– Dobra – odparła. – To do roboty.
Ange przeczytała wycinek prasowy. Ja strzeliłem krótki monolog jako podkład do słynnego już materiału filmowego, na którym bawili się ze mną w waterboarding. W ostrym świetle kamery widać było mój dziki wzrok, łzy spływające po twarzy, potargane i upstrzone wymiocinami włosy.
– To ja. Właśnie przechodzę przez waterboarding. Torturują mnie podczas symulowanej egzekucji. Tortury nadzoruje kobieta o nazwisku Carrie Johnstone. Pracuje dla rządu. Być może pamiętacie ją z tego nagrania.
Tutaj wstawiłem film z Johnstone i Kurtem Rooneyem.
– To Johnstone i sekretarz stanu Kurt Rooney, główny strateg prezydenta.
– „Nasz naród nie kocha tego miasta. Ich zdaniem to sodoma i gomora pedałów i ateistów, którzy zasługują na to, żeby zgnić w piekle. Ten kraj przejmuje się tym, co myślą mieszkańcy San Francisco, tylko dlatego że szczęśliwym trafem wysadzili ich jacyś islamscy terroryści”.
– On mówi o mieście, w którym mieszkam. W ostatecznym rozrachunku, w dniu, o którym mówi, zginęło cztery tysiące dwustu piętnastu moich sąsiadów, a część z nich zniknęła w tym samym więzieniu, gdzie mnie torturowano. Matki i ojcowie, dzieci i kochankowie, bracia i siostry już nigdy nie ujrzą swoich najbliższych, ponieważ zostali oni potajemnie zamknięci w nielegalnym więzieniu, tutaj, na Zatoce San Francisco. Wywieziono ich statkami za granicę. Istnieją dokładne dane, ale Carrie Johnstone posiada klucze szyfrujące – tutaj wróciłem do nagrania, na którym Carrie Johnstone siedziała przy stole z Rooneyem i oboje zanosili się śmiechem.
Potem wstawiłem ujęcie aresztowania Johnstone.
– Kiedy ją aresztowali, myślałem, że sprawiedliwości stało się zadość. Ci wszyscy ludzie, których złamała i którzy przez nią zniknęli. Ale prezydent... – przeszedłem do zdjęcia, na którym prezydent śmieje się, grając w golfa podczas jednych ze swoich licznych wakacji – ... i sekretarz stanu... – teraz pojawiła się fotka Rooneya ściskającego ręce osławionego przywódcy terrorystów, kiedyś stojącego po „naszej stronie” – ...interweniowali. Oddali ją pod tajny sąd wojskowy, który ją ze wszystkiego oczyścił. Jakoś nie dostrzegł w tym wszystkim niczego złego.
Wstawiłem fotomontaż z setkami ujęć więźniów osadzonych w celach, które to zdjęcia Barbara opublikowała na stronie „Bay Guardiana” w dniu, kiedy nas uwolnili.
– Przecież to my wybraliśmy tych ludzi. To my składamy się na ich pensje. Powinni stać po naszej stronie. Powinni bronić naszej wolności. Ale ci ludzie... – teraz nastąpiła seria ujęć z Johnstone i innymi, których wysłano pod sąd – ...nas zdradzili. Wybory odbędą się za cztery miesiące. To sporo czasu. Wystarczająco dużo, żebyście wyszli z domu i znaleźli pięciu sąsiadów, pięciu ludzi, którzy nie poszli na wybory, bo nie chcieli głosować na „żadną z powyższych osób”.
– Pogadajcie z sąsiadami. Każcie im obiecać, że pójdą na wybory. Każcie im obiecać, że wyrwą ten kraj z rąk oprawców i bandytów. Z rąk ludzi, którzy śmiali się nad świeżymi grobami moich przyjaciół spoczywających na dnie oceanu. Każcie im obiecać, że porozmawiają ze swoimi sąsiadami. Większość z nas nie wybierze żadnej z powyższych osób – kontynuowałem. – Ale to nic nie da. Musicie wybierać, wybierać wolność. Nazywam się Marcus Yallow. Byłem torturowany we własnym kraju, ale nadal go kocham. Mam siedemnaście lat. Chcę dorastać w wolnym kraju. Chcę mieszkać w wolnym kraju.
Teraz na czarnym ekranie pojawiło się logo strony internetowej. Zrobiła ją Ange, z pomocą Jolu, który załatwił nam wszystkim dożywotni darmowy hosting na serwerze Pigspleena.
