Kumpel szepnął mu coś do ucha. Obaj wyglądali tak, jakby zaraz mieli rzucić się do ucieczki.
Wyrwałem „Bay Guardiana” spod pachy i potrząsnąłem nim tuż przed ich oczami.
– Otwórzcie na piątej stronie, OK?
Otworzyli. Spojrzeli na nagłówek. Na zdjęcie. Na mnie.
– Ej, facet – powiedział pierwszy. – Nie jesteśmy godni.
Uśmiechnął się do mnie jak błazen, a ten napakowany klepnął mnie po plecach.
– Ale jaja... – wycedził. – Ty jesteś M... Zakryłem mu dłonią usta.
– Chodźcie ze mną, OK?
Zaprowadziłem ich na moją ławkę. Zauważyłem, że na chodniku pod nią widniały jakieś stare brązowe plamy. Krew Darryla? Od tego widoku aż ścierpła mi skóra. Usiedliśmy.
– Jestem Marcus – powiedziałem, przełykając ślinę, bo właśnie ujawniłem moje prawdziwe imię tym dwóm kolesiom, którzy do tej pory znali mnie jako M1k3ya. Demaskowałem się, chociaż w sumie „Bay Guardian” już to za mnie zrobił.
– Nate – przedstawił się mniejszy.
– Liam – rzucił większy. – Stary, to wielki zaszczyt cię spotkać. Jesteś naszym bohaterem wszech czasów...
– Nie mów tak – odparłem. – Nie mów tak. Zachowujecie się jak świecąca reklama z napisem: „Robimy akcję, prosimy, wsadźcie nasze tyłki do Gitmo na Zatoce”. Widać was na odległość.
Liam wyglądał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać.
– Nie przejmujcie się, nie wpadliście. Dam wam kilka rad, ale to później.
Jego twarz znowu poweselała. Zdałem sobie sprawę, że ci dwaj naprawdę traktowali M1k3ya jak idola i że zrobiliby wszystko, o co bym ich poprosił. Uśmiechali się jak idioci. Poczułem się nieswojo, aż mnie mdliło.
– Słuchajcie, muszę dostać się do Xnetu, i to teraz, ale nie mogę iść do domu ani się do niego zbliżać. Mieszkacie gdzieś niedaleko?
– Ja tak – powiedział Nate. – Na California Street. Musimy trochę podejść, to strome wzgórza.
Właśnie z nich zszedłem po ucieczce z ciężarówki i w dodatku gdzieś tam była Masza. Ale niczego lepszego nie miałem prawa oczekiwać.
– Chodźmy – zadecydowałem.
Nate pożyczył mi swoją czapkę z daszkiem i wymieniliśmy się kurtkami. Nie musiałem się martwić o kamery rozpoznające chód, bo kostka bolała mnie tak potwornie, że utykałem jak statysta w westernie.
Nate mieszkał w ogromnym apartamencie z czterema sypialniami na szczycie Nob Hill. W drzwiach budynku w eleganckim czerwonym płaszczu stał portier, który na nasz widok zasalutował, nazwał Nate a „panem Nateem” i wszystkich nas przywitał. To było nieskazitelnie czyste miejsce o zapachu pasty do polerowania mebli. Starałem się nie gapić na budynek, który musiał kosztować jakieś kilka milionów dolców.
– Mój tata – wyjaśnił – pracował w banku inwestycyjnym. Sprzedał mnóstwo ubezpieczeń na życie. Umarł, jak miałem czternaście lat, i wtedy to wszystko dostaliśmy. Rozwiedli się wiele lat wcześniej, ale zapisał to mojej mamie w spadku.
Przez okno sięgające od podłogi do sufitu widać było oszałamiający widok drugiej strony Nob Hill, całe Fishermans Wharf aż po brzydki kikut Bay Bridge i wszystkie te dźwigi i ciężarówki. We mgle rozpoznałem Treasure Island. Gdy tak na to wszystko patrzyłem, poczułem szaloną ochotę, żeby wyskoczyć.
Wszedłem do sieci przez Xboksa Nate’a podłączonego do wielkiego ekranu plazmowego w pokoju gościnnym. Pokazał mi, ile bezprzewodówek było wykrywalnych na tym wzgórzu – dwadzieścia, trzydzieści. To wymarzone miejsce dla Xnetera.
Znalazłem mnóstwo maili w skrzynce M1k3ya. Od rana, kiedy razem z Ange ruszyłem sprzed jej domu, dostałem dwadzieścia tysięcy nowych wiadomości. Wiele z nich wysłali dziennikarze z prośbą o dalsze wywiady, ale większość z nich pochodziła od Xneterów, ludzi, którzy widzieli artykuł w „Guardianie” i chcieli zaoferować mi pomoc, wszystko, czego potrzebowałem.
Tego było za wiele. Po moich policzkach zaczęły toczyć się łzy.
