W zamyśleniu, wyglądając niczym podróżny w obcym mieście, Jakub o mało nie skręcił w ulicę Kopcia. Zatrzymał się na chwilę przy żeliwnym hydrancie, postawił walizkę na ziemi i zapalił papierosa. Zza Wzgórz Zniesieńskich nadciągały chmury i leniwie kierowały się w stronę Sygniówki. Promienie słońca przebijały się przez postrzępioną zaporę, tworząc nad parkiem Stryjskim fantastyczny, połyskujący pióropusz. Kilkanaście kroków od niego dwaj robotnicy wyrzucali łopatami na pobocze żółty piasek. Zagłębieni po pas w wykopie wyglądali jak schowane za kurtyną... Nie miał zamiaru powiedzieć tego słowa, lecz samo pchało mu się na usta, jakby owładnęła nim obsesja.
Wściekły skończył palić, przydeptał peta butem i cofnął się na Pohulankę. Minął aleję Stefczyka i, dochodząc do swojej bramki, postanowił, że wiadomość o śmierci brata i chorobie matki zachowa dla siebie. Przystanął, zaczerpnął głęboko powietrza w płuca i uniósł kąciki ust - musiał być wesoły, gdyż dzisiaj Piotruś miał imieniny.
Po kolacji z tajemniczą miną Jakub postawił walizkę na środku salonu.
- Piotruś, chodź tu szybko, mam dla ciebie niespodziankę! - zawołał. - Ciekaw jestem, czy ci się spodoba.
Otworzył walizkę i na oczach Anny i Kasi wyjął z niej Andrieja Frołowa, próbując jak Czabak wykonać nim ruchy.
Dzieci i Anna oniemieli, a Piotruś przyglądał się marionetce z nieufnością, jakby zobaczył nie lalkę, lecz żywego człowieka.
- Jak się nazywas? - zapytał, przyglądając się lśniącemu mundurowi porucznika i wiszącej u jego boku szabli.
- Mam na imię Andriej - powiedział z tajemniczą miną Stern zadowolony, że niespodzianka się udała.
- Porucznik Andriej Frołow.
- I jesteś zołniezem? - zapytał synek.
- Naturalnie. Mam prawdziwy mundur i szablę.
Piotruś, zdezorientowany, patrzył to na Frołowa, to na ojca.
- To tylko lalka, głuptasie - odezwała się Anna, głaszcząc synka po głowie. - Lalki nie są prawdziwe, one służą dzieciom do zabawy.
Dziewczynka bardziej się ośmieliła. Wzięła krzyżak, by tchnąć życie w porucznika za pomocą linek. Robiła skłony i musztrę, a Andriej Frołow od razu stał się jej posłuszny.
- Czy on będzie z nami spał? - spytał Piotruś niespodziewanie.
- To zależy, synku, tylko od ciebie - powiedziała Anna, obserwując dzieci przechadzające się z Froło- wem wokół salonu jak z dopiero co poznanym kolegą.
Jakub był kontent i obiecał Piotrusiowi i Kasi, że w sobotę całą rodziną wybiorą się do teatru lalek na prawdziwe przedstawienie. Zresztą dzieci ciągle mówiły o festiwalu marionetek, zapowiadanym przez plakaty od trzech tygodni wiszące w całym mieście. Nawet więc gdyby chciał, nie mógłby się od tego wymigać.
- To nie jest zwyczajny festiwal - stwierdziła Kasia, patrząc na Piotrusia. - To przegląd lalek z całego świata! Dziś cały świat patrzy na Lwów i chce podziwiać bajki.
Jakub przyznał jej rację. To nie była zwyczajna teatralna impreza. Plakat, który oglądali w niedzielę na spacerze, zrobił na nich niezapomniane wrażenie. Podobał się Piotrusiowi i mały chciał go nawet zerwać ze słupa. Afisz przedstawiał kolorowe lalki biegnące po scenie, a za nimi tłum dzieci cisnących się aż po horyzont. Tłem była panorama Lwowa, jakby autor chciał przypomnieć widzom, że tylko w królewskim mieście stołecznym, dawnej stolicy Galicji, możliwe są tak ekscytujące wydarzenia. Wokół obrazka wiła się czarna arabeska złożona ze słowa „Lwów” zapisanego w kilkunastu językach. Kasia próbowała nawet z pomocą ojca odczytać ten długi wężyk: Leopołis, Léopol, Vs/Mjru Lemberg, Jlbeoe i Leopoli... Dowiedziała się też, że przedstawienia będą grane w sobotę i niedzielę w Teatrze Rozmaitości przy Rutowskiego i uwieńczy je gala, na której zostanie wybrana najpiękniejsza lalka.
