Spędziłem tam tylko jedną noc, ale to i tak za długo. Z nieba kapała lekka mżawka i normalnie pewnie skuliłbym ramiona i opuścił wzrok, ale dzisiaj dołączyłem do innych i wyciągając szyję w stronę bezkresnego szarego nieba, upajałem się kłującą wilgocią podczas rejsu w kierunku nabrzeża.
Wsadzili nas do autobusów. Przez te kajdany niełatwo nam się było do nich wdrapać i zanim wszyscy znaleźli się w środku, minęło sporo czasu. Nikt się tym nie przejmował. W chwilach gdy nie próbowaliśmy rozwiązywać geometrycznego problemu sześciu ludzi, jednego łańcucha i wąskiego przejścia w autobusie, przyglądaliśmy się rozciągającemu się wokół nas miastu, wzgórzom i budynkom.
Myślałem tylko o tym, żeby odnaleźć Darryla i Ange, ale nigdzie ich nie widziałem. Był duży tłok i trudno było się przemieszczać. Policjanci, którzy nas prowadzili, zachowywali się dosyć delikatnie, ale mimo to byli od nas więksi i uzbrojeni. Cały czas wydawało mi się, że w tłumie widzę Darryla, jednak za każdym razem okazywało się, że to ktoś inny, tak samo pobity i przygarbiony jak mój kumpel. Nie tylko jego złamali.
W sądzie grupy skutych ze sobą więźniów zaprowadzili do pokojów przesłuchań. Adwokatka z ACLU zapoznała się z danymi na nasz temat i zadała nam kilka pytań – kiedy doszła do mnie, uśmiechnęła się i przywitała po imieniu – a potem zaprowadziła nas do sali rozpraw, gdzie siedział sędzia. Miał na sobie togę i wyglądało na to, że jest w dobrym nastroju.
Zdaje się, że układ był taki, że ci, których rodziny wpłaciły kaucję, mogli wyjść na wolność, a pozostali wracali do więzienia. Adwokatka z ACLU długo rozmawiała z sędzią, zadając pytania przez kilka kolejnych godzin. W tym czasie zgromadzono już w sądzie rodziny więźniów. Sędzia był wyrozumiały, ale gdy zdałem sobie sprawę, że niektórych z tych ludzi przetrzymywali tam od dnia eksplozji, bez rozprawy sądowej, poddawali przesłuchaniom, izolacji, torturom, a ich rodziny uznały ich za zmarłych – miałem ochotę zerwać kajdanki i wszystkich uwolnić.
Kiedy stanąłem przed sędzią, ten spojrzał na mnie z góry i zdjął okulary. Wyglądał na zmęczonego. Adwokatka wyglądała na zmęczoną. Urzędnicy sądowi też wyglądali na zmęczonych. Gdy jeden z nich wywołał moje nazwisko, usłyszałem odgłosy rozmowy dochodzące zza moich pleców. Sędzia uderzył raz młotkiem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przetarł oczy.
– Panie Yallow – zaczął – oskarżyciele uznali, że powinniśmy pana zatrzymać ze względu na ryzyko ucieczki. Myślę, że mają ku temu podstawy. Z pewnością ma pan na swoim koncie bardziej bujną historię niż pozostali zgromadzeni tu ludzie. Kusi mnie, żeby pana zatrzymać do czasu rozprawy, bez względu na wysokość kaucji, którą pańscy rodzice są gotowi wpłacić.
Moja adwokatka zaczęła coś mówić, ale sędzia uciszył ją spojrzeniem. Znowu przetarł oczy.
– Czy ma pan coś do powiedzenia?
– Miałem szansę uciec – odparłem. – W zeszłym tygodniu. Ktoś zaproponował mi pomoc w ucieczce z miasta i stworzenie nowej tożsamości. Ale ja ukradłem temu komuś telefon, wydostałem się z ciężarówki i uciekłem. Przekazałem telefon dziennikarce. Był na nim dowód dotyczący mojego przyjaciela Darryla Glovera. A potem ukryłem się tutaj, w mieście.
– Ukradłeś telefon?
– Uznałem, że nie wolno mi uciec. Że muszę stanąć przed wymiarem sprawiedliwości, że moja wolność nie byłaby nic warta, gdybym był poszukiwany lub gdyby miasto było nadal pod kontrolą Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a moi przyjaciele nadal siedzieliby w więzieniu. Moja wolność nie była dla mnie tak ważna jak wolność tego kraju.
– Ale ukradłeś telefon.
Przytaknąłem.
