Barbara była jedną z dziennikarek, które zyskały sławę dzięki temu, że pisały właśnie o tej sprawie. Zjadła zęby, zajmując się końcówką ruchu na rzecz wolności obywatelskich w San Francisco, i dostrzegła podobieństwo między walką o konstytucję w świecie rzeczywistym oraz walką w cyberprzestrzeni.
Dlatego to załapała. Myślę, że nie udałoby mi się wyjaśnić tego moim starym, ale w przypadku Barbary poszło gładko. Zadawała mądre pytania dotyczące naszych protokołów kryptograficznych i procedur bezpieczeństwa, niekiedy takie, na które nie znałem odpowiedzi – czasem wskazywała na potencjalne luki w naszej procedurze.
Podłączyliśmy Xboksa i połączyliśmy się z siecią. W sali posiedzeń wykrywalne były cztery niezabezpieczone sieci Wi-Fi. Ustawiłem Xboksa tak, żeby podłączał się do nich w przypadkowych odstępach czasu. Ona zrobiła to samo – gdy już wszystko zostało podłączone do Xnetu, działało tak samo jak w internecie i tylko niektóre rzeczy chodziły nieco wolniej. Za to całość była anonimowa i niemożliwa do wyśledzenia.
– A więc co teraz? – zapytałem, gdy skończyliśmy. Od mówienia zaschło mi w ustach, czułem w nich okropny kwaśny smak po kawie. Ponadto Ange wciąż ściskała pod stołem moją dłoń, tak że miałem ochotę się jej wyrwać i znaleźć jakieś zaciszne miejsce, żeby zrewanżować się jej za tę naszą walkę na pięści.
– Teraz zajmę się dziennikarstwem. Wy idźcie, a ja zbadam to wszystko, o czym mi powiedzieliście, i postaram się ich przekonać w takim stopniu, jak będę mogła. Pokażę wam, co zamierzam opublikować, i poinformuję was, kiedy to się ukaże. Wolałabym, żebyście nie rozmawiali o tym z nikim innym, bo chcę to opublikować wcześniej niż inni i chcę się upewnić, że wyjaśnię wszystko, zanim cała ta historia zostanie zaciemniona przez spekulacje prasowe i manipulacje DBW. Zanim to oddam do redakcji – mówiła dalej – będę musiała zadzwonić do DBW, żeby poprosić ich o komentarz, ale zrobię to, dbając jak najbardziej o wasze bezpieczeństwo. Dopilnuję też, żeby was poinformować, zanim do tego dojdzie. Muszę tylko wyjaśnić jedną rzecz – dodała – to już nie jest twoja historia. Jest moja. Byłeś bardzo hojny, dzieląc się nią ze mną, i postaram się ci za to odwdzięczyć, ale nie masz prawa czegokolwiek publikować, zmieniać lub mnie powstrzymać. To już poszło w ruch i nie da się tego zatrzymać. Rozumiesz?
Nie myślałem o tym w takich kategoriach, ale z chwilą gdy to powiedziała, stało się oczywiste. Oznaczało to, że odpaliłem rakietę, której nie będę mógł zatrzymać. Spadnie tam, gdzie została wycelowana, i oczywiście wybuchnie. Leciała już w powietrzu i nie można było tego zmienić. Kiedyś w niedalekiej przyszłości przestanę być Marcusem – stanę się osobą publiczną. Będę gościem, który położył kres DBW.
Będę żywym trupem.
Przypuszczam, że Ange myślała podobnie, bo zrobiła się bladozielona.
– Chodźmy stąd – powiedziała.
Mama i siostra Ange znowu gdzieś wyszły, więc decyzja, dokąd pójść tego wieczoru, nie była zbyt trudna. Było już po kolacji, ale moi rodzice wiedzieli, że mam spotkanie z Barbarą, i nie powinni mieć żalu o to, że wrócę do domu późno.
Gdy znaleźliśmy się u Ange, jakoś nie czułem ochoty na Xboksa. Jak na jeden dzień miałem z nim wystarczająco dużo do czynienia. Myślałem tylko o Ange, Ange, Ange. O życiu bez Ange. Ze świadomością, że Ange jest na mnie zła. Że nigdy już się do mnie nie odezwie. Nigdy mnie już nie pocałuje.
Ona myślała o tym samym. Zobaczyłem to w jej oczach, gdy zamknęła drzwi do swojej sypialni i spojrzeliśmy na siebie. Pragnąłem jej tak, jak pragnie się obiadu po wielodniowej głodówce. Jak pragnie się szklanki wody po trzygodzinnej, bezustannej grze w piłkę nożną.