Po półgodzinie Frołow niespodziewanie znowu trafił do walizki, a Piotruś jeszcze długo pochlipywał. Anna krzyczała, a Jakub nadaremnie próbował ją uspokoić. Kasia wzięła braciszka za zdrową rączkę i oboje poszli spać do swego pokoju. Gdy dzieci zniknęły, żona nie omieszkała zrobić mu kolejnej sceny:
- Trzeba było się wcześniej zastanowić! Wpierw masz zamiar przynieść małego kota, żeby nas wszystkich podrapał, a w końcu przynosisz jakąś ruską lalkę z szablą ostrą jak brzytwa. To jeszcze malutki chłopczyk. Całe szczęście, że w naszej apteczce jest zawsze plaster i bandaż.
- Szabla była schowana w pochwie. Skąd mogłem wiedzieć, że jest naostrzona?
- Ty jesteś mężczyzną, a nie ja. Mogłeś się domyślić.
- Masz rację, przepraszam cię - odparł i pocałował ją w rękę.
Godzinę później, kiedy szykowali się spać, Jakub postanowił złamać dane sobie przyrzeczenie.
- Chcę ci o czymś powiedzieć - zaczął i zawiesił głos.
- Tak? Czemu nagle zamilkłeś? - zapytała Anna odwrócona do niego plecami; ściągała spódnicę.
- Byłem w południe u... rodziców - westchnął ciężko. - Dostali dziś wiadomość, że Edek nie żyje.
Anna milczała, wieszając garderobę na wieszaku, i Jakub był pewien, że zaraz powie mu, że jest jej przykro. Ale słowa, które padły z jej ust, poraziły go.
- Człowieku, co się z tobą dzieje? - Odwróciła się do niego w negliżu. - Od wczoraj zachowujesz się nienormalnie. Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
- Kiedy wcześniej?
- Kuba, nie bądź dzieckiem! - Spojrzała na niego podejrzliwie, wkładając nocną koszulę i poprawiając włosy. - O takich rzeczach mówi się od razu. Nie trzyma się ich na ostatnią chwilę. Rozmawiasz z nami, popisujesz się tą cholerną zabawką, jakby nigdy nic, a tutaj coś takiego... Masz jeszcze przede mną jakieś tajemnice?
- A gdybym miał? - zaczął wzburzony, że zwróciła mu uwagę. - Jakim prawem mnie w kółko pouczasz?
- Teraz to już chyba przesadziłeś. Nie zamierzam tego dłużej słuchać - oznajmiła Anna i wyszła do Piotrusia.
Jakub lubił jej niski głos. Kochał go od dnia, gdy się poznali, ale teraz brzmiał inaczej - napastliwie i zwyczajnie grał mu na nerwach.
Długo nie mógł zasnąć. Zachowanie Anny wydało mu się niesprawiedliwe. Skąd miał wiedzieć, że Piotruś skaleczy sobie rękę? Na szczęście rana nie była głęboka i obeszło się bez zszywania. Ale kiedy chował szablę Frołowa do drewnianej pochwy, zauważył na tylcu głowni, tuż pod jelcem dwie stare rdzawe plamki. Nie wiedział, skąd się tam wzięły i co ma o tym myśleć. Zresztą teraz bardziej martwił się tym, że wciąż nie powiedział Annie o matce. Wstydził się.
Czwartek, 30 czerwca 1938
Nad ranem, tak jak poprzedniego dnia, przyśnił mu się dziwaczny sen. Był w pustym salonie z granatowymi zasłonami. Pod oknem stały dwa fotele i okrągły stolik, na którym w srebrnej salaterce połyskiwał czarny kawior. Obok salaterki stały wysokie kieliszki do szampana ze śladami czyichś palców. Stern zapamiętał też siedmiostrunową gitarę leżącą na szezlongu i czyjegoś papierosa z zagryzionym ustnikiem tlącego się w popielniczce. Ktoś jak cień stał za jego plecami. Jakub czuł we śnie zapach jaśminowych perfum i słyszał nawet szelest sukni z krynoliną, lecz kiedy obrócił głowę, by się przekonać, kto to, sen prysnął jak mydlana bańka. Nie wiedział, dlaczego zostało mu w pamięci żeńskie imię - Dasza.
Wymawiając je cicho, zwlókł się z łóżka. Bolały go plecy i zacisnął z bólu zęby, by dojść do łazienki. Pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy, poraziła go, więc natychmiast próbował ją odrzucić. Przypomniał sobie chudą kobietę, która poprzedniego dnia przepowiedziała mu zesłanie do piekła. Ten paskudny ból, który go przeszywał, mógł być próbką zaplanowanych dla niego cierpień.