Выбрать главу

Van robiła wszystko zgodnie ze wskazówkami, które starannie jej wypisałem. Zeb przekazał je w taki sam sposób, jak wtedy mnie przed szkołą – wpadając na nią na przystanku autobusowym i przepraszając z całego serca. List, który do niej napisałem, brzmiał jasno i zrozumiale, wyłożyłem jej wszystko prosto z mostu: „Wiem, że tego nie pochwalasz. Rozumiem. Ale to najważniejsza rzecz, o jaką cię kiedykolwiek prosiłem. Proszę. Proszę”.

Przyszła. Wiedziałem, że to zrobi. Wiele razem przeżyliśmy, Van i ja. Też jej się nie podobało, co stało się ze światem. Poza tym jakiś zły chichoczący głos w mojej głowie podpowiadał mi, że po ukazaniu się artykułu Barbary też była podejrzana.

Przeszliśmy tak wzdłuż jakichś sześciu czy siedmiu przecznic, patrząc na mijające nas osoby i samochody. Zeb opowiadał mi o pięcioosobowych patrolach, w których pięciu różnych tajniaków śledziło kogoś na zmianę tak, że właściwie nie można było ich zauważyć. Musieliśmy więc udać się w jakieś totalnie opustoszałe miejsce, gdzie nie rzucalibyśmy się nikomu w oczy.

Estakada dla drogi numer 880 znajdowała się kilka przecznic od stacji Coliseum i mimo że Van tyle krążyła, szybko tam dotarliśmy. Znad naszych głów dobiegał ogłuszający hałas. Oprócz nas nikogo tam nie było, przynajmniej tak mi się wydawało. Znałem już to miejsce i zasugerowałem je Van w liście, wcześniej szukając w okolicy zakamarków, w których ktoś mógłby się ukryć. Nie było żadnego.

Gdy zatrzymała się w umówionym miejscu, przyspieszyłem, żeby do niej dołączyć. Mrugnęła do mnie spod swoich sowich okularów.

– Marcus – wydyszała, a w jej oczach pojawiły się łzy. Uświadomiłem sobie, że ja też płaczę. Byłem kiepskim uciekinierem.

Zbyt sentymentalnym.

Przytuliła mnie tak mocno, że nie mogłem złapać powietrza. Ja uścisnąłem ją jeszcze mocniej.

Potem mnie pocałowała.

Nie w policzek, nie jak siostra. Prosto w usta. To był gorący, wilgotny, namiętny pocałunek, który zdawał się nigdy nie kończyć. Owładnęły mną emocje...

Nie, co za bzdury. Wiedziałem dokładnie, co robię. Oddałem pocałunek.

Nagle przerwałem i cofnąłem się, o mało jej nie odpychając.

– Van – wydyszałem.

– Ups – bąknęła.

– Van – powtórzyłem.

– Przepraszam – powiedziała. – Ja...

Wtedy coś do mnie dotarło, coś, co, jak przypuszczam, powinienem był zauważyć dawno, dawno temu.

– Ty mnie naprawdę lubisz.

Spojrzała na mnie żałośnie.

– Od lat – dodała.

O Boże. Darryl przez te wszystkie lata kochał się w niej, a ona cały czas była wpatrzona we mnie, pragnąc mnie skrycie. Aż w końcu zacząłem spotykać się z Ange. Ange mówiła, że zawsze walczyła z Van. A ja kręciłem się w kółko, pakując się w niezłe kłopoty.

– Van – powiedziałem. – Van, tak mi przykro.

– Zapomnij o tym – rzuciła, odwracając wzrok. – Wiem, że nic z tego nie będzie. Tylko chciałam to chociaż raz zrobić, tak na wypadek gdybym już nigdy... – ugryzła się w język.

– Van, chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła. Coś ważnego. Chcę, żebyś spotkała się z dziennikarką z „Bay Guardiana”, z Barbarą Stratford, tą, która napisała ten artykuł. Musisz jej coś przekazać.

Opowiedziałem jej o telefonie Maszy i o nagraniu, które mi przesłała.

– Czy to coś da, Marcus? Jaki to ma sens?

– Van, miałaś rację, przynajmniej częściowo. Nie możemy naprawiać świata, narażając innych ludzi na ryzyko. Muszę rozwiązać ten problem, mówiąc to, co wiem. Powinienem był to zrobić na samym początku. Powinienem był pójść prosto z więzienia do ojca Darryla i opowiedzieć mu wszystko, co wiem. Ale teraz mam dowód. Ten materiał, to może zmienić świat. To moja ostatnia nadzieja. Jedyna nadzieja na wydostanie Darryla i na to, że nie spędzę reszty życia w podziemiu, ukrywając się przed glinami. A ty jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.

