– Co robi? Idzie w naszym kierunku! – odparł Darryl. Cały się trząsł.
– Dobra – powiedziałem. – Dobra, czas sięgnąć po nadzwyczajne środki zaradcze.
Wyjąłem komórkę. Zaplanowałem to sobie już o wiele wcześniej. Charles więcej mnie nie dorwie. Wysłałem maila na mój domowy serwer, a ten uruchomił resztę.
Parę sekund później telefon Charlesa spektakularnie wydał z siebie spazmatyczny dźwięk. W jednej chwili został zbombardowany dziesiątkami tysięcy przypadkowych połączeń telefonicznych i SMS-ów, przez co nieustannie świergotał. Ten atak został przeprowadzony za pomocą botnetu, dlatego nie czułem się z tym najlepiej, jednak tym razem cel był jak najbardziej słuszny.
Botnet to miejsca spoczynku zainfekowanych komputerów. Jeśli złapiecie robaka lub wirusa, wasz komputer wysyła wiadomość do kanału komunikacyjnego w sieci IRC[5]. Wiadomość informuje botmastera – osobę, która puściła w obieg robaka – że komputery są gotowe wykonać jego polecenie. Botnety są niezwykle potężne, ponieważ w ich skład mogą wchodzić tysiące, a nawet setki tysięcy komputerów porozrzucanych po całym internecie, podłączonych do wydajnych, szybkich łączy i szybkich domowych pecetów. Pecety te zwykle działają w imieniu ich właścicieli, ale gdy wzywa je botmaster, powstają niczym zombi, aby wykonać jego polecenie.
W internecie istnieje tak wiele zainfekowanych komputerów, że cena ich wypożyczenia w botnecie na godzinę bądź dwie spadła na łeb na szyję. Zazwyczaj działają one jako tanie rozproszone spamboty, z których korzystają spamerzy wypełniający wasze skrzynki mailowe reklamami tabletek na wzwód lub nowymi wirusami mogącymi zainfekować wasze komputery i przyłączyć je do botnetu.
Wykupiłem dziesięć sekund na trzech tysiącach pecetów i każdy z nich wysłał wiadomość tekstową lub rozmowę za pomocą protokołów VoIP[6] na telefon Charlesa, którego numer spisałem z notatki przyczepionej do biurka Bensona podczas jednej z pamiętnych wizyt w jego gabinecie.
Nie trzeba dodawać, że telefon Charlesa nie był na tyle dobrze wyposażony, żeby to znieść. Na początku jego pamięć wypełniły SMS-y, przez co zaczął się zacinać przy rutynowych operacjach, takich jak dzwonki, wyświetlanie wszystkich fałszywych numerów, z których telefonowano (Czy wiedzieliście, że fałszowanie numeru zwrotnego osoby dzwoniącej jest naprawdę łatwe? Istnieje około pięćdziesięciu sposobów, żeby to zrobić – wystarczy zgooglować: „fałszowanie numeru telefonu osoby dzwoniącej”).
Charles gapił się na swój telefon w osłupieniu i stukał w niego z wściekłością. Jego grube brwi naprężały się i poruszały, podczas gdy on walczył z demonami, które posiadły jego najbardziej osobiste urządzenie. Plan jak dotąd działał, ale Charles nie robił tego, czego się po nim spodziewałem – oczekiwałem, że usiądzie gdzieś i spróbuje znaleźć odpowiedź, jak przywrócić do normalności swoją komórkę.
Darryl potrząsnął mnie za ramię, a ja oderwałem wzrok od szpary w drzwiach.
– Co on wyprawia? – szepnął.
– Skasowałem mu telefon, ale zamiast się stąd ruszyć, on się na niego gapi.
Nie będzie łatwo ten telefon z powrotem ożywić. Gdy pamięć jest przepełniona, załadowanie kodu potrzebnego do usunięcia fałszywych wiadomości zajmuje sporo czasu – a na tym telefonie nie było opcji usuwania wszystkich niepotrzebnych wiadomości naraz, więc będzie musiał wyczyścić te tysiące SMS-ów pojedynczo.
Darryl wepchnął mnie do środka i wbił wzrok w drzwi. Chwilę później jego ramiona zaczęły się trząść. Przestraszyłem się, myśląc, że panikuje, ale gdy się odwrócił, zobaczyłem, że śmieje się tak mocno, że aż łzy spływają mu po policzkach.
– Galvez totalnie na niego najechała za przebywanie na korytarzu podczas lekcji i za wyjęcie telefonu. Szkoda, że nie widziałeś, jak na niego napadła. Ale miała radochę.
Uroczyście uścisnęliśmy sobie dłonie i ukradkiem wydostaliśmy się z korytarza, zeszliśmy po schodach, potem tyłem przez drzwi i przez płot, wprost w objęcia wspaniałych popołudniowych promieni słonecznych padających na dzielnicę Mission. Valencia Street nigdy jeszcze nie wyglądała tak dobrze. Spojrzałem na zegarek i krzyknąłem.