Nie, nie tak. To było silniejsze. Nigdy dotąd czegoś takiego nie czułem. Miałem ochotę zjeść ją w całości, pożreć ją.
Dotychczas w naszym związku to ona była zmysłowa. Pozwoliłem jej wyznaczyć i kontrolować tempo. To było niewiarygodnie podniecające, gdy mnie chwytała, zrywała ze mnie koszulkę i przyciągała moją twarz do swojej.
Ale dzisiejszego wieczoru nie mogłem się powstrzymać. Nie mogłem.
Drzwi się zamknęły, aja sięgnąłem po brzeg jej koszulki. Ściągnąłem ją Ange przez głowę, prawie nie dając jej czasu na podniesienie rąk. Zdzierając swoją koszulkę, usłyszałem trzask pękających szwów.
Jej oczy lśniły, usta były otwarte, a oddech szybki i płytki, jak mój własny. Mój oddech, serce i krew tętniły mi w uszach.
Z równym zapałem zdjąłem resztę naszych ubrań, rzucając je na stos brudnego i czystego prania na podłodze. Na całym tapczanie były porozrzucane książki i papiery, więc jednym ruchem zrzuciłem je na bok. Chwilę później wylądowaliśmy na niepościelonym łóżku, ze splecionymi ramionami, ściskając się tak, jakbyśmy chcieli siebie nawzajem przeniknąć. Jęknęła mi prosto w usta, zrobiłem to samo i poczułem, że jej głos brzęczy w moich strunach głosowych, co było najbardziej intymnym doznaniem, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem.
Wyrwała się i sięgnęła w kierunku szafki nocnej. Z szarpnięciem wysunęła szufladę i tuż przede mnie rzuciła białą papierową torebkę z apteki. Zajrzałem do środka. Kondomy. Prezerwatywy Trojan. Z płynem plemnikobójczym. Nadal nierozpakowane. Uśmiechnęliśmy się do siebie, a ja otworzyłem pudełko.
Od lat zastanawiałem się, jak to będzie. Wyobrażałem to sobie sto razy dziennie. Bywały dni, kiedy nie myślałem o niczym innym.
To nie było to, czego się spodziewałem. Momentami było lepiej. Momentami o wiele gorzej. W trakcie wydawało mi się, że to trwa całą wieczność. Po wszystkim miałem wrażenie, że trwało tyle co mrugnięcie oka.
Czułem się tak samo. Ale też inaczej. Coś się między nami zmieniło.
To było dziwne. Gdy zakładaliśmy na siebie ubrania, oboje byliśmy onieśmieleni i chodziliśmy po pokoju, unikając się wzrokiem. Zapakowałem kondom w chusteczkę, którą wyjąłem z paczki leżącej obok na łóżku, zaniosłem go do łazienki, zawinąłem w papier toaletowy i wepchnąłem głęboko do kosza na śmieci.
Gdy wróciłem, Ange siedziała na łóżku i grała na Xboksie. Usiadłem ostrożnie obok niej i wziąłem ją za rękę. Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła. Oboje byliśmy wykończeni i rozdygotani.
– Dzięki – powiedziałem.
Nic nie odpowiedziała. Spojrzała na mnie. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, ale po policzkach toczyły się grube łzy. Przytuliłem ją, a ona mocno do mnie przylgnęła.
– Jesteś dobrym człowiekiem, Marcusie Yallow – szepnęła. – Dziękuję ci.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc ją uścisnąłem. W końcu rozdzieliliśmy się. Już nie płakała, ale wciąż się uśmiechała.
Wskazała na mojego Xboksa leżącego na podłodze obok łóżka. Podniosłem go, podłączyłem i zalogowałem się.
Wciąż to samo. Mnóstwo e-maili. Mnóstwo nowych wpisów na blogach, które czytałem. Spam. O Boże, ileż ja dostawałem tego spamu. Moją szwedzką skrzynkę mailową ciągle zalewały jakieś trefne wiadomości – ktoś używał jej jako adresu zwrotnego do wysyłania spamu na setki milionów kont internetowych, tak żeby wszystkie te odbite maile i złośliwe wiadomości wracały do mnie. Nie wiedziałem, kto za tym stoi. Być może ci z DBW, starając się obciążyć moją skrzynkę. A może tylko jacyś kolesie robili sobie jaja. Jednak Partia Piratów miała dość dobre filtry i dawała każdej chętnej osobie pięćset gigabajtów pamięci na skrzynce, więc w najbliższym czasie nie groziło mi zatonięcie.