Nate i Liam wymienili spojrzenia. Próbowałem się powstrzymać, ale mi nie wychodziło. Łkałem. Nate podszedł do dębowej półki na książki przy ścianie i otworzył barek, odsłaniając błyszczący rząd butelek. Nalał mi kielicha czegoś złotobrązowego i podał.
– Rzadka odmiana irlandzkiej whisky – oznajmił. – Moja mama ją uwielbia.
Smakowało jak ogień, jak złoto. Pociągnąłem łyka, starając się nie zakrztusić. Właściwie nie lubowałem się w wysokoprocentowych alkoholach, ale to było co innego. Wziąłem kilka głębokich haustów powietrza.
– Dzięki, Nate – powiedziałem. Wyglądał tak, jakbym właśnie przypiął mu medal. To był dobry dzieciak. – W porządku – mruknąłem i wziąłem klawiaturę. Ci dwaj chłopcy z fascynacją patrzyli, jak na gigantycznym ekranie przeglądam swoją pocztę.
Przede wszystkim szukałem maila od Ange. Istniała szansa, że udało jej się zwiać. Zawsze istniała jakaś szansa.
Musiałem być idiotą, żeby w ogóle na to liczyć. Niczego od niej nie dostałem. Zacząłem jak najszybciej przeglądać maile, wybierając je spomiędzy próśb dziennikarzy, listów od fanów, listów od wrogów i spamu...
I wtedy to znalazłem: list od Zeba.
> To nie było zbyt fajne obudzić się tego ranka i znaleźć w gazecie list, który myślałem, że zniszczysz. Bardzo niemiłe. Poczułem się... zaszczuty.
> Ale zacząłem rozumieć, dlaczego to zrobiłeś. Nie wiem, czy popieram twoje taktyki, ale z pewnością twoje motywy były logiczne.
> Jeśli to czytasz, to znaczy, że jest duża szansa, że zszedłeś do podziemia. To nie jest prosta sprawa. Wiem coś o tym. Uczę się o wiele więcej.
> Mogę ci pomóc. Powinienem to dla ciebie zrobić. Ty robisz dla mnie, co możesz. (Nawet jeśli robisz to bez mojego pozwolenia).
> Odpisz, jeśli to otrzymasz. Jeśli uciekasz i jesteś sam. Albo jeśli siedzisz w areszcie napastowany przez naszych kumpli z Gitmo i szukasz sposobu na przerwanie tego bólu. Jeśli cię mają, zrobisz, jak ci każą. Wiem coś o tym. Zaryzykuję.
Dla ciebie, M1k3y.
– Łaaaaał – westchnął Liam. – Faaaacet.
Miałem ochotę go walnąć. Odwróciłem się, żeby powiedzieć mu coś okropnego i kąśliwego, ale on gapił się na mnie oczami wielkimi jak spodki i wyglądał tak, jakby chciał paść na kolana i oddać mi cześć.
– Czy mogę tylko powiedzieć – zaczął Nate – czy mogę tylko powiedzieć, że to największy zaszczyt w całym moim życiu, że mogę ci pomóc? Czy mogę tylko to powiedzieć?
Teraz się zaczerwieniłem. Nie miałem wyjścia. Ci dwaj byli mną totalnie zafascynowani, mimo że nie byłem żadnym gwiazdorem, przynajmniej ja tak o sobie nie myślałem.
– Chłopaki, czy możecie... – przełknąłem ślinę. – Czy mogę zostać przez chwilę sam?
Wymknęli się chyłkiem z pokoju jak niegrzeczne psiaki, a ja poczułem się jak kretyn. Wziąłem się szybko do pisania.
> Udało mi siei Zeb. Teraz uciekam. Potrzebuję wszelkiej pomocy. Chcę z tym skończyć.
Przypomniałem sobie, że mam wyjąć telefon Maszy z kieszeni i nacisnąć coś, żeby się nie zahibernował.
Pozwolili mi wejść pod prysznic, dali nowe ubrania, nowy plecak w połowie wypełniony zestawem na wypadek trzęsienia ziemi – były w nim baterie, leki, zimne i gorące kompresy żelowe oraz stary śpiwór. Wsunęli nawet zapasowego Xboksa Universal z zainstalowanym ParanoidXboksem. To był miły gest. Musiałem jeszcze tylko wysłać jakiś „sygnał świetlny”, że to koniec.
Co chwilę sprawdzałem pocztę, żeby zobaczyć, czy Zeb odpisał. Odpowiedziałem na listy od fanów. Odpisałem na listy od dziennikarzy. Usunąłem wiadomości od wrogów. Spodziewałem się trochę, że dostanę maila od Maszy, ale pewnie była teraz w połowie drogi do LA, miała obolałe palce i nie była w stanie pisać. Ponownie dotknąłem jej telefonu.