– Ukradłeś to?
– Nie, baranie. To jest z takiego innego sklepu. Takiego małego za sklepem. Z niebieskiej blachy. O takim ostrym zapachu.
– Wyjąłeś to ze śmietnika?
Odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał.
– Dokładnie. Szkoda, że nie widzisz swojej miny. Stary, to jest OK. Nie była zepsuta. Była świeża, popieprzyły im się zamówienia. Wyrzucili ją w pudełku. Przed zamknięciem posypali wszystko trutką na szczury, ale jeśli tam szybko pójdziesz, nic ci nie będzie. Powinieneś zobaczyć, co wyrzucają ze sklepów spożywczych! Zaczekaj do śniadania. Nie uwierzysz, jaką ci zrobię sałatkę owocową. Jak tylko jedna truskawka w opakowaniu zrobi się trochę zielona i zarośnie futerkiem, od razu wszystko wyrzucają...
Wyłączyłem się. Pizza była smaczna. To, że leżała w kontenerze na śmieci, nie znaczy, że była skażona czy coś takiego. Jeśli była wstrętna, to tylko dlatego, że pochodziła z Domino's – najgorszej pizzerii w mieście. Nigdy nie lubiłem ich żarcia i całkowicie z niego zrezygnowałem, gdy odkryłem, że wspierali finansowo grupę megastukniętych polityków, którzy uważali, że globalne ocieplenie i ewolucja to spisek satanistów.
Mimo to ciężko mi było pozbyć się uczucia obrzydzenia.
Ale można też było na to spojrzeć z drugiej strony. Zeb wyjawił mi w tajemnicy coś, czego nie przewidziałem: gdzieś tam istniał cały ukryty świat, w którym można było funkcjonować, nie uczestnicząc w systemie.
– Freeganie, co?
– Jogurty też – powiedział, potakując energicznie. – Do tej sałatki owocowej. Wyrzucają je już dzień po przeterminowaniu, ale przecież one nie psują się o północy. Zacznijmy od tego, że to przecież jogurt, czyli w zasadzie zepsute mleko.
Przełknąłem. Ta pizza smakowała zabawnie. Trutka na szczury. Zepsuty jogurt. Spleśniałe truskawki. Pewnie trochę czasu minie, zanim się do tego przyzwyczaję.
Ugryzłem kolejny kęs. Pizza Domino's nie smakowała właściwie aż tak ohydnie, pod warunkiem że była za darmo.
Po tym długim, emocjonalnie wyczerpującym dniu śpiwór Liama był ciepły i zachęcający. Van zdążyła się już pewnie skontaktować z Barbarą. Przekazała jej nagranie i zdjęcie. Rano miałem do Barbary zadzwonić, żeby się dowiedzieć, co jej zdaniem powinienem dalej robić. Miałem pojawić się jako żywy dowód zaraz po tym, jak to opublikuje.
Zamknąłem oczy i rozmyślałem nad tym wszystkim. Zastanawiałem, jak to będzie, gdy się ujawnię przed jednym z tych wielkich, wspartych na kolumnach budynków Civic Center, przed tymi wszystkimi kamerami szukającymi osławionego M1k3ya.
Zacząłem odpływać, a odgłosy samochodów piszczących ponad naszymi głowami zmieniły się w szum oceanu. Nieopodal rozbite były inne namioty, namioty bezdomnych. Kilku z nich spotkałem tego popołudnia, zanim zapadł zmrok i wszyscy udaliśmy się, aby przycupnąć obok naszych namiotów. Byli starsi ode mnie, wyglądali marnie i szorstko. Nie zachowywali się agresywnie ani nie przypominali szaleńców, lecz raczej ludzi, którym się nie powiodło lub którzy podjęli złe decyzje, albo jedno i drugie.
Musiałem zasnąć, bo pamiętam dopiero moment, w którym ktoś zaświecił mi w twarz oślepiająco jasnym światłem.
– To on – powiedział jakiś głos dobiegający zza wiązki promieni.
– Zarzuć mu worek na głowę – rozkazał drugi głos. Głos, który często słyszałem w moich snach, głos, który do mnie przemawiał, domagając się, żebym ujawnił swoje hasła. Głos Miss Gestapo.
Ktoś szybko zarzucił mi worek na głowę i zacisnął go tak mocno na gardle, że zakrztusiłem się i zwróciłem całą freegańską pizzę. Podczas gdy ja dławiłem się i krztusiłem, czyjeś mocne ręce związały mi nadgarstki, a potem kostki. Przeturlali mnie na nosze, podnieśli i wnieśli po kilku dźwięczących metalowych stopniach do jakiegoś pojazdu. Upuścili mnie na wyściełaną czymś podłogę. Po zamknięciu drzwi z tyłu samochodu nie dochodził mnie żaden odgłos. Obicie wygłuszyło wszystkie dźwięki oprócz mojego kaszlu.
