Выбрать главу

Mężczyzna uśmiechnął się i, bujając się, jakby naprawdę jechał na koniu, zaczął nagle głośno śpiewać:

Płynie rzeczka, w dal po piaseczku kamyczki unosi,

a młodziutki, młodziutki żołnierz o przepustkę prosi,

oooch...

a młodziutki, młodziutki żołnierz o przepustkę prosi!

Po czym równie niespodziewanie, jak zaczął, skończył i - pochrząkując - wrócił do głównego wątku:

- O, proszę tylko spojrzeć: jego figurę wystrugano z lipowego drewna, mundur uszyto z najlepszej wełny, a oficerki wykonano z prawdziwej cielęcej skóry. Jego szabla to szaszka, replika kozackiej szabli, tyle że dwukrotnie mniejsza. Frołow ma szklane oczy. Wydaje się więc, że na scenie w blasku reflektorów patrzy i dla zdrajców nie jest to spojrzenie łagodne. Ale kobiety za nim szaleją. - Mężczyzna zdjął czapkę z głowy porucznika i delikatnie dmuchnął w czarne włosy.

- Do jego fryzury - zwrócił się do Wilgi - użyto dziecięcych pukli z zakładu fryzjerskiego mistrza Jakuba Friedmanna ze Słonecznej.

- Czy domyśla się pan - przerwała mu dziennikarka

- kto był ostatnio właścicielem tej marionetki?

- Kto gościł porucznika Andrieja Frołowa? Boże broń. Nie i nie chcę tego wiedzieć!

- Dlaczego? - rzuciła Wilga, szykując w myśli kolejne pytanie jak na prawdziwym śledztwie.

Czabak włożył czapkę marionetce i odszedł od niej na kilka kroków.

- Wybaczy pani, ale nie mogę państwu pomóc. Zgodziłem się tu przyjść ze względu na Frołowa. Kiedy go pani opisała, domyśliłem się, że to on, lecz teraz już nic nie mogę...

- Boi się pan czegoś? - rzucił Stern.

Furkato zastanawiał się przez chwilę, macając po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów. Wreszcie wyjął peta i zapałki i, nie zważając na minę Wilgi, zapalił.

- Mogę tylko potwierdzić - zaczął, wypuszczając dym w stronę de Brie - że kiedy trzy tygodnie temu spektakl został zdjęty z afisza, od razu otrzymałem propozycję gry w Teatrze Rozmaitości. Referencje wystawił mi sam Leon de Schildenfeld. Już w piątek, jak państwo wiecie, rozpoczyna się w naszym mieście światowy festiwal lalek. Tak się złożyło, że mam w nim do odegrania kluczową rolę.

- Gratuluję - powiedziała dziennikarka. - Lecz co z Teatrem Pod Samowarem? Co się z nim później stało? Czy może pan jeszcze raz opowiedzieć o tym panu Sternowi?

- Szkoda słów! - jęknął Furkato, odwracając się do redaktora z niedopałkiem w zębach. - Majątek zajął komornik. Zlicytowano dekoracje i rekwizyty. Pod młotek poszedł srebrny samowar, od którego wzięła się nazwa. Granatową kurtynę kupił jakiś han- dełes, bo potrzebował kotary do sklepu. Lalki zaś nabył hurtem weterynarz z Kajzerwaldu, lecz podobno jego dzieci panicznie się ich bały, więc za karę skończyły na Krakidałach sprzedane na targu jak murzyńscy niewolnicy.

Smutna opowieść rozczuliła Wilgę.

-I nikt nie ponosi winy za upadek teatru?

Aktor milczał. Jego usta drgały nerwowo razem z ogarkiem. Widać było, że zna odpowiedź na pytanie, lecz z jakiegoś powodu waha się, by ją zdradzić.

- Więc jak? - nie ustępował Stern.

- To podlec Sylwester Trauder. To wszystko przez niego!

- Kto to jest Trauder? - rzucił Stern, przyglądając się na przemian to marionetce, to aktorowi.

- Dyrektor i reżyser, a tak naprawdę nędzny oszust, który wkrótce odpowie za swój czyn! To on wziął z banku ogromny kredyt, który mieliśmy spłacić z naszych tantiem. To on w ostatniej chwili zmienił obsadę. Był jak dziecko we mgle, bo to ja, nie chwaląc się, przygotowałem ów spektakl. To ja zgromadziłem aktorów i tymi obolałymi rękami rozwiesiłem w mieście afisze, lecz... - wypuścił dym pod sufit i patrząc smutno przez okno, oznajmił - ...teatr splajtował jeszcze przed premierą. Co za dramat. Mieliśmy występować również w dawnym Teatrze Colosseum, w pasażu Hermanów. W tym samym - zaznaczył z estymą - w którym śpiewała słynna primadonna opery w Budapeszcie hrabina Ney.

