Выбрать главу

Miałem szczęście. Nie zaaresztowali mnie. Ale pozostali Xneterzy mieli większego pecha. Codziennie wieczorem przedstawiciele DBW ogłaszali komunikaty o kolejnych aresztowaniach „prowodyrów” i „prowokatorów” Xnetu. Ludzie, których nie znałem i o których nigdy nie słyszałem, paradowali w telewizji z wykrywaczami RFID i innymi przyrządami, jakie znaleziono w ich kieszeniach. DBW oświadczył, że osoby te „podają nazwiska”, kompromitując „sieć Xnet” i że w najbliższym czasie należy spodziewać się dalszych aresztowań. Często wymieniano pseudonim „M1k3y”.

Tata był zachwycony. Oglądaliśmy razem wiadomości, on triumfował, ja wzdrygałem się i wkurzałem po cichu.

– Szkoda, że nie widziałeś, czego chcą użyć przeciwko tym dzieciakom – powiedział tata. – Widziałem, jak to działa. Biorą kilka osób i sprawdzają listę ich znajomych na czacie oraz numery wybierane na komórkach. Szukają takich, które się często powtarzają, szukają schematów i łapią kolejne dzieciaki. Sprują ich jak stary sweter.

Odwołałem kolację z Ange w moim domu i zacząłem spędzać u niej jeszcze więcej czasu. Młodsza siostra Ange Tina zaczęła mnie nazywać przyjacielem rodziny, mówiła na przykład: „Czy przyjaciel rodziny zje ze mną dzisiaj kolację?”. Lubiłem Tinę. Obchodziły ją tylko wyjścia, imprezy i chłopaki, ale była zabawna i całkowicie oddana Ange. Pewnego wieczoru, gdy zmywaliśmy naczynia, wytarła ręce i powiedziała swobodnym tonem:

– Wiesz, Marcus, wydajesz się miłym chłopakiem. Moja siostra ma fioła na twoim punkcie i ja też cię lubię. Ale muszę ci coś powiedzieć: jeśli złamiesz jej serce, dopadnę cię i naciągnę ci mosznę na głowę. A to nie jest miły widok.

Odparłem, że prędzej sam to zrobię, niż złamię serce Ange, więc przytaknęła:

– Czyli wszystko jasne.

– Twoja siostra to wariatka – powiedziałem, gdy znowu leżeliśmy na łóżku Ange, przeglądając blogi w Xnecie. Tym się głównie zajmowaliśmy: obijaliśmy się i czytaliśmy blogi.

– Wyjechała z tekstem o mosznie? Nie znoszę, gdy to robi. Ona po prostu uwielbia słowo „moszna”, no wiesz. Nie bierz tego do siebie.

Pocałowałem ją. Czytaliśmy dalej.

– Posłuchaj tego – powiedziała. – „W ten weekend policjanci planują aresztować od czterystu do sześciuset osób i według nich będzie to dotychczas największy skoordynowany nalot na dysydentów z Xnetu”.

Czułem, że zaraz zwymiotuję.

– Musimy ich powstrzymać – stwierdziłem. – Wiesz, że są ludzie, którzy robią więcej zadym tylko po to, żeby pokazać, że nie czują się zastraszeni? Czy to nie szaleństwo?

– Myślę, że to odwaga – skwitowała. – Nie możemy pozwolić, żeby strachem zmusili nas do uległości.

– Co? Nie, Ange, nie. Nie możemy pozwolić, żeby setki ludzi znalazły się w więzieniu. Nie byłaś tam. Ja byłem. Tam jest gorzej, niż myślisz. Tam jest gorzej, niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić.

– Mam dość bujną wyobraźnię – odparła.

– Przestań, dobrze? Przez chwilę bądź poważna. Nie zrobię tego. Nie wyślę tych ludzi do pierdla. Jeśli to zrobię, okaże się, że Van nie myliła się co do mnie.

– Marcus, jestem poważna. Czy myślisz, że ci ludzie nie wiedzą, że mogą trafić za kratki? Oni wierzą w tę sprawę. Ty też w nią wierzysz. Zrozum, oni wiedzą, w co się pakują. To nie ty decydujesz, na jakie ryzyko mogą lub nie mogą się narazić.

– To ja jestem za to odpowiedzialny, bo jeśli każę im przestać, to przestaną.

– Myślałam, że nie jesteś przywódcą?

– Nie jestem, pewnie, że nie jestem. Ale oni liczą na moje wskazówki, a na to już nic nie mogę poradzić. I dopóki na mnie liczą, w pewnym stopniu ponoszę odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo. Wiesz, o co mi chodzi, tak?

– Wiem, że jak tylko zbliżają się kłopoty, chcesz wszystko rzucać i zwiewać. Według mnie boisz się, że domyśla się, kim t y jesteś. Według mnie, boisz się o siebie.