– Szybko! Za dwadzieścia minut mamy się spotkać przy tramwaju z resztą ekipy!
Van Spostrzegła nas pierwsza. Wmieszała się w grupę koreańskich turystów, co było jej ulubioną formą kamuflażu podczas wagarów. Od kiedy moblogi ze zdjęciami wagarowiczów stały się popularne, nasz świat wypełnił się wścibskimi sklepikarzami i hipokrytami, którzy robią nam zdjęcia, żeby potem umieścić je w internecie, tak by władze szkolne mogły nas śledzić.
Wyszła z tłumu i energicznie ruszyła w naszą stronę. Darryl kochał się w Van od zawsze, a ona była na tyle urocza, by udawać, że nic o tym nie wie. Uścisnęła mnie, a potem podeszła do Darryla i obdarowała go siostrzanym całusem w policzek, po którym zaczerwienił się aż po czubki uszu.
Tych dwoje tworzyło zabawną parę. Darryl był trochę przy kości, ale to do niego pasowało, miał nieco różową cerę, która czerwieniła się na policzkach, gdy tylko coś wzbudziło jego emocje. Zapuścił brodę już w wieku czternastu lat, ale na szczęście zaczął się golić po krótkim okresie zwanym przez naszą ekipę „latami Lincolna”. Poza tym był wysoki. Bardzo, bardzo wysoki. Jak koszykarz.
Tymczasem Van była o pół głowy niższa ode mnie i chuda, miała proste czarne włosy – zaplatała je w szalone, wymyślne warkocze, których wzory wyszukiwała w sieci. Miała ładną miedzianą skórę i ciemne oczy. Uwielbiała duże kolczyki ze szklanymi wisiorkami wielkości rzodkiewek, które uderzały o siebie w tańcu.
– Gdzie jest Jolu? – zapytała.
– Jak się masz, Van? – zdławionym głosem powiedział Darryl.
W rozmowach z nią zawsze wszystkich wyprzedzał.
– Świetnie, D. A jak się miewa twój mały... brat?
Ech, była bardzo niegrzeczną dziewczynką. Darryl omal nie zemdlał.
Przed społeczną kompromitacją ocalił go Jolu, który właśnie wtedy pojawił się w swojej za dużej skórzanej bejsbolowej kurtce, tenisówkach i czapce z daszkiem z podobizną naszego ulubionego meksykańskiego zamaskowanego zapaśnika El Santo Juniora. Jolu to José Luis Torrez, ostatni członek naszej czwórki. Uczęszczał do potwornie rygorystycznej katolickiej szkoły w dzielnicy Outer Richmond, więc niełatwo było mu się wyrwać. Chociaż zawsze mu się to udawało: nikt tak nie eksfiltrował jak nasz Jolu. Lubił swoją kurtkę, bo była bardzo długa – co jest dość modne w niektórych częściach miasta – i zakrywała te badziewne symbole katolickiej szkoły, które działały jak płachta na byka na tych wścibskich cymbałów, co to mieli moblogi ze zdjęciami wagarowiczów dodane do zakładek w swoich komórkach.
– Gotowi? – zapytałem, gdy już wszyscy się przywitaliśmy. Wyjąłem telefon i pokazałem im mapę, którą ściągnąłem w metrze.
— Z tego, co widzę, jesteśmy niedaleko. Musimy się wrócić do hotelu Nikko, potem jeden blok dalej na O'Farrell Street, później w lewo aż do Van Ness Avenue. Gdzieś tam powinniśmy znaleźć sygnał sieci bezprzewodowej.
Van zrobiła minę.
– To okropna część Tenderloin.
Musiałem przyznać jej rację. To jedna z najbardziej dziwacznych części San Francisco – wchodzi się do niej frontowym wejściem hotelu Hilton, gdzie zaczyna się ta cała turystyczna masakra w stylu kolejek linowych i rodzinnych restauracji. Jeśli pójdziecie w drugą stronę, znajdziecie się w 'Loin, miejscu o największym natężeniu prostytutek-transwestytów, najgorszego rodzaju alfonsów, nawołujących sykiem dilerów narkotyków i stukniętych bezdomnych. To, czym handlowali, nie dotyczyło jeszcze osób z naszego rocznika (chociaż w 'Loin interesy prowadziło wiele prostytutek w naszym wieku).
5
Sieć IRC (ang. Internet Relay Chat) – jedna z pierwszych usług sieciowych umożliwiająca rozmowę na tematycznych lub towarzyskich czatach, jak również prywatną z inną osobą.
6
Protokół VoIP (ang. Voice over Internet Protocol) – technologia cyfrowa umożliwiająca przesyłanie rozmów za pomocą internetu lub dedykowanych sieci wykorzystujących protokół IP, nazywana często telefonią internetową.