– Hm – powiedziałem, oddychając mocnym powietrzem. – Kawa?
– Dom – odparła. – Chodźmy do domu. Kawa później.
– Tak – zgodziłem się. Mieszkała w Hayes Valley. Dostrzegłem toczącą się w naszym kierunku taksówkę, machnąłem ręką, żeby ją zatrzymać. To był mały cud: gdy w San Francisco potrzebuje się taksówki, żadnej nie można znaleźć.
– Masz kasę na taksówkę do domu?
– Tak – odpowiedziała.
Taksówkarz spojrzał na nas przez okno. Otwarłem tylne drzwi, żeby nie odjechał.
– Dobranoc – powiedziałem.
Objęła mnie za szyję i przyciągnęła moją głowę do swojej twarzy. Pocałowała mnie mocno w usta, nie było w tym nic z erotyzmu, lecz coś o wiele bardziej intymnego.
– Dobranoc – szepnęła mi do ucha i wślizgnęła się do taksówki.
W głowie miałem mętlik, moje oczy błądziły, płonąłem ze wstydu, bo zostawiłem tych wszystkich Xneterów na łasce i niełasce Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i policji San Francisco. W końcu poszedłem do domu.
W poniedziałek rano za biurkiem pani Galvez pojawił się Fred Benson.
– Pani Galvez nie będzie już uczyła waszej klasy – oznajmił, gdy zajęliśmy swoje miejsca. Powiedział to tonem pełnym samozadowolenia, który natychmiast rozpoznałem. Intuicja podpowiadała mi, żeby zerknąć na Charlesa. Uśmiechał się tak, jakby właśnie dostał najlepszy prezent urodzinowy na świecie.
Podniosłem rękę.
– Dlaczego?
– Regulamin szkoły pozwala rozmawiać o sprawach zatrudnienia wyłącznie z pracownikiem i komisją dyscyplinarną – odrzekł, nie ukrywając nawet, jak wielką przyjemność sprawiają mu te słowa. – Dzisiaj zaczniemy nowy rozdział dotyczący bezpieczeństwa wewnętrznego. W waszych schoolbookach znajdują się nowe teksty. Proszę, otwórzcie je na pierwszej stronie.
Na pierwszej stronie wyświetliło się logo DBW oraz tytuł: CO KAŻDY AMERYKANIN POWINIEN WIEDZIEĆ O BEZPIECZEŃSTWIE WEWNĘTRZNYM.
Miałem ochotę rzucić swoim schoolbookiem o podłogę.
Umówiłem się z Ange, że po szkole spotkamy się w kawiarni mieszczącej się w jej dzielnicy. Wskoczyłem do metra i usiadłem za dwoma kolesiami w garniturach. Spoglądali w „San Francisco Chronicle”, w której cała jedna strona poświęcona była „młodzieżowym zamieszkom” w parku Mission Dolores. Cmokali i gdakali z niezadowoleniem. Potem jeden powiedział do drugiego:
– Wygląda na to, że ktoś im zrobił niezłe pranie mózgu. Jezu, czy my kiedykolwiek byliśmy tacy głupi?
Wstałem i usiadłem w innym miejscu.
Rozdział 13
– To totalne dziwki – powiedziała Ange, prawie wypluwając to słowo. – W zasadzie to obelga dla wszystkich ciężko pracujących dziwek. To, to są po prostu spekulanci.
Patrzyliśmy na stos gazet, które przynieśliśmy ze sobą do kawiarni. Wszystkie zawierały „reportaże” o imprezie w parku Dolores, a ich autorzy, co do jednego, przedstawiali ją jako pijacką, narkotykową orgię dzieciaków, które zaatakowały policję. Gazeta „USA Today” przytoczyła koszty „zamieszek”, wliczając w to koszty zmycia osadu z gazu łzawiącego, lawinę ataków astmatycznych, które zablokowały oddziały intensywnej terapii w całym mieście, oraz koszty aresztowania ośmiuset „uczestników zamieszek”.
W żadnej z gazet nie przytoczono wypowiedzi drugiej strony.
– Cóż, przynajmniej Xnet nie kłamie – powiedziałem. Pokazałem jej całą masę blogów, filmików i zdjęć, jakie miałem na swojej komórce. Były to sprawozdania z pierwszej ręki, zrobione przez ludzi, którzy zostali spryskani gazem, pobici. Na jednym z filmików widać było, jak wszyscy tańczymy i bawimy się; pokazano pokojowe przemówienia polityczne do taktu skandowanych okrzyków: „Odzyskamy ją”, a także Trudy Doo mówiącą, że jesteśmy jedynym pokoleniem, które może uwierzyć w sens walki o wolność.
