Выбрать главу

I właśnie teraz to robiła.

Usiadłem powoli i objąłem ją. Ona mnie też. Pocałowaliśmy się. Świetnie całowała. Wiem, że już to mówiłem, ale warto to powtarzać. Dużo się całowaliśmy, ale z jakiegoś powodu zawsze przestawaliśmy, zanim zrobiło się zbyt gorąco.

Teraz miałem ochotę posunąć się dalej. Znalazłem brzeg jej koszulki i szarpnąłem nim. Położyła ręce na głowie i cofnęła się trochę. Wiedziałem, że to zrobi. Wiedziałem to od tamtej nocy w parku. Może dlatego nie posunęliśmy się dotąd dalej – wiedziałem, że nie mogę liczyć na to, że nas przed tym powstrzyma, co mnie trochę przerażało.

Jednak teraz się nie bałem. Nieuchronnie zbliżająca się konferencja, walka z moimi rodzicami, międzynarodowe zainteresowanie, poczucie, że przez miasto jak kulka we flipperze przewala się ruch społeczny – to wszystko sprawiało, że po skórze przechodziły mi ciarki, a moja krew wrzała.

Ange była piękna i bystra, i inteligentna, i zabawna, a ja czułem się zakochany.

Jej koszulka ześlizgnęła się. Ange pochyliła się, żebym pomógł jej zdjąć ją z ramion. Sięgnęła do tyłu i po chwili z jej piersi opadł stanik. Gapiłem się wybałuszonymi oczami, bez ruchu i z zapartym tchem, a potem ona chwyciła moją koszulkę i ściągnęła mi ją przez głowę, łapiąc mnie i przyciągając moją nagą klatkę piersiową do swojej.

Turlaliśmy się po łóżku, dotykając się wzajemnie, nasze ciała tańczyły wśród odgłosów podniecenia. Całowała mnie po całej klatce piersiowej, ja ją też. Nie mogłem oddychać, nie mogłem myśleć, mogłem tylko poruszać się, całować, lizać i dotykać.

Nawzajem dodawaliśmy sobie odwagi i posuwaliśmy się coraz dalej. Rozpiąłem guzik w jej spodniach. Ona rozpięła w moich. Odsunąłem jej suwak, a ona mój i z szarpnięciem zdjęła mi spodnie. Ja zdjąłem jej. Chwilę później oboje byliśmy nadzy, zostały nam tylko skarpetki, które zsunąłem palcami u stóp.

Wtedy właśnie zauważyłem zegarek, który dawno temu spadł na podłogę, rzucając na nas poświatę.

– Cholera! – krzyknąłem. – Zaczyna się za dwie minuty! – Za nic nie mogłem uwierzyć, że miałem przerwać coś, co powinienem był przerwać, i to dokładnie w momencie, gdy byłem zmuszony to przerwać. To znaczy gdybyście mnie wcześniej zapytali: „Marcus, to ma być twój pierwszy raz W ŻYCIU, czy przerwiesz go, jeśli w tym samym pokoju, w którym się znajdujecie, zdetonuję bombę atomową?”, odpowiedziałbym donośnie i zdecydowanie: NIE.

A jednak przerwaliśmy.

Objęła mnie, przyciągnęła moją twarz do swojej i pocałowała mnie tak, że o mało nie odjechałem, a potem oboje chwyciliśmy nasze ubrania i mniej lub bardziej ubrani złapaliśmy klawiatury i ruszyliśmy do kantoru Jednookiego Petea.

Łatwo było się zorientować, kto był dziennikarzem: to te wszystkie głupki, które wybrały postaci chwiejących się pijaków, zataczających się we wszystkich kierunkach, próbując załapać, o co w tym wszystkim chodzi, czasem naciskając zły klawisz i oferując obcym cały swój inwentarz lub jego część albo obdarowując ich przypadkowymi uściskami lub pocałunkami.

Xneterów też było łatwo zauważyć: wszyscy graliśmy w Mechaniczną Grabież, gdy tylko mieliśmy trochę wolnego czasu (lub nie chciało nam się odrabiać pracy domowej), i wybieraliśmy dość sprytne postacie z fajną bronią i bombami pułapkami na zwisających z tyłu kluczach, które miały zetrzeć na miazgę każdego, kto próbowałby je złapać, żeby nas zlikwidować.