– Dlaczego ja?

– Żartujesz, tak? Zobacz, jak świetnie sobie poradziłaś z dotarciem w to miejsce. Jesteś zawodowcem. Jesteś w tym najlepsza z całej naszej czwórki. Jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać. Dlatego ty.

– A dlaczego nie twoja przyjaciółka Ange? – wymówiła to imię bez emocji, jakby chodziło o kawałek cementu.

Spuściłem wzrok.

– Myślałem, że wiesz. Aresztowali ją. Jest w Gitmo, na Treasure Island. Siedzi tam już od kilku dni.

Starałem się o tym nie myśleć, nie myśleć o tym, co mogło się tam z nią dziać. Teraz już nie byłem w stanie powstrzymać się od szlochu. Czułem ból w żołądku jak po jakimś kopniaku i objąłem się w pasie rękami. Pochyliłem się i po chwili zorientowałem, że leżę na boku w gruzie pod autostradą, obejmując samego siebie i płacząc.

Van klęczała obok mnie.

– Daj mi ten telefon – syknęła ze złością.

Wyłowiłem go z kieszeni i jej podałem.

Poczułem zażenowanie, więc przestałem płakać i usiadłem. Wiedziałem, że po twarzy spływa mi katar. Van patrzyła na mnie z czystą odrazą.

– Musisz uważać, żeby nie zapadł w hibernację – powiedziałem. – Tutaj jest ładowarka.

Wygrzebałem ją ze swojego plecaka. Nie przespałem pełnej nocy od czasu, gdy ją kupiłem. Ustawiłem budzik w telefonie tak, żeby dzwonił co dziewięćdziesiąt minut i budził mnie, żebym mógł powstrzymać komórkę przed hibernacją.

– Nie zamykaj go.

– A nagranie?

– Z tym będzie trudniej – stwierdziłem. – Wysłałem kopię do siebie, ale nie mam już dostępu do Xnetu.

W ostateczności mogłem iść do Nate'a i Liama i ponownie skorzystać z ich Xboksa, ale wolałem nie ryzykować.

– Słuchaj, dam ci swój login i hasło do serwera Partii Piratów. Żeby się tam dostać, będziesz musiała skorzystać z TOR-a, Departament Bezpieczeństwa na pewno sprawdza ludzi logujących się na tym serwerze.

– Twój login i hasło – powtórzyła z lekkim zdziwieniem.

– Ufam ci, Van. Wiem, że mogę ci zaufać. Potrząsnęła głową.

– Ty nigdy nie ujawniasz swoich haseł, Marcus.

– Myślę, że teraz to już nie ma znaczenia. Albo ci się uda, albo ja... albo koniec z Marcusem Yallowem. Może dostanę nową tożsamość, ale nie sądzę. Myślę, że mnie dorwą. Chyba od samego początku wiedziałem, że pewnego dnia mnie złapią.

Teraz spojrzała na mnie ze wściekłością.

– Co za strata. A tak w ogóle, to po co ci to było?

Chyba nie mogła powiedzieć niczego, co mogłoby mnie bardziej zranić. To było jak kolejny kopniak w brzuch. Co za strata, wszystko na darmo. Darryl i Ange przepadli. Może nigdy nie ujrzę już swojej rodziny. W dodatku Departament Bezpieczeństwa pogrążył moje miasto i kraj w przytłaczającej, irracjonalnej psychozie, w której w imię walki z terroryzmem wszystkie chwyty są dozwolone.

Van wyglądała tak, jakby czekała, aż coś powiem, ale ja nie miałem już nic do powiedzenia, więc odeszła.

Kiedy dotarłem do „domu” – namiotu rozkładanego nocą pod estakadą w Mission – Zeb czekał na mnie z pizzą. Miał bezpodłogowy namiot z nadwyżek wojskowych, na którym widniał napis: PROGRAMOWA RADA BEZDOMNYCH Z SAN FRANCISCO.

To była pizza Domino’s, zimna i stwardniała, ale mimo to przepyszna.

– Chcesz trochę ananasa?

Zeb uśmiechnął się do mnie protekcjonalnie.

– Freeganie nie mogą wybrzydzać – powiedział.

– Freeganie?

– Tak jak weganie, ale my jemy tylko darmowe żarcie.

– Darmowe żarcie?

Znowu się uśmiechnął.

– No wiesz, darmowe żarcie, zupełnie za free. Z darmowego sklepu.