I opowiadał dalej, jak to zawiść ludzka niszczy ideę, i że nawet nie podejrzewał, że dyrektorek Trauder dwa tygodnie przed festiwalem zrujnuje swój teatr i wypnie się na lalki.

Ta ostatnia uwaga mocno zastanowiła Sterna. Czabak powiedział to tak naturalnie, że Wilga przeszła nad tym do porządku dziennego, ale on wychwycił ten niuans. Sylwester Trauder nie wypiął się na aktorów, lecz na lalki. Zapytał, gdzie można znaleźć dyrektora, lecz wtedy artysta zrobił kwaśną minę.

- Kręcił się jeszcze niedawno wokół pewnego literata. Specjalnie nie wymieniam jego nazwiska, może lepiej nie być za ciekawym. - Spojrzał na Sterna wyzywająco. - Na mieście gadają, że ten literat, który dorabiał sobie w jakimś banku, bardzo źle skończył. I mówią jeszcze... - urwał i spojrzał na Wilgę, jakby szukał u niej pomocy - że wszystkiemu winien Trauder! Kiedy przedwczoraj w południe zaszedłem do Romy, ten drań siedział w kącie samiuteńki jak palec i pił na umór.

Furkato ostentacyjnie spojrzał na zegarek i chwycił za kapelusz. Na pożegnanie uścisnął dłoń marionetce, pocałował Wilgę w rękę (trzymając czubkami paznokci żarzącego się peta), a potem pomachał Sternowi i wyszedł, podśpiewując na korytarzu jakiś kuplet.

- Odrażający typ. Po cholerę go zapraszałam?! Nie mogę znieść, że ten cały spektakl odbył się na moim biurku! - Zdenerwowana Wilga podeszła do okna i otworzyła je na całą szerokość.

Miała jeszcze zamiar coś dodać, lecz w tym momencie zadzwonił telefon.

- Tak, tu redakcja „Kuriera” - powiedziała, podniósłszy słuchawkę. - Pan Jakub Stern stoi przy mnie. Bardzo proszę - dodała.

Jakub podszedł do aparatu, a kiedy usłyszał słaby głos ojca, wiedział, że coś musiało się stać.

- Tak. Zaraz przyjdę! - potwierdził sucho i odłożył słuchawkę na widełki. - Muszę na chwilę wyjść - rzucił do Wilgi zmienionym głosem i szybko opuścił pokój.

Biegł, roztrącając ludzi, a na Furmańskiej omal nie wpadł pod samochód dostawczy z pieczywem od Fin- stera. Z trudem łapał oddech, gdy po kilku minutach wszedł do kamienicy Pod Kozą przy Kazimierza Wielkiego, w której mieszkał jego ojciec. Pokonał dwa piętra schodów i z bijącym sercem zapukał do drzwi.

- Czy to ty, synu? - usłyszał głos ojca.

- Wpuść. To ja, tato! - odpowiedział jak uczeń, by usłyszeć chrobot zamka i dźwięk zasuwy.

Kiedy wszedł do mieszkania, dostrzegł w korytarzu na podłodze mokre ślady oraz wiadro ze szmatą obok wieszaka. Ojciec miał rozdartą koszulę i zabandażowaną w łokciu rękę.

- Nie wchodź tam! - zaprotestował, gdy Jakub miał zamiar otworzyć drzwi do gościnnego pokoju. - Muszę tam jeszcze posprzątać - wyjaśnił. - Lepiej chodź, synu, do kuchni. Zaraz wszystko ci opowiem. Napijesz się herbaty? - Próbował za wszelką cenę zachować spokój. - A może zrobić ci cytrynady?

- Dziękuję, nie mam na razie ochoty, tato.

Usiadł na taborecie za stołem, wpatrując się w zlew, do którego kapała z kranu woda. Ten jednostajny cichy dźwięk działał mu na nerwy, więc poderwał się i z całej siły dokręcił zawór.

- Co tu się stało?

- Nie wiem, od czego zacząć, synu. Chyba od tego, że dziś rano przyszła wiadomość! - oświadczył ojciec i sięgnął do kredensu, by wyjąć z szuflady niewielką kartkę ze znakiem Czerwonego Krzyża. - Sam przeczytaj.

Jakub wziął z rąk ojca niebieski blankiet, na którym drukowanymi literami były wypisane dane brata: Edward Stern, tirador de élite, i data 20 maja 1938 r. z krzyżykiem oznaczającym śmierć. Poniżej widniał jakiś niewyraźny podpis i pieczątka Alicante Hospital.