Dziennikarka nie reagowała na zaczepki Sterna. Zakończyła tekst, wykręciła kartkę z maszyny i wyszła do sekretariatu, by po pięciu minutach wrócić i zakomunikować, iż naczelny ma życzenie porozmawiać z Jakubem. Stern od jakiegoś czasu nie rozumiał się z Mańkiewiczem. Młodszy od niego o pięć lat szef zrobił się „ogólnie męczący”, a ich dawna przyjaźń, jeśli takowa w ogóle kiedykolwiek ich łączyła, rozmyła się w niuansach służbowych zakazów, poleceń i zależności.
Kiedy Jakub wszedł do sekretariatu, Kazia przerwała obróbkę paznokci, udając, że zawzięcie szuka w książce telefonicznej jakiegoś ważnego numeru.
- Niech pan śmiało wchodzi, panie Jakubie - poinformowała go uprzejmie. - Szef właśnie czeka na pana. Ma dla pana niecały kwadrans. Potem według terminarza będzie przyjmował delegację radnych.
Stern zapukał więc demonstracyjnie do drzwi naczelnego, nacisnął ostrożnie klamkę i wkroczył do środka.
- Czemu się, Kuba, wygłupiasz? - spytał rozwalony w fotelu Manio, wyciągając dłoń nad zawalonym papierami biurkiem. - Wchodź śmiało! Czego się napijesz? Kawy, wody, a może herbatki z cytrynką?
Stern podziękował i ścisnął dłoń szefa, zwracając uwagę na ślady potu pod pachami na śnieżnobiałej koszuli.
- Wołałeś mnie?
- Jak bym śmiał! Ja tylko grzecznie cię do siebie zapraszam - oznajmił uśmiechnięty od ucha do ucha szef i zaraz zmienił ton. - Wiem, że masz swoje zasady i to ty wyznaczasz sobie tematy. Szanuję ten zwyczaj, ale przynajmniej, Kuba, błagam cię, pracuj na wynik. Jeden artykuł oparty na domysłach to za mało. Wilga już dawno cię przegoniła. Jeśli nie wierzysz, weź do ręki dzisiejszą gazetę. - Naczelny wskazał leżący na stoliku egzemplarz.
- Kiedy ściągałem ją z Łodzi, miałem jakieś nonsensowne wątpliwości, ale dzisiaj absolutnie tego nie żałuję!
Stern nie był przygotowany na poranne nauki i już szykował się, by coś ostrzejszego odpowiedzieć, lecz Manio, znając temperament kolegi, nie dał mu dojść do głosu. Zaczął od sportu, następnie zahaczył o wydarzenia kulturalne, by w końcu płynnie przejść do światowej polityki. W tym czuł się mocny. To on serwował na pierwszej stronie „Kuriera” sążniste artykuły, ozdabiane zdjęciami marszałka Rydza-Śmigłego na zjeździe Związku Legionistów albo portu w Kantonie zbombardowanego przez japońskie samoloty.
- Wezwałeś mnie, by pogadać o polityce? - nie wytrzymał Stern.
- O tym też, ale teraz mam wyjątkową sprawę i proszę, byś wziął ją sobie do serca - powiedział Mańkie- wicz, nie wiadomo dlaczego przyciszając głos. - Moja oferta może ci się wydać zaskakująca, a nawet niestosowna, gdyż... - teraz już mówił prawie szeptem.
- Wiem, że w komendzie wojewódzkiej nastał nowy szef. Gość jest nieprzewidywalny. Robi się awantura na cały kraj, bo facet ubzdurał sobie, by przenieść z Warszawy do Lwowa oficerską szkołę policyjną! Upatrzył sobie na ten cel placówkę świętej pamięci Strzałkowskiej służącą wychowaniu dziewcząt. Wprowadza też inne dokuczliwe porządki: dawkuje wiadomości dla prasy, nasyła jakichś dziwnych typów, którzy udają dziennikarzy. Jak widzisz, zmieniają się zwyczaje, lecz na szczęście w komendzie pozostało jeszcze kilku życzliwych nam facetów. Choć to też może się rychło skończyć - dorzucił szybko. - Dlatego postanowiłem zadziałać konwencjonalnie. Wybrałem metodę, która jest skuteczna od wieków. Oto ona - zakończył i położył na stoliku białą kopertę.
Rozwalony w fotelu pocierał wypielęgnowaną dłonią policzki i czekał, aż Jakub Stern weźmie ze stołu oberchabkę i zrobi grzecznie to, o co go poprosił.
- Pomyślałem o Andrzeju Ziębie - dodał. - Nie widzę prze-szkód, byś jako jego stary kolega wynagrodził go za ciężką pracę.