– Witam ponownie – powiedziała. Gdy zaraz za mną wdrapywała się do furgonetki, poczułem, że samochód się zakołysał. Wciąż się krztusiłem, próbując złapać oddech. W ustach miałem pełno wymiocin, które spływały mi do tchawicy.
– Nie pozwolimy ci umrzeć – powiedziała. – Jeśli przestaniesz oddychać, zadbamy o to, żebyś znowu zaczął. Więc się o to nie martw.
Zacząłem mocniej kasłać. Sączyłem powietrze małymi łyczkami. Trochę przedostawało się do wewnątrz. Moją klatką piersiową i plecami wstrząsał głęboki, dręczący kaszel, uwalniając kolejne porcje rzygowin. Więcej powietrza.
– Widzisz? – rzuciła. – Nie jest najgorzej. Witaj w domu, M1k3y. Zabierzemy cię w wyjątkowe miejsce.
Położyłem się na plecach, wyczuwając kołysanie furgonetki. Smród przetrawionej pizzy na początku był przytłaczający, ale tak jak w przypadku wszystkich silnych bodźców mój mózg zaczął się stopniowo do niego przyzwyczajać i przefiltrował go tak, że został po nim zaledwie słaby aromat. Kołysanie furgonetki było niemal pocieszające.
I wtedy właśnie to się stało. Ogarnął mnie niesamowity głęboki spokój, jakbym leżał na plaży, jakby podpłynął do mnie ocean, uniósł delikatnie i zaniósł na otwarte ciepłe wody rozgrzane słońcem. Złapali mnie, po tym wszystkim, co się wydarzyło, ale to nie miało znaczenia. Przekazałem informację Barbarze. Zorganizowałem Xnet. Zwyciężyłem. A nawet gdyby tak nie było, zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić. Więcej niżbym kiedykolwiek przypuszczał. Gdy tak jechaliśmy, w myślach przeprowadziłem inwentaryzację, rozmyślając nad wszystkim, co osiągnąłem, co m y osiągnęliśmy. W tym mieście, w tym kraju, na tym świecie było pełno ludzi, którzy nie mieli ochoty żyć tak, jak życzyłby sobie tego DBW. Mogliśmy walczyć do końca. Przecież nie zamkną nas wszystkich w pierdlu.
Westchnąłem i uśmiechnąłem się.
A ona przez cały ten czas mówiła. Odpłynąłem tak daleko w to swoje szczęśliwe miejsce, że po prostu przestała dla mnie istnieć.
– ...taki bystry chłopak jak ty. Myślałam, że będziesz na tyle mądry, żeby z nami nie zadzierać. Odkąd od nas wyszedłeś, mieliśmy na ciebie oko. Złapalibyśmy cię nawet wtedy, gdybyś nie poszedł się wypłakać tej swojej lesbijskiej dziennikarce i zdrajczyni. Nie rozumiem, myślałam, że się dogadaliśmy, ja i ty...
Przejechaliśmy przez jakąś dudniącą metalową płytę, furgonetka trzęsła się i kołysała, a potem to kołysanie jakoś się zmieniło. Znaleźliśmy się na wodzie. Zmierzaliśmy w kierunku Treasure Island. Hej, tam była Ange. I Darryl. Być może.
Kaptur zdjęli mi dopiero w celi. Nie przejęli się kajdankami na moich nadgarstkach i kostkach, tylko sturlali mnie z noszy na podłogę. Było ciemno, ale w świetle księżyca, które wpadało przez pojedyncze, maleńkie, wysoko osadzone okno, dostrzegłem, że na łóżku nie było materaca. W pokoju znajdowałem się tylko ja, toaleta, stelaż łóżka, umywalka i nic więcej.
Zamknąłem oczy i dałem się unieść wodom oceanu. Odpłynąłem. Gdzieś tam, daleko pode mną, znajdowało się moje ciało. Wiedziałem, co stanie się później. Zostawili mnie, żebym się obsikał. Znowu. Wiedziałem, jak to jest. Już raz się obsikałem. To nie pachniało zbyt dobrze. Swędziało. Było poniżające jak bycie noworodkiem.
Ale przetrwałem to.
Roześmiałem się. Jakiś dziwny dźwięk przyciągnął mnie z powrotem do mojego ciała, do teraźniejszości. Śmiałem się bez końca. Rzucali we mnie wszystkim, co najgorsze, a ja to przetrwałem i ich pokonałem, przez te wszystkie miesiące miałem nad nimi przewagę, pokazałem, że są durniami i despotami. Wygrałem.