcie. Byłem lekko pijany i wkrótce zapadłem w półsen.
Już miałem przysnąć, gdy na moim ekranie pojawiło się nowe okienko komunikatora.
> hej!
Napisała to spexgril, której nie znałem, ale domyślałem się, kto może się kryć pod tym nickiem.
> hej
– napisałem ostrożnie.
> to ja, wiesz, dzisiejszy wieczór
Potem wkleiła przypadkowe, nic nieznaczące elementy szyfrów. Miałem już wpisany jej klucz publiczny, więc spróbowałem rozszyfrować ten kod za pomocą jej klucza.
> to ja, poznaliśmy się dziś wieczorem
To była ona!
> ty tutaj?
– napisałem, potem zaszyfrowałem to moim publicznym kluczem i wysłałem.
> Miło cię było poznać
– wklepałem na klawiaturze.
> Ciebie też. Nie spotykam zbyt wielu bystrych, słodkich i świadomych społecznie facetów. Rany, człowieku, nie dajesz dziewczynie za dużych szans.
Serce zaczęło mi walić.
> Hej? Puk, puk? Czy ta rzecz w ogóle działa? Nie urodziłam się przed komputerem, ale jak tak dalej pójdzie, to na pewno tu umrę.
Roześmiałem się głośno.
> Jestem, jestem. Po prostu za bardzo się śmieję, żeby pisać.
> Przynajmniej moje dowcipy jeszcze tu działają
No cóż.
> Naprawdę cieszę się, że cię poznałem
> Tak, tak to już zwykle jest. Dokąd mnie zabierzesz?
> Zabiorę?
> Na kolejną przygodę?
> Niczego takiego nie planowałem
> Oki – to ja zabiorę CIEBIE. U piątek. Park Dolores. Nielegalny koncert pod gołym niebem. Wpadnij, bo inaczej niedługo zamienisz się w robota
> Zaraz, co?
> Nie czytasz info w Xnecie? Tam aż huczy. Słyszałeś kiedyś o Speedwhores?
O mało się nie zakrztusiłem. To był zespół Trudy Doo – a Trudy Doo to kobieta, która płaciła mnie i Jolu za aktualizowanie kodu indienetu.
> Tak, słyszałem
> Chcą zrobić wielką imprezę, ma zagrać 50 zespołów, będą grali na kortach tenisowych, a na ciężarówkach ustawią wzmacniacze. Impra na całą noc
Poczułem się jak jaskiniowiec. Jak mogłem to przeoczyć? Na Valencia Street znajdowała się księgarnia anarchistyczna, obok której przechodziłem czasem w drodze do szkoły. Wisiał tam plakat ze zdjęciem dawnej rewolucjonistki Emmy Goldman oraz cytat: „Jeśli nie mogę tańczyć, to nie jest moja rewolucja”. Traciłem całą swoją energię, żeby wykombinować, jak za pomocą Xnetu zorganizować zagorzałych aktywistów walczących z DBW, ale to było o wiele fajniejsze. Wielki koncert – nie miałem pojęcia, jak się takie rzeczy organizuje, ale cieszyłem się, że ktoś się do tego wziął.
I kiedy teraz tak o tym myślałem, byłem zajebiście dumny, że używali do tego Xnetu.
Następnego dnia czułem się jak zombi. Czatowałem – flirtowałem z Ange – do czwartej nad ranem. Na szczęście była sobota i mogłem dłużej pospać, ale kac i niedobór snu nie pozwoliły mi zebrać myśli.
Przed obiadem zdołałem zwlec się z wyra i wyjść z domu. Chwiejnym krokiem dowlokłem się do tureckiej kawiarni, żeby napić się kawy – w te dni, gdy byłem sam, kawę kupowałem zawsze w tym miejscu, zupełnie jakbyśmy należeli wraz z Turkiem do jakiegoś tajnego klubu.
Po drodze minąłem wiele nowych graffiti. Lubiłem je; często były to nazbyt kwieciste murale lub sarkastyczne szablony wymalowane przez studentów szkół artystycznych. Cieszyłem się, że grafficiarze nadal robili swoje, i to tuż pod nosem DBW. Sądzę, że to kolejny rodzaj sieci – musieli mieć swoje sposoby, żeby dowiedzieć się, co jest grane, skąd wziąć farbę i które kamery działają. Zauważyłem, że niektóre kamery były zamalowane sprejem.
Może korzystali z Xnetu!
Na płocie wokół złomowiska wielkimi na trzy metry literami zostały wymalowane ociekające farbą słowa: NIE UFAJCIE NIKOMU POWYŻEJ 25-TKI.
Przystanąłem. Czy ktoś, wracając z mojej wczorajszej imprezy, przyszedł tu z puszką farby? Wielu z tych ludzi mieszkało w tej dzielnicy.
Kupiłem kawę i wybrałem się na krótki spacer po mieście. Wciąż zastanawiałem się, czy do kogoś nie zadzwonić i nie zapytać, czy nie chce obejrzeć filmu lub coś w tym rodzaju. Tak zazwyczaj robiłem w takie leniwe soboty jak ta. Ale do kogo miałem zadzwonić? Van nie odzywała się do mnie, ja nie czułem się jeszcze gotowy na rozmowę z Jolu, a Darryl...
Cóż, nie mogłem zadzwonić do Darryla.
Wziąłem swoją kawę, poszedłem do domu i zacząłem szperać po blogach w Xnecie. Autorzy tych blogów byli nie do wykrycia, chyba że sam autor był na tyle głupi, żeby umieścić na nim swoje imię – a takich było sporo. Większość była apolityczna, ale byli też inni. Rozmawiali o szkole i niesprawiedliwości. Rozmawiali o glinach. O tagowaniu.
Okazało się, że ten koncert w parku planowali już od tygodni. Wiadomość przeskakiwała z bloga na bloga, zamieniając się w ruch na wielką skalę, i to bez mojej wiedzy. Koncert nosił nazwę NIE UFAJCIE NIKOMU POWYŻEJ 25-TKI.
No cóż, wydało się, skąd Ange wzięła to hasło. To był niezły slogan.
W poniedziałek rano postanowiłem, że pójdę do tej anarchistycznej księgarni, żeby zobaczyć plakaty z Emmą Goldman. Potrzebowałem czegoś, co odświeżyłoby mi pamięć.
Okrężną drogą dotarłem do 16th Street i Mission, którymi chodziłem do szkoły, po czym przeciąłem Valencia Street. Sklep był zamknięty, ale na drzwiach widniały godziny otwarcia. Upewniłem się jeszcze, czy ten plakat nadal tam wisi.
Gdy szedłem wzdłuż Valencii, zaskoczyła mnie liczba wypisanych haseł NIE UFAJCIE NIKOMU POWYŻEJ 25-TKI. Ten napis widniał na towarach leżących na wystawach w połowie sklepów: na pojemnikach na kanapki, koszulkach, piórnikach i bejsbolówkach. Oczywiście najlepiej radziły sobie sklepy z bokserkami. Gdy w necie pojawiały się nowe hasła, sklepy od razu je przechwytywały i umieszczały na towarach w oknach wystawowych. Jeśli w poniedziałek w skrzynce lądował jakiś śmieszny filmik z YouTube a, na którym koleś wysadzał się w powietrze na swoim odrzutowym plecaku wypełnionym wodą gazowaną, już we wtorek można było kupić sobie koszulkę ze zdjęciem z tego filmu.
To niesamowite uczucie zobaczyć, jak pomysły z Xnetu przeskakują do sklepów. Modne wytarte dżinsy ze sloganem wypisanym ostrożnie szkolnym długopisem. Wyszywane łaty.