Stern zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Masz wyrzuty sumienia? Przecież to widzę. Przyjmijmy więc, że „nasz przyjaciel” dostał przed chwilą ode mnie nieformalny angaż. - Manio zaśmiał się ze swego dowcipu zadowolony, że Stern w końcu wziął kopertę.
Rozmowa była skończona. Dziennikarz schował judaszowe srebrniki do kieszeni marynarki i wyszedł z gabinetu.
W sekretariacie napotykał zdziwiony wzrok Kazi, która nie mogła zrozumieć, dlaczego tym razem obyło się bez awantury.
Stern był upokorzony. Już na korytarzu wiedział, że nie sprosta tej bezczelnej propozycji. Jeszcze nigdy Manio z nim w taki sposób nie rozmawiał. I właśnie ten przyjacielski ton uśpił jego czujność.
Kiedy wszedł do swego pokoju, słońce ostro już prażyło przez szyby, uchylił więc okno, klnąc na duchotę. Zdjął marynarkę, a potem, korzystając z nieobecności Wilgi, która znowu gdzieś wyszła, usiadł za biurkiem i zajrzał do koperty.
Cwany lis nie żałował forsy. W środku było pięć nowiutkich banknotów z przyglądającym mu się badawczo Poniatowskim. Pieniądze pachniały jeszcze farbą drukarską i miały trzy ważne podpisy: dyrektora banku, prezesa i skarbnika.
Stern poślinił brzeg koperty, zakleił ją i akurat wtedy, gdy chował ją do kieszeni, zadzwonił telefon. Jakub podniósł słuchawkę, by usłyszeć sekretarkę Zięby anonsującą zachrypniętym głosem swego szefa. Deja vu, déjå entendu, déjå éprouvé i wszystkie inne cholerne znaki sprzysięgły się w jednej sekundzie przeciw niemu. Miał ochotę wyrwać kabel lub trzasnąć słuchawką na widełki, ale zamiast tego jeszcze bardziej zesztywniał, słuchając słów inspektora.
- Umawialiśmy się - doleciało do niego zamiast przywitania - ale ty, Kuba, znowu nie dotrzymujesz obietnic.
- O co masz pretensje? - przerwał mu Stern, starając się mówić naturalnie, jakby Zięba już jakoś dowiedział się o kopercie. - To ja obciąłem mu głowę? To ja schowałem ją do śmietnika?
- Czyżbyś coś sugerował? Skąd o tym wiesz i gdzie jest ten cholerny śmietnik?! - ryknął do słuchawki Zięba. - Musimy zaraz się spotkać. Najlepiej...
- Przestań - przerwał mu Stern. - Napisałem dla porządku kilka zdań. To nie moja wina, że o głowie kasjera plotkuje całe miasto.
Po drugiej stronie rozległo się chrząknięcie, więc dziennikarz poszedł za ciosem:
- Nie zostawiłeś mi wyboru. Nie chcesz ze mną gadać. Może miałem napisać o duchu laleczki, który jeździ trójkołowym rowerkiem po ulicach Lwowa? Albo o diabelskim kocie, który, miaucząc, wskazuje, że ktoś niedługo umrze? Chyba nie zależy ci na takich sensacjach?
- Odczep się, to nie jest wcale zabawne. W komendzie śmieją się ze mnie - szepnął Zięba. - Podtykają pod nos twój cyniczny artykuł. Pytają, co to za tajemniczy przedmiot, który ma być najbardziej strzeżonym przez policję dowodem.
Stern przełknął „komplement”, udając niewiniątko. Nie mógł się przyznać, że puścił wodze fantazji, by sprowokować drugą stronę.
- Dzwonię, by ci powiedzieć, że mój nowy szef nie życzy sobie więcej kontaktów z prasą.
- Szczerze mu gratuluję. Niech dalej kopie pod sobą dołki. Wiesz, gdzie mam twego nowego szefa? - rzucił Stern i, położywszy nogi na biurku, czekał na odpowiedź Zięby, lecz się nie doczekał.
Kiedy obrażony inspektor walnął słuchawką, Jakub, nie kryjąc zdziwienia, ponownie rzucił okiem na swój tekst zamieszczony na dziesiątej stronie.
Kolejna odsłona niewyjaśnionej tragedii pod Wysokim Zamkiem. Jak dowiedzieliśmy się z wiarygodnych źródeł, w krzakach przy denacie znaleziono pewien tajemniczy przedmiot, który jest obecnie najbardziej strzeżonym przez policję dowodem. W dalszym ciągu nie ustają poszukiwania głowy denata. Wykoszono trawę i chwasty, a także przeczesano metr po metrze stoki wzgórza. Bez rezultatu. Rozwiązanie zagadki stało się dla lwowskiej policji sprawą honoru, tym bardziej że - jak wieść niesie - właśnie do naszego miasta ma być przeniesiona ze stolicy oficerska policyjna szkoła. (St)