Biuro okazało się ciekawym miejscem. Formalnie nazywaliśmy się Koalicją Głosujących na Wolną Amerykę, ale i tak wszyscy mówili na nas Xneterzy. Jedną z założycielek tej charytatywnej organizacji non profit była Barbara i kilkoro jej przyjaciół prawników. Założyli ją zaraz po wyzwoleniu Treasure Island. Finansowali ją jacyś milionerzy z branży IT, którzy nie mogli uwierzyć, że banda młodocianych hakerów skopała tyłki DBW Czasami prosili nas, żebyśmy pojawili się na Sand Hill Road, gdzie zbierali się wszyscy inwestorzy, i zrobili małą prezentację na temat właściwości Xnetu. Tysiące młodocianych biznesmenów próbowało zbić na Xnecie fortunę.
Wszystko jedno – nie musiałem mieć z tym nic wspólnego. Dostałem swoje biurko w lokalu zaraz przy Valencia Street, gdzie rozdawaliśmy płytki z ParanoidXboksem i gdzie organizowaliśmy warsztaty dotyczące budowania lepszych anten Wi-Fi. Wpadało do nas zaskakująco dużo zwykłych ludzi, którzy chcieli nas osobiście wesprzeć.
Podrzucali nam kasę albo swój sprzęt komputerowy (ParanoidLinux chodzi prawie na wszystkim, nie tylko na Xboksie Universal). Uwielbiali nas.
Nasz wielki plan był taki: we wrześniu, w czasie wyborów, mieliśmy rozpocząć naszą własną ARG, podczas której chcieliśmy zbierać podpisy wyborców i namawiać ich, żeby poszli do urn. Tylko czterdzieści dwa procent Amerykanów brało udział w ostatnich wyborach – osoby niegłosujące stanowiły ogromną większość. Próbowałem namówić Darryla i Van, żeby wpadli na jedną z naszych sesji planistycznych, ale wciąż odmawiali. Spędzali razem sporo czasu, ale według Van było to totalnie pozbawione romantyzmu. Darryl nie rozmawiał ze mną zbyt dużo, ale wysyłał mi długie maile, które dotyczyły wszystkiego z wyjątkiem Van, terroryzmu i więzienia.
Ange ścisnęła mnie za rękę.
– O Boże, nienawidzę tej kobiety – powiedziała.
Przytaknąłem.
– To kolejne świństwo, które ten kraj wyrządził Irakowi – dodała. – Gdyby ją wysłali do mojego miasta, pewnie też zostałabym terrorystką.
– Wysłali ją do twojego miasta, a ty zostałaś terrorystką.
– Właściwie tak – skwitowała.
– Idziesz na przesłuchanie pani Galvez w poniedziałek?
– Pewnie.
Przedstawiłem Ange swoją dawną nauczycielkę przed kilkoma tygodniami, kiedy pani Galvez zaprosiła mnie na obiad. Związek zawodowy nauczycieli załatwił jej przesłuchanie przed radą kuratorium, żeby przywrócić ją do starej pracy. Mówili, że zeznawać przeciwko niej miał Fred Benson, który przeszedł już na (wcześniejszą) emeryturę. Nie mogłem się doczekać, aż ją znowu spotkam.
– Masz ochotę na burrito?
– I to zajebistą.
– Wezmę tylko swój pikantny sos – rzuciła.
Jeszcze raz przejrzałem maile – na serwerze Partii Piratów, gdzie nadal ściekały wiadomości od starych Xneterów, tych, którzy jeszcze nie znaleźli mojego nowego adresu Koalicji Głosujących.
Ostatni list wysłano z jakiegoś jednorazowego adresu pochodzącego z któregoś z tych nowych brazylijskich anonymizerów.
> Znalazłem ją, dzięki. Nie mówiłeś, że jest taka s3XY.
– Od kogo t o jest?
Roześmiałem się.
– Od Zeba – powiedziałem. – Pamiętasz Zeba? Dałem mu adres mailowy Maszy. Pomyślałem, że jeśli oboje są w podziemiu, mogę ich ze sobą zapoznać.
– Jego zdaniem Masza jest słodka?
– Daj mu szansę, najwidoczniej okoliczności wypaczyły mu umysł.
– A tobie?
– Mnie?
– Tak, czy tobie również okoliczności wypaczyły umysł?
Chwyciłem Ange na wyciągnięcie ramion i kilka razy zmierzyłem ją wzrokiem. Wziąłem w dłonie jej twarz i spojrzałem w te wielkie szelmowskie oczy ukryte pod okularami w grubych oprawkach. Przejechałem palcami po jej włosach.
– Ange, jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tak wyraźnie.
Pocałowała mnie. Potem ja ją. A na to burrito poszliśmy dopiero jakiś czas później.
Posłowie