Stern wiedział, że z tym tajemniczym przedmiotem to wierutna lipa, że nikt nie kosił zielska i co najwyżej posłużono się psem tropiącym, ale bez tego upiększenia tekst czytałoby się bez emocji.
Odłożył gazetę, gdyż poczuł na plecach zimny powiew. Ktoś cicho otworzył drzwi, wywołując przeciąg. Jakub spojrzał za siebie i szybko zdjął nogi z biurka.
W drzwiach stała wysoka i chuda kobieta w sięgającej do ziemi czarno-fioletowej sukience. Poorana zmarszczkami twarz świadczyła o tym, że z pewnością przekroczyła już sześćdziesiątkę. Siwe włosy upięła w kok przypominający ptasie gniazdo, a na długiej i cienkiej szyi zawiesiła sięgające zapadłych piersi jarmarczne korale. Trzymała na brzuchu dłonie splecione tak, jakby coś w nich ukrywała łub modliła się.
Dziennikarz wstał, by przywitać tego niespodziewanego gościa.
- To pan nazywa się Jakub Stern? - zapytała, nie odrywając od niego wzroku.
Skinął głową i uśmiechnął się, a wtedy usłyszał coś, co wprawiło go w osłupienie:
- Nie będę się panu przedstawiała. Moje nazwisko i tak nic panu nie powie. Jestem wizjonerką, panie Stern. Do dzisiaj nawet pan nie wiedział, że istnieję, ale teraz usłyszy pan ode mnie bardzo ważną nowinę. I nic tu panu nie pomoże pański fałszywy uśmiech.
Nie przejął się wstępem i uprzejmie wskazał kobiecie krzesło, lecz ta nerwowo pokręciła głową.
- Nie mam czasu na czcze gadanie! Przyszłam panu zakomunikować, że Pan Bóg zadecydował strącić pana do piekła.
Kompletnie zaskoczony całą sceną Stern miał jednak wrażenie, że już gdzieś widział podobną maszkarę. W jego pokoju dosyć często pojawiali się awanturujący się czytelnicy, rzucający groźby i wyzwiska, a nawet rwący się do bicia. Lecz z tak jawnym przypadkiem paranoi jeszcze się nie spotkał.
Spostrzegł jakiś dziwny błysk w oku kobiety. Jej źrenice były nienaturalnie powiększone, jakby pozostawała pod wpływem jakiejś halucynogennej substancji. Z początku jej słowa rozśmieszyły go. Miał nawet zamiar stwierdzić, że nie po raz pierwszy zstąpi do piekieł, że to jego zawód, lecz kobieta, nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się na pięcie i spokojnie wyszła.
Stern z każdą minutą tracił pewność siebie. Skonsternowany żałował, że nie zrobił najmniejszego kroku, by ją dogonić i zażądać wyjaśnień. Odwiedziny wprawiły go w wisielczy humor i kiedy znowu siadł za biurkiem, zaczął wsłuchiwać się w swój oddech, a nawet położył palce na nadgarstku, by zmierzyć puls.
Nie był bez winy. Jako dziennikarz wiele razy musiał zajrzeć do piekła. Bywało, że sam podrzucał do ognia smolne szczapy i przytrzymywał za nogi tych, którzy chcieli stamtąd bryknąć. Bo czym, jeśli nie piekłem, były setki opisanych przez niego przypadków? Kim, jeśli nie wcielonymi diabłami, były opisane przez niego postaci: nauczyciel z Rowów, który podkuwał kobiety w lesie, albo „hobbista” z Łucka, który przez dwa lata kolekcjonował kobiece dłonie i ze ściągniętej z nich skóry sporządzał rękawiczki? Na samą myśl o tym przeszły go dreszcze. Nie dalej jak miesiąc temu zakończyła się przygoda z synem łyczakowskiej kurwy i profesora uniwersytetu, w której Wilga omal nie straciła życia.
Jakub Stern od kilkunastu lat nieprzerwanie miał do czynienia z obłąkańcami. Chociażby z poborcą podatkowym, który dla zabawy wpuszczał lwowia- kom do mieszkań jadowite pająki. Widział się z tym „kulturalnym” panem i rozmawiał. Zaciekawiła go w nim niezrozumiała nobliwość w połączeniu z dobrze skrywanym szaleństwem. Drobnych spraw już nawet nie uwzględniał w swoim piekielnym spisie. Przypadek murarza, który od kiedy pamiętał, wmurowywał w ściany ćmoków wydzielające fetor jajka, był w jego piekielnym spisie treści bedłką.
Ponure rozmyślania przerwało mu pojawienie się Wilgi, w dodatku w towarzystwie kolejnego gościa. Był nim śmierdzący papierosami i wódką drobny mężczyzna w sfatygowanym kremowym garniturze i brudnej, rozpiętej pod szyją koszuli, spod której wystawały pokręcone rude włosy.