Kiedy się pojawiłem, wyświetliła się standardowa informacja: M1K3Y WSZEDŁ DO JEDNOOKIEGO PETEA – WITAJ, MAJTKU, OFERUJEMY KORZYSTNĄ CENĘ ZA DOBRY ŁUP. Wszyscy gracze zamarli na ekranie, potem zgromadzili się wokół mnie. Czat eksplodował. Zastanawiałem się nad tym, czy włączyć mikrofon i włożyć słuchawki, ale widząc, ilu ludzi próbowało naraz rozmawiać, zdałem sobie sprawę, że narobiłbym niezłego zamieszania. O wiele łatwiej było śledzić tekst. W dodatku nie będą mogli mi później wciskać czegoś, czego nie powiedziałem (he, he).

Zrobiliśmy wcześniej z Ange rozpoznanie terenu – świetnie mi się z nią chodziło na te wyprawy, bo mogliśmy się nawzajem podtrzymywać przy życiu. Stało tam wysokie wzniesienie z pudełek po torebkach soli, więc na nim stanąłem, żeby mnie było widać z każdego miejsca w kantorze.

> Dobry wieczór, dziękuję wszystkim za przybycie. Nazywam się M1k3y i nie jestem niczyim przywódcą. Dookoła znajdują się Xneterzy, którzy mają tyle samo do powiedzenia na temat powodu naszego spotkania co ja. Korzystam z Xnetu, bo wierzę w wolność i Konstytucję Stanów Zjednoczonych Ameryki. Korzystam z Xnetu, bo DBW zamienił moje miasto w państwo policyjne, w którym wszyscy jesteśmy podejrzanymi terrorystami. Korzystam z Xnetu, bo myślę, że nie można bronić wolności poprzez niszczenie Karty Praw. O konstytucji dowiedziałem się w kalifornijskiej szkole i nauczyłem się kochać ten kraj za panującą tu wolność. A to jest moja filozofia:

> „Wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych. Że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla szczęścia i bezpieczeństwa”.

> Nie jestem autorem tych słów, ale w nie wierzę. DBW rządzi bez mojej zgody.

> Dziękuję

Napisałem to dzień wcześniej, wymieniając się z Ange pomysłami. Wklejenie tego zajęło mi sekundę, chociaż gracze czytali to trochę dłużej. Wszyscy Xneterzy z podniesionymi do góry szablami wznieśli głośne, pretensjonalne, pirackie „Hurra”, a ich papugi latały, skrzecząc nad naszymi głowami.

Stopniowo dziennikarze też zaczęli łapać, o co chodzi. Wpisy na czacie zmieniały się tak szybko, że ledwie można je było przeczytać. Wielu Xneterów pisało rzeczy w stylu „Dokładnie”, „Ameryka, kochaj albo rzuć”, „DBW do domu” czy „Ameryka – wynocha z San Francisco”, czyli slogany popularne w Xnetowej blogosferze.

> M1k3y, tu Priya Rajneesh z BBC. Mówisz, że nie jesteś przywódcą żadnego ruchu, a czy uważasz, że istnieje jakiś ruch? Czy nazywa się Xnet?

Pojawiło się mnóstwo odpowiedzi. Niektórzy pisali, że nie ma żadnego ruchu, inni, że wręcz przeciwnie, wielu ludzi miało na niego własne nazwy: Xnet, Mali Bracia, Małe Siostry i moją ulubioną: Stany Zjednoczone Ameryki.

Ale wymyślali. Pozwoliłem im na to, zastanawiając się, co by tu powiedzieć. Wreszcie napisałem:

> Myślę, że to jest odpowiedź na twoje pytanie, prawda? To może być jeden albo kilka ruchów, mogą nazywać się Xnet albo nie.

> M1k3y, tu Doug Christensen z dziennika „Washington Internet Daily”. Co twoim zdaniem DBW powinien zrobić, żeby ustrzec San Francisco przed kolejnym atakiem, jeśli to, co teraz robią, nie jest skuteczne?

Więcej trajkotania. Wielu ludzi przyznało, że terroryści i rząd to to samo – albo dosłownie, albo w tym sensie, że są tak samo źli. Niektórzy pisali, że rząd wie, jak złapać terrorystów, ale woli tego nie robić, bo „prezydenci od wojen” ponownie wygrywają wybory.

> Nie wiem

– napisałem w końcu.

> Naprawdę nie wiem. Często zadaję sobie to pytanie, bo nie chcę, żeby mnie wysadzili, i nie chcę, żeby wysadzili moje miasto. Ale wydedukowałem sobie, że jeśli zadaniem DBW jest zapewnianie nam bezpieczeństwa, to im to nie wychodzi. Cały ten szajs, którego narobili, nie powstrzyma terrorystów od ponownego wysadzenia mostu. Śledzenie nas po całym mieście? Odbieranie nam wolności? Wywoływanie w nas podejrzliwości wobec wszystkich dookoła? Nazywanie osób inaczej myślących zdrajcami? Terrorystom chodzi o to, żeby nas przerazić. Mnie przeraża DBW.