Kontakty z innymi ludźmi muszą z konieczności na tym ucierpieć.
Dzieci, o których mowa, obawiają się zawierania przyjaźni, ponieważ krępują się zapraszać przyjaciół do domu. Nie wiedzą co się zdarzy, ani jak ich koledzy będą traktowani, gdy przyjdą. A mają powody, aby się tego obawiać. Czują się zakłopotane, ponieważ nie mogą nic wcześniej wyjaśnić, a ewentualne zaproszenia od innych muszą wiązać się z rewizytą. Słyszałam o pewnej dziewczynce, która przyprowadziła do domu swoją szkolną koleżankę i zastała na podłodze w salonie nieprzytomnego ojca. Matka wytłumaczyła koleżance, że ma on chore plecy i lekarz zalecił mu spanie na podłodze. Wydawało się, że dziewczynka uwierzyła, ale nigdy więcej już tam nie przyszła.
Wszystko to sprawia, że dzieci odsuwają się, aby nie być zmuszonym do stawiania czoła innym, albo są agresywne w sposób powodujący odrzucenie przez innych. Kontakty z innymi ludźmi stają się zbyt bolesne aby je podejmować. To dodatkowo sprzyja poczuciu samotności i przekonaniu o byciu kimś bezwartościowym. „Wszyscy mnie nienawidzą. Nie mam przyjaciół. Co bym nie zrobił i tak wpadam w kłopoty”
Odbija się to także na wynikach w szkole i stosunku do nauki. Trudno wyobrazić sobie, żeby można było skoncentrować się na nauce, martwiąc się o to, co się dzieje w domu, czy po nieprzespanej nocy z powodu ojca alkoholika. Pojemność uwagi jest czymś, co można ćwiczyć i rozwijać, ale w tych warunkach jest to prawie niemożliwe. Nauczyciel, który jest wrażliwy na potrzeby dzieci – który potrafi stworzyć akceptującą, pełną troski atmosferę – może uchylić nieba tym dzieciom. Myślę, że obrazuje to poniższe wypracowanie, napisane przez pewną siódmoklasistkę, pochodzącą z domu, w którym istniał problem alkoholowy. Chociaż dziewczynka nie mówi wprost, odzwierciedla miniony czas, gdy jej ojciec był aktywnym alkoholikiem.
Rzadko pamiętam swoje sny. Myślę, że sny to sprawy o których się myśli, gdy się śpi. Jestem dość pewna, że mam rację. Śniło mi się kiedyś, że do miasta przybył ogromny potwór. Zabijał każdego, na kogo spojrzał i burzył domy, w których byli ludzie. Dostrzegałam go, zanim ktokolwiek zdołał go zauważyć i zawsze okazywało się, że oprócz mnie nikt go nie widzi. Biegłam do domu starców dwa domy dalej i ukrywałam się w nowej werandzie. W prawdziwym życiu – wtedy gdy miałam ten sen właśnie budowano tam werandę. W każdym razie słyszałam krzyki i byłam naprawdę przerażona. Zaczęłam płakać, gdy nagle ten potwór podniósł mnie i zaczął do mnie mówić. Naprawdę się przeraziłam i byłam przekonana, że mnie zdepcze. Ale nie zrobił tego. Jestem pewna, że zrobiłby to, gdybym nie płakała. Zrobił się bardzo sentymentalny i był dla mnie bardzo miły. Okazało się, że jestem zupełnie sama, ponieważ potwór pozabijał wszystkich ludzi na świecie oprócz mnie. Potwór dotrzymywał mi towarzystwa, aż pewnego dnia odwróciłam się i już go nie było. Zostałam zupełnie sama, ale tym razem już na dobre.
Sen ten oznacza – moim zdaniem – że byłam bardzo rozeźlona i chciałam sobie to odbić na ludziach, którzy jakoś mnie skrzywdzili. Więc to ja byłam naprawdę tym potworem, który mścił się na ludziach, zabijając ich. Potem, gdy ich zabiłam, byłam zupełnie sama, tak samo jak na początku. Gdy mi się to śniło, byłam w trzeciej klasie. Nie miałam w domu żadnych przyjaciół, ponieważ byłam wstydliwa i wrażliwa. Gdy ktoś zrobił mi coś obrzydliwego, strasznie mnie to przygnębiało. Nienawidziłam wielu ludzi. Byłam naprawdę zagubiona.
Lubiłam szkołę, prawdopodobnie dlatego, że pozwalała mi ona wyrwać się z kręgu problemów związanych z domem. W szkole byłam zgrywuską i miałam wielu przyjaciół. Próbowałam się wygłupiać, żeby ukryć swoje prawdziwe uczucia.