Gość teatralnie zdjął kapelusz i przedstawił się jako Wiktor Andrzej Czabak, artysta sceno wy występujący pod pseudonimem Furkato. Aktor zaznaczył, że wywodzi się z tych lepszych Czabaków i absolutnie nie ma nic wspólnego z szubrawcem Janem, którego powiesili w Brygidkach za Franciszka Józefa.
Gdy siadł na podstawionym krześle, Wilga w dwóch słowach opowiedziała Sternowi, że poznała go przy Akademickiej, w kawiarni Roma, którą odwiedzają wyłącznie poważni artyści, i po krótkiej rozmowie i dwóch szybkich wódeczkach zaprosiła do redakcji jako konsultanta w swojej dziedzinie, a pan Furkato wspaniałomyślnie się zgodził.
Furkato, z którego ust przeraźliwie leciało przetrawioną harą, nie przerywał. Uśmiechał się tylko grzecznie i potakiwał. Jakub wyjął więc walizkę z szafy i postawił na biurku Wilgi. Kiedy otworzył pokrywę i ich oczom ukazała się skulona postać, siedzący na krześle gość natychmiast się poderwał. Nachylił się i z czułością pogładził drewnianego ludzika po głowie. Potem wziął do ręki krzyżak z linkami i podniósł figurkę.
- Boże, gdzież to się ukrywało to moje cudo?! Siedziałeś, biedaku, zamknięty w szafie? - zapytał marionetkę, stawiając ją na podłodze. - To nie jest byle jaka lalka. Muszę podkreślić, że mamy tu do czynienia z idealnie wyważoną kukiełką - mądrzył się, patrząc na Wilgę i Sterna.
- Też mi ekspert - stwierdził Stern szeptem, nachylając się nad Wilgą.
- Pohamuj się - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Pan Furkato wie, co mówi - dodała i odsunęła się na bok od kolegi, by obserwować, jak łysiejący artysta w wyświechtanym letnim garniturze, tracąc chwilami równowagę, zabawia się, wykonując marionetką precyzyjne ruchy. Jego chude palce, zupełnie jak u podziwianej przez nich lalki, zakończone były długimi paznokciami. Brakowało tylko sznurków, pomyślał Stern, którymi można by je opuszczać i podnosić.
- O, Boże, co za spotkanie? - Furkato spojrzał na dziennikarską parę, przesuwając lalkę w stronę maszyny do pisania Wilgi i pozwalając jej położyć dłonie na klawiaturze.
- Bardzo proszę nie trzymać nas dłużej w niepewności - powiedziała Wilga, rzucając w stronę mężczyzny błagalne spojrzenie.
Czabak nie zareagował. Sterując krzyżakiem, posadził lalkę przy maszynie, a sam stanął za krzesłem w komicznej pozie, rozkraczając chude nogi. Poruszał się przy tym groteskowo jak marionetka, podrygując i przesuwając się na boki tanecznym krokiem, ale też zaskakująco lekko, jakby był młodzieńcem, a nie starym aktorem.
- Napiszemy teraz liścik, zgoda? A ja dyskretnie go zaniosę twojej uroczej pani.
Był tak zafascynowany lalką, że nie odrywał od niej wzroku.
- Nie pogniewacie się państwo, że zrobię im króciutki wykład? W teatrach na świecie występują rozmaite lalki. Bawią one nie tylko dzieci, ale także dorosłych. Są kukiełki i pacynki, są też jawajki i japońskie bunraku, ale o tych skośnookich, obsługiwanych przez trzech aktorów nie będę teraz mówił. Opowiem o marionetkach. One są jak dzieci. Jeśli dać im duszę, odwdzięczą się całym sercem, ale jeśli się je zdradzi, będą was jak ludzie nienawidzić. Czy państwo wiecie, że lalkarz potrafi być zazdrosny o swoją kukiełkę?
Na te słowa Wilga przewróciła oczami i zatrzepotała rzęsami.
- A teraz czas na prezentację - kontynuował Cza- bak. - Przedstaw się państwu! - zwrócił się niespodziewanie do lalki zmienionym głosem. - Powiedz, że nazywasz się Frołow, porucznik Andriej Frołow, prawda? No, pochwal się, Andriej! Miałeś przecież grać w „Bajce o dzielnym żołnierzu”. I to ty byłeś jej głównym bohaterem. To ty wymknąłeś się z twierdzy, by uratować pułkową kasę. A kiedy zakochałeś się w hrabinie Na- dieżdzie, pojawiła się zła czarownica i wydała cię katu na męki. A jak ty śpiewałeś, jak ty ślicznie śpiewałeś...