– Ukradłem. Planuję go oddać, jeśli kiedykolwiek uda mi się odnaleźć jego właścicielkę.
– No cóż, dziękuję panu za tę wypowiedź, panie Yallow. Jest pan bardzo wygadany.
Spojrzał na oskarżyciela.
– Niektórzy powiedzieliby, że jest pan również bardzo odważny. W dzisiejszych porannych wiadomościach pokazano pewne nagranie. Wskazuje ono na to, że miał pan kilka uzasadnionych powodów, żeby unikać władz. W świetle tego faktu oraz pańskiego krótkiego przemówienia przyznam panu kaucję, ale poproszę też oskarżyciela, żeby dopisał panu do listy zarzutów drobną kradzież, chodzi tu o kradzież telefonu. W tej sprawie przewiduję kolejne pięćdziesiąt tysięcy dolarów kaucji.
Ponownie uderzył młotkiem, a moja adwokatka uścisnęła mi rękę.
Raz jeszcze spojrzał na mnie z góry i założył okulary. Na ramionach jego togi leżał łupież. Gdy jego okulary dotknęły szorstkich kręconych włosów, spadły kolejne płatki.
– Możesz odejść, młody człowieku. Trzymaj się z dala od kłopotów.
Odwróciłem się, żeby odejść, lecz ktoś zagrodził mi drogę. To był mój tata. Dosłownie podniósł mnie do góry, tuląc mnie tak mocno, że aż zaskrzypiały mi żebra. Przytulił mnie tak, jak zwykł to robić, gdy byłem małym chłopcem, a on bawił się ze mną w te fajne, przyprawiające o mdłości samoloty, które kończyły się na tym, że podrzucał mnie do góry i łapał, ściskając mnie tak mocno, że prawie bolało.
Z jego ramion delikatnie wyrwała mnie teraz para miękkich dłoni. Mama. Trzymała mnie na wyciągnięcie rąk, szukając w milczeniu czegoś na mojej twarzy. Po jej policzkach płynęły łzy. Uśmiechnęła się, potem zaczęła szlochać i w końcu też mnie uścisnęła, a tata objął nas oboje ramionami.
Kiedy mnie puścili, udało mi się wreszcie coś wydukać.
– Darryl?
– Ojciec spotkał się z nim gdzie indziej. Jest w szpitalu.
– Kiedy będę mógł się z nim zobaczyć?
– Za chwilę pójdziemy go odwiedzić – odparł tata. Był przygnębiony. – On nie... – przerwał. – Mówią, że dojdzie do siebie – wykrztusił zdławionym głosem.
– A co z Ange?
– Jej mama zabrała ją do domu. Ange chciała tu na ciebie zaczekać, ale...
Zrozumiałem. Chyba już w pełni pojąłem, co czują rodziny tych wszystkich ludzi, których tam zamknęli. Salę rozpraw wypełniły łzy i uściski i nawet urzędnicy nie mogli nic na to poradzić.
– Chodźmy zobaczyć się z Darrylem – zaproponowałem. – Pożyczycie mi komórkę?
W drodze do szpitala, w którym leżał Darryl – a był to położony na drugim końcu ulicy szpital San Francisco General – zadzwoniłem do Ange i umówiłem się z nią na spotkanie po obiedzie. Mówiła szeptem i szybko. Jej mama nie była pewna, czy ją ukarać czy też nie, ale Ange wolała nie kusić losu.
Na korytarzu prowadzącym do sali, gdzie leżał Darryl, stało dwóch policjantów. Zatrzymywali tabuny reporterów, którzy stojąc na palcach, rozglądali się dookoła i pstrykali zdjęcia. Flesze aparatów były oślepiające jak światło stroboskopów, więc potrząsnąłem głową, mrużąc oczy, żeby się go pozbyć. Rodzice przynieśli mi czyste ubranie, w które przebrałem się na tylnym siedzeniu, i mimo że wyszorowałem się w sądowej łazience, nadal czułem się okropnie.
Niektórzy dziennikarze wołali mnie po imieniu. No tak, jasna sprawa, teraz jestem sławny. Policjanci stanowi też na mnie spoglądali – albo rozpoznali moją twarz, albo imię wywoływane przez dziennikarzy.
Z ojcem Darryla spotkaliśmy się przed salą, rozmawialiśmy ze sobą szeptem, żeby żaden z reporterów nie mógł nas dosłyszeć. Pan Glover był ubrany po cywilnemu, w dżinsy i sweter, w których go zazwyczaj widywałem, ale na piersi miał wpięte odznaczenia za zasługi.