– To nie fair – powiedziałem, siadając i odsuwając się od niej.

– Naprawdę? Kim jest ten chłopak, który o mało nie dostał zawału, bo myślał, że jego prawdziwa tożsamość wyszła na jaw?

– To co innego – broniłem się. – Tu nie chodzi o mnie. Wiesz, że nie. Dlaczego taka jesteś?

– Dlaczego ty taki jesteś? – zapytała. – Dlaczego ty nie chcesz być chłopakiem, który był na tyle odważny, żeby to wszystko zacząć?

– Bo to nie jest odwaga, to samobójstwo.

– Tani melodramat dla nastolatków, M1k3y.

– Nie nazywaj mnie tak!

– Jak, M1k3y? Dlaczego nie, M i k 3 y?

Założyłem buty. Wziąłem torbę. Poszedłem do domu.

> Dlaczego nie chodzę na zadymy

> Nikomu nie będę mówił, co ma robić, bo nie jestem niczyim przywódcą, bez względu na to, co mówią w Fox News.

> Ale powiem wam, co ja zamierzam zrobić. Jeśli uznacie, że to słuszna rzecz, może też tak zrobicie.

> Nie chodzę na akcje. Nie w tym tygodniu. W następnym może też nie. Nie dlatego, że się boję. Dlatego że jestem dość inteligentny, żeby wiedzieć, iż lepiej jest na wolności niż w pierdlu. Rozgryźli naszą taktykę, więc musimy wymyślić nową. Nie obchodzi mnie, jaka to taktyka, ale chcę, żeby działała. To głupie dać się aresztować. To tylko zadymy i nie wiadomo, czy uda się wam z nich cało wyjść.

> Jest jeszcze jeden powód, żeby tego nie robić. Jeśli was złapią, mogą was wykorzystać do złapania waszych przyjaciół i ich przyjaciół. Mogą ich przymknąć, nawet jeśli nie korzystają z Xnetu, bo DBW jest jak rozwścieczony byk, oni nie dbają o to, czy dorwali właściwą osobę.

> Nie mówię wam, co macie robić

> Ale DBW to durnie, a my jesteśmy cwani. Zadymy to dowód, że nie potrafią walczyć z terroryzmem, bo nawet nie umieją dorwać grupy dzieciaków. Jeśli dacie się złapać, wyjdzie na to, że są sprytniejsi od nas.

> ONI NIE SĄ OD NAS SPRYTNIEJSI! My jesteśmy sprytniejsi od nich. Bądźmy sprytni. Zastanówmy się, jak im przeszkodzić, bez względu na to, ilu matołów postawią na ulicach naszego miasta.

Wysłałem to. Poszedłem spać.

Tęskniłem za Ange.

Nie kontaktowaliśmy się z Ange przez kolejne cztery dni, włącznie z weekendem, a potem nadszedł czas powrotu do szkoły. Z milion razy o mało nie zadzwoniłem do niej, napisałem też z tysiąc niewysłanych maili i wiadomości na komunikatorze.

Teraz znowu siedziałem na lekcji WOS-u, a pani Andersen przywitała mnie z wymowną, sarkastyczną grzecznością, pytając mnie słodko, jak udały mi się „wakacje”. Usiadłem bez słowa. Dobiegło mnie rżenie Charlesa.

To była lekcja o Objawionym Przeznaczeniu, koncepcji mówiącej o tym, iż przeznaczeniem Amerykanów jest przejąć władzę nad całym światem (a przynajmniej tak przedstawiła to nasza nauczycielka), i wyglądało na to, że pani Andersen stara się mnie sprowokować, abym wypalił coś, za co mogłaby mnie wyrzucić.

Czułem na sobie wzrok całej klasy i przypomniał mi się M1k3y oraz ludzie, którzy patrzyli na niego jak na swój autorytet. Miałem tego dosyć. Tęskniłem za Ange.

Przesiedziałem tak cały dzień, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek robi na mnie wrażenie. Nie sądzę, żebym wypowiedział z osiem słów.

Wreszcie lekcje dobiegły końca. Wypadłem przez drzwi, kierując się w stronę wyjścia, głupiego Mission i mojego bezsensownego domu.

Byłem już prawie za bramą, kiedy ktoś na mnie wpadł. To był młody bezdomny chłopak, może w moim wieku, może trochę starszy. Miał na sobie długi zatłuszczony płaszcz, workowate dżinsy i rozwalające się trampki, które wyglądały, jakby wpadły pod kosiarkę. Twarz przesłaniały mu długie włosy, a jego przypominająca włosy łonowe broda opadała wzdłuż szyi wprost na kołnierzyk robionego na drutach wyblakłego swetra.