– Musimy powiadomić o tym ludzi – stwierdziła Ange.
– Tak – przytaknąłem posępnie. – Teoretycznie brzmi nieźle.
– A dlaczego twoim zdaniem prasa nigdy nie publikuje opinii ludzi stojących po naszej stronie?
– Sama już sobie odpowiedziałaś, to dziwki.
– Tak, ale dziwki robią to dla kasy. Gdyby mieli kontrowersyjne wypowiedzi, sprzedaliby więcej gazet i reklam. Teraz mają tylko przestępstwo, a tematy kontrowersyjne są o wiele lepsze.
– Jasne, kupuję to. Więc dlaczego tego nie robią? No cóż, reporterzy ledwie radzą sobie ze śledzeniem zwykłych blogów, nie mówiąc już o Xnecie. To niezbyt przyjazne miejsce dla dorosłych.
– No tak – westchnęła. – Ale my możemy to jakoś załatwić, co?
– Niby jak?
– Możemy to wszystko opisać. Umieścić w jednym miejscu, ze wszystkimi linkami. Takie pojedyncze miejsce, które każdy może odwiedzić, tak żeby dziennikarze znaleźli je i poznali pełną wersję wydarzeń. Można umieścić tam link do instrukcji obsługi Xnetu. Użytkownicy internetu mogliby dostać się do Xnetu pod warunkiem, że nie przejmują się tym, iż DBW dowie się, po jakich stronach surfowali.
– Myślisz, że to się uda?
– Cóż, nawet jeśli nie, to zawsze to jakaś pozytywna akcja.
– Dlaczego mieliby nas posłuchać?
– Kto by nie posłuchał M1k3ya?
Postawiłem kawę na stole. Wziąłem komórkę i wsunąłem ją do kieszeni. Wstałem, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z kawiarni. Skręciłem w jakimś przypadkowym kierunku i ruszyłem przed siebie. Miałem napiętą twarz, a krew napłynęła mi do żołądka, który podchodził mi do gardła.
Wiedzą, kim jestem, pomyślałem. Wiedzą, kim jest M1k3y. To był koniec. Jeśli Ange się domyśliła, DBW na pewno też. Było po mnie. Odkąd goście z Departamentu wypuścili mnie z ciężarówki, wiedziałem, że pewnego dnia przyjdą po mnie, aresztują, wsadzą na zawsze i wyślą tam gdzie Darryla, gdziekolwiek to jest.
To był koniec.
Gdy dotarłem na Market Street, o mało mnie nie przewróciła. Była zdyszana i wyglądała na wściekłą.
– Hej, facet, masz jakiś problem, do cholery?
Odtrąciłem ją i poszedłem dalej. Koniec.
Chwyciła mnie ponownie.
– Przestań, Marcus, przerażasz mnie. Chodź, porozmawiaj ze mną.
Stanąłem i spojrzałem na nią. Jej postać rozmazywała mi się przed oczami. Nie mogłem na niczym skupić wzroku. Opanowało mnie szalone pragnienie, żeby rzucić się pod tramwaj, który przemykał tuż obok nas, pośrodku drogi. Lepiej umrzeć, niż tam wrócić.
– Marcus!
Zrobiła coś, co widziałem tylko na filmach. Uderzyła mnie w policzek. To było mocne trzaśniecie prosto w twarz.
– Powiedz coś, do cholery!
Spojrzałem na nią i położyłem dłoń na twarzy, która mocno paliła.
– Nikt nie powinien wiedzieć, kim jestem – wycedziłem. – Nie mogę tego prościej ująć. Jeśli ty wiesz, to koniec. Jeśli inni się dowiedzą, to koniec.
– O Boże, przepraszam. Zrozum, wiem o tym tylko dlatego, że zaszantażowałam Jolu. Po imprezie trochę cię śledziłam, bo próbowałam się dowiedzieć, czy jesteś takim fajnym chłopakiem, na jakiego wyglądasz, czy może masowym mordercą. Znam Jolu od bardzo dawna, a gdy go o ciebie zapytałam, rozpłynął się, jakbyś był co najmniej Chrystusem, który ponownie zstąpił na ziemię, ale wiedziałam, że coś przede mną ukrywa. Znam Jolu od bardzo dawna. Kiedyś chodził z moją siostrą na obozie informatycznym. Mam na niego niezłego haka. Powiedziałam mu, że wygadam o tym wszystkim, jeśli mi nie powie.
– Więc ci powiedział.
– Nie – odparła. – Powiedział mi, żebym się od niego odchrzaniła.