Gra toczyła się przez kolejne dwa dni. Czasem przypominała zabawę w chowanego, czasem ćwiczenia w stylu: jak przetrwać w dziczy, a czasami rozwiązywanie krzyżówek. Mistrzowie gry odwalali kawał dobrej roboty. A w trakcie misji trzeba było naprawdę zaprzyjaźnić się z innymi ludźmi. Jako pierwszego miałem zamordować Darryla i musiałem go poznać, tropiąc go przez cały weekend. Miły koleś. Szkoda, że musiałem go zabić.
Cisnąłem w niego ognistą kulą, gdy szukał skarbu, po tym jak zmietliśmy z powierzchni ziemi bandę orków, grając z każdym z nich w kamień, papier, nożyce, żeby zobaczyć, kto wygra. To o wiele bardziej ekscytujące, niż się wydaje.
To przypominało letni obóz dla maniaków teatru. Rozmawialiśmy w namiotach do późna w nocy, patrzyliśmy na gwiazdy, skakaliśmy do rzeki, żeby się ochłodzić, i tłukliśmy komary. Stawaliśmy się najlepszymi kumplami lub dozgonnymi wrogami.
Nie wiem, dlaczego rodzice Charlesa wysłali go na LARP. Nie był tego typu dzieciakiem, któremu podobały się takie rzeczy. Należał raczej do tych, którzy wolą wyrywać muchom skrzydełka. A może nie. Ale nie bardzo lubił biegać po lesie w przebraniu. Cały czas się snuł, szydząc z każdego i wszystkiego, próbując nam wszystkim wmówić, że wcale się dobrze nie bawimy, że tylko nam się tak wydaje. Pewnie spotkaliście już taką osobę – kogoś, kto czuje się w obowiązku przekonać was, że wszyscy kiepsko się bawią.
Kolejny problem Charlesa był taki, że nie potrafił symulować walki. Gdy już zacznie się biegać po lesie, grając w te wyszukane, półmilitarne gry, adrenalina łatwo uderza do głowy do tego stopnia, że ma się ochotę rozerwać innym gardło. Taki stan nie jest wskazany dla kogoś, kto niesie miecz, maczugę, pikę czy inne tego typu narzędzia. Dlatego w naszych grach nigdy nie wolno nikogo uderzyć, pod żadnym warunkiem. Zamiast tego gdy już się podejdzie blisko do swojego przeciwnika, rozgrywa się z nim kilka szybkich rundek kamienia, papieru i nożyc, z pewnymi modyfikacjami w zależności od naszego doświadczenia, uzbrojenia i warunków. Arbitrzy są mediatorami w kwestiach spornych. To dość cywilizowana gra, choć nieco dziwna. Biega się za kimś po lesie, dogania go, obnaża zęby i siada, żeby zagrać w kamień, nożyce, papier. Ale to działa – i wszyscy czują się dzięki temu bezpieczni i zadowoleni.
Charles nie mógł jednak tego załapać. Myślę, że doskonale zrozumiał, że główną zasadą w tej grze był brak kontaktu, ale jednocześnie uznawał, że ta zasada się nie liczy i że nie zamierza jej przestrzegać. Przez cały weekend arbitrzy mnóstwo razy zwracali mu na to uwagę, a on przyrzekał, że będzie się tego trzymał, i znowu robił to samo. Już wtedy był jednym z większych dzieciaków i jak już kogoś dogonił, to uwielbiał „przypadkowo” rzucać się na niego, a upadek na kamienną leśną ziemię wcale nie jest zabawny.
Darryla zniszczyłem nieziemsko na niewielkiej polanie, gdzie polował na skarb. Obaj mieliśmy niezły ubaw z mojej przebiegłości. Teraz miał udawać potwora – zabici gracze mogli zamieniać się w potwory, co oznaczało, że im dłuższa była gra, tym więcej potworów nas śledziło, i że wszyscy nadal musieli uczestniczyć w grze, a bitwy stawały się coraz trudniejsze.
Właśnie wtedy z lasu tuż za mną wynurzył się Charles i rzucił się na mnie, przewracając na ziemię tak mocno, że przez chwilę nie mogłem złapać oddechu.
– Mam cię – krzyknął. Dotąd nie znałem go za dobrze i nigdy mnie za bardzo nie obchodził, ale teraz byłem gotowy go zamordować. Podniosłem się powoli na nogi i spojrzałem na niego. Jego klatka piersiowa falowała, a on wyszczerzał zęby w uśmiechu. – Jesteś martwy – powiedział. – Totalnie cię załatwiłem.