Nauczycielowi trudno jest odkryć, że takie dzieci cierpią na współuzależnienie. Nie chcą one być rozpoznane. Pytałam dzieci w różnym wieku o to, czy przyłączyłyby się do grupy szkolnej, która pomogłaby im żyć z ich problemem, jeżeli nazwiska byłyby zastrzeżone. Wszyscy mówili: „Nic z tych rzeczy. Nie będę ryzykował, że ktoś to odkryje”. Zakładam taką grupę w college’u, w którym uczę. Stwierdziłam, że na dziesięciu studentów, z którymi się spotykam, dwóch jest w jakimś stopniu dotkniętych takim problemem. Zdumiewające, ale prawdziwe. Nie wiem jak wiele osób przyłączy się do tej grupy. Dopuszczenie innych do problemu jest trudne, ale reakcja typu: „Wiem dobrze o czym mówisz, bo mnie zdarzyło się to samo” przynosi tak ogromną ulgę, że można niemal zobaczyć ten kamień spadający z serca. Ci ludzie wyprostowują się.
Chociaż ten odmalowany przeze mnie obraz może wydać się dość ponury, sytuacja jednak nie jest beznadziejna. Gdy tylko Ty zaczniesz czuć się lepiej, dzieci także poczują się lepiej. Jest to właściwie automatyczne. Możecie wyzdrowieć jako rodzina. Właśnie choroba, która rozdzieliła Waszą rodzinę, może Was połączyć. Często to widziałam.
Alkoholizm to choroba rodziny. Część strategii tej choroby polega na rozdzielaniu i zdobywaniu. Nabiera ona mocy, gdy każdy członek rodziny wycofuje się do własnego, prywatnego piekła. Ale gdy rodzina łączy się w całość, żeby zwalczyć chorobę, traci ona swoją siłę panowania i dominacji. Zostaje zneutralizowana. Nie ma czym się karmić. Walka, którą wydaje jest zacięta, ale gdy rodzina przestaje się lękać, choroba może karmić się tylko sama sobą. W końcu traci ona swoją władzę, a Ty zdobywasz to, co straciłaś.
Książka ta będzie Ci służyć pomocą w takiej pracy. Wskaże Ci sposób, w jaki możesz pomóc sobie, a potem da Ci narzędzia, które pomogą dzieciom.
Jak już mówiłam, dzieci uczą się przez identyfikację i naśladowanie ról. Oddają one to, co się im dało. Gdy zmienisz się, podarujesz im osobę, z którą będą mogły czuć się dobrze. Staniesz się osobą, do której będą chciały być podobne. Gdy nauczysz się tego, by lepiej dzielić się swymi myślami i uczuciami, one także będą to umiały. Gdy nauczysz się akceptować siebie, one także będą łatwiej mogły siebie zaakceptować. Gdy nauczysz się kochać siebie, one także nauczą się kochać siebie. I w końcu nauczysz się działać tak, aby Twoja energia służyła Tobie, a nie działała przeciwko Tobie. Nie jest to łatwe, ale warto spróbować.
IV. ZBLIŻAMY SIĘ DO UCHWYCENIA PROBLEMU
Pierwszym krokiem w opanowaniu Twojego życia jest uznanie, że alkoholizm jest chorobą. Jest to choroba, tak jak cukrzyca lub rak. Jest to choroba postępująca. Staje się coraz niebezpieczniejsza w kolejnych etapach. Jest to choroba śmiertelna. Można ją zahamować, ale nie można się jej pozbyć.
Nikt nie potrafi naprawdę dokładnie określić, co dzieje się w organizmie alkoholika, gdy zaczyna on pić. W każdym razie, dzieje się w nim coś innego niż gdy zaczyna pić niealkoholik. Alkohol nie wchodzi u alkoholika w takie same procesy trawienne jak u niealkoholika. Ostatnio słyszałam, jak alkoholicy mówili: „Wypiłem tylko łyk i poczułem to w nogach”, „Spróbowałam trochę kremu czekoladowego, o którym nie wiedziałam, że zawiera brandy, i zaczęło mnie świerzbić”. Widać tu wyraźnie większą wrażliwość na alkohol.
Znałam pewnego alkoholika, który nie pił przez osiem lat. Potem zaczął pracować w fabryce farb. Kamyczkiem uruchamiającym lawinę nałogu stał się alkohol znajdujący się w wyziewach farb i – długoletni abstynent poszedł na pijatykę.
Miałam studentkę alkoholiczkę, która „chodziła po ścianach”, gdy na przeziębienie brała antyhistaminę. W ten sam sposób jej organizm reagował na wszystkie lekarstwa.
Znam wielu trzeźwych alkoholików, którzy nie używają aspiryny, nie pozwalają sobie zaaplikować nowokainy u dentysty, uważnie oglądają etykietki odświeżaczy do ust i stosują inne skrajne środki ostrożności, ponieważ obawiają się, że najdrobniejsza ingerencja jakiegoś środka chemicznego spowoduje w ich organizmie utratę kontroli. W gruncie rzeczy jest wielce prawdopodobne, że mają rację.
Alkohol uzależnia swoje ofiary psychicznie i fizycznie. Zwykle uzależnienie psychiczne jest najbardziej widoczne we wczesnym okresie. W książce D. Lainga Węzły opisane są wzory uzależnienia psychicznego. Chociaż ten proces może mieć różne warianty, wydaje mi się, że Laing dość dobrze opisał przebieg wypadków.