Uśmiechnąłem się, ale poczułem, że coś jest nie tak z moją twarzą, poczułem ból. Dotknąłem górnej wargi. Była zakrwawiona. Z nosa leciała mi krew, a wargę rozciąłem o korzeń, w który przywaliłem twarzą podczas upadku. Wytarłem krew o nogawkę i uśmiechnąłem się. Zrobiłem to tak, jakbym traktował to wszystko jak zabawę.
Trochę się pośmiałem i ruszyłem w jego kierunku.
Charles nie dał się nabrać. Cofał się, starając się usunąć w cień lasu. Darryl ruszył, żeby zagrodzić mu drogę. Ja zaszedłem go z drugiej strony. Nagle odwrócił się i zaczął biec. Darryl podłożył mu nogę, a on runął jak długi. Rzuciliśmy się na niego i w tym momencie usłyszeliśmy gwizdek arbitra.
Arbiter nie widział, jak Charles mnie sfaulował, ale obserwował jego wcześniejsze zachowanie. Odesłał go do obozu i powiedział, że odpada z gry. Charles skarżył się z całych sił, ale ku naszej satysfakcji na arbitra to nie działało. Gdy Charles sobie poszedł, dał nam obu wykład o tym, że naszego odwetu nie można usprawiedliwić, tak samo jak ataku Charlesa.
To było w porządku. Tamtego wieczoru, gdy skończyliśmy grę, wzięliśmy wszyscy gorący prysznic w ośrodku skautowym. Razem z Darrylem gwizdnąłem Charlesowi ubrania i ręcznik. Zawiązaliśmy je na supły i wrzuciliśmy do pisuaru. Wielu chłopaków miało niezły ubaw podczas ich „nasączania”. Charles bardzo entuzjastycznie podchodził do swoich wyczynów.
Żałuję, że nie widziałem go, gdy wyszedł spod prysznica i odkrył, gdzie znajdują się jego rzeczy. To trudna decyzja: biec na golasa przez pole obozowe czy rozwiązać ciasno splątane, przesiąknięte moczem supły na swoim ubraniu i je włożyć?
Wybrał nagość. Prawdopodobnie wybrałbym to samo. Ustawiliśmy się rzędem wzdłuż korytarza prowadzącego z natrysków do szatni i mu przyklaskiwaliśmy. Stałem na początku, podgrzewając atmosferę.
Takie weekendy na obozach skautowych zdarzały się tylko trzy lub cztery razy w roku, przez co czuliśmy z Darrylem – i innymi larpowcami – wielki niedosyt gier.
Na szczęście w miejskich hotelach można było grać w Przeklęte Światło. To była kolejna gra terenowa, w której uczestniczyły rywalizujące ze sobą klany wampirów i ich łowcy. Panowały w niej dziwaczne zasady. Gracze dostawali karty, które miały im ułatwić potyczki, więc każda potyczka wiązała się z rozgrywaniem partyjki strategicznych gier karcianych. Wampiry mogą stać się niewidoczne poprzez narzucenie peleryny i skrzyżowanie rąk na piersiach, a inni gracze muszą udawać, że ich nie widzą, kontynuując rozmowy o swoich planach i tak dalej. Jeśli ktoś ujawnia swoje tajemnice w obecności „niewidzialnego” rywala, zachowując się tak, jakby go nie było w pokoju, to znaczy, że jest dobrym graczem.
Każdego miesiąca odbywało się kilka dużych gier w Przeklęte Światło. Ich organizatorzy mieli dobre układy z właścicielami hoteli i oznajmiali, że w piątek wieczorem zajmą dziesięć wolnych pokoi i upchną do nich graczy, którzy będą biegali po hotelu, grając po cichu w Przeklęte Światło na korytarzach, wokół basenu i tak dalej. Będą jedli w hotelowej restauracji i zapłacą za korzystanie z hotelowej bezprzewodówki. Zapisy miały się zakończyć w piątek wieczorem. Mieli nam przesłać maila, a my prosto po szkole mieliśmy udać się z plecakami do wskazanego hotelu i przez cały weekend spać tam po sześciu lub ośmiu w pokoju, żywić się śmieciowym żarciem i grać do trzeciej nad ranem. To była dobra, bezpieczna zabawa, której nasi starzy do końca nie czaili.