- Sam pan powiedział, że pracuje tu od początku. Może więc wie najważniejsze?
- Co?
- Kto źle życzył Rewalskiemu? Kto chciał pozbawić życia dyrektora Traudera i pannę Agatę Neumann?
- Nic ni widziałem i nic ni pamiętam! - żachnął się Bęben i odsunął od ciekawskiego gościa jak od zadżumionego.
Jakub miał na końcu języka jeszcze jedno pytanie dotyczące Pasika, lecz dozorca wstał i grzecznie mu podziękował. Widać było po jego minie, że nie ma chęci na dalszą dyskusję.
Stern podał mu więc rękę i gdy stanął na progu z pustą walizką, niespodziewanie usłyszał:
- Rewka Adel, „masażystka”. Dom z zielonymi okiennicami przy Krętej i z rzeźbą bogini bez ręki.
- Kto to jest? Po co mówi mi ten adres?
- Jeszcze miesiąc do premiery jeździli tam panowie na juble. Później si im odwidziało i szlus! Kiedy tam przypadkiem zajdzi, moży znajdzi swoji odpowiedź. W życiu nigdy nic ni wiadomo - powiedział Bęben, potem ziewnął szeroko i zamknął drzwi.
Kiedy Stern znalazł się na podwórku, sięgnął do kieszeni po notes i wysłużonego wiśniowego watermana, którego dostał od poprzedniego naczelnego, Krezusa. Pod poniedziałkową datą umieścił w nim wszystkie usłyszane imiona i nazwiska, a także opis domu przy Krętej, w którym przyjmowała „masażystka”. Zanotował też kilka zdań o tajemniczym wypadku elektryka, które opatrzył złośliwą uwagą: „Pacjent w szpitalu przy Głowińskiego. Winna marionetka!”.
Kilka minut po pierwszej na schodach przy depeszowni, w której siedział służbista Zenon, Jakub Stern natknął się na Stasia Długolatę. Okularnik był dziwnie podniecony szykującymi się w jego dziale sportowym zmianami. Powiedział zadowolony, że od przyszłego tygodnia będą go wspierać stażysta i stażystka.
- Idzie nowe! - oznajmił z triumfem. - I nic tych zmian jak bicia rekordów nie powstrzyma. A co u ciebie? Widzę, Kuba, że też pakujesz manatki? - zapytał, patrząc na walizkę.
Tym razem jego dowcip nie spodobał się Sternowi. Rzucił coś na odczepnego i wrócił do pokoju, gdzie wstawił pustą walizkę do szafy. Widząc, że de Brie stuka coś na maszynie, zajął się swoją robotą. Postanowił na razie niczego jej nie mówić. Wilga jednak nie wytrzymała i zapytała o Frołowa, a kiedy usłyszała, że trafił na stare śmieci, humor jej się poprawił.
- Nareszcie. Nie będziemy mieli wścibskiego sąsiada - rzuciła i zaraz zmieniła temat: - Mimi, Trauder i Rewalski. Jest więcej niż pewne, że te trzy ofiary łączy jeden motyw. Morderca, a może mordercy, dokonał planowej egzekucji. Intryguje mnie zabawa dorobkiewiczów w teatrzyk. Ryzykowna gra. Panna Neumann, wnuczka szefa Giełdy Zbożowej i Towarowej, uduszona gdzie? W teatralnej garderobie. Sylwester Trauder, torturowany i powieszony w szafie na peryferiach miasta, nie mówiąc o autorze sztuki, kasjerze z ABH Konradzie Rewalskim, którego głowa przez kilka dni pływała w beczce wypełnionej deszczówką.
- Co z tego wynika? - podchwycił Stern.
- Może mieli jakieś finansowe zobowiązania? Jakieś długi, niespłacone weksle? Nie uważasz, że należałoby to dokładnie zbadać? Dwie giełdy i bank. To nie może być przypadek.
Stern z zainteresowaniem nastawił uszu.
- Nie pytaj, jakim sposobem, grunt, że umówiłam się dziś na kolejny mecz, tym razem z panną Żanetą. To siostra Joachima, który, jak wiesz, miał grać kata w „Bajce o dzielnym żołnierzu”. Spróbuję z nią ostro powalczyć i przy okazji delikatnie podpytać o to i owo. Niestety spóźniłam się, bo czarownica Zizi i jej służąca Ruta, których rodzice mają sklepy w pasażu Andriolle- go, wyjechały z miasta na wakacje. Nie wyobrażasz sobie, jaki wśród bogaczy zapanował popłoch. Bankowcy i właściciele firm są wystraszeni. Niektórzy wynajęli ochronę.
- A może w tej grze wcale nie idzie o pieniądze - zaczął Stern - lecz o czyjeś zdeptane uczucie?
- Wybacz, lecz to fałszywy trop. W tej rozgrywce rządzi wymyślony przez Fenicjan pieniądz. Mogę się z tobą założyć o każde...
- O! A obsesja? - przerwał jej z uporem. - To jest właściwy ślad! Nikt przy zdrowych zmysłach nawet dla wielkiej forsy nie brudziłby sobie rąk sadystycznymi morderstwami.
I wystukał to słowo wielkimi literami, a potem rozgorączkowany zaczął pisać artykuł, który miał się ukazać nazajutrz w „Kurierze” sygnowany jego inicjałami. Kiedy skończył, zadowolony z siebie zapytał, co chciał Manio, i Wilga pękła. Zdradziła mu, że szef ma ambitne plany, że zaproponował jej wprost poprowadzenie nowego działu kryminalnego, w którym mogłaby sobie dobrać młodszy zespół.
- Oszalał? A co będzie ze mną? - Stern nie krył wściekłości. - Tyle lat pracy na marne? Nie powiedział ci przypadkiem, że chce mnie skierować do korekty?
- Uspokój się. Mańkiewicz powiedział, że jeśli chcesz, możesz zostać. Dostaniesz nawet jakieś samodzielne stanowisko.
- Jakieś? A to drań! Gadał pewnie, że się wypaliłem, co? Ze gazeta potrzebuje nowej krwi...
- Coś w tym rodzaju.
- Mówisz serio? - wyrzucił z siebie i zamilkł upokorzony. - Kiedy nastąpi ta zmiana? - zapytał cicho.
- Na razie to są tylko luźne plany - uspokajała go de Brie. - Sam wiesz, że wymyślał już różne rzeczy, a później wszystko zostawało po staremu. Ale jutro czeka nas niespodzianka.
- Jaka?
- Nie poganiaj, sam zobaczysz!
Po rozmowie z Wilgą wrócił do domu w minorowym nastroju i nawet jego ulubione gołąbki z kaszą gryczaną zapieczone przez Magdę w piekarniku nie poprawiły mu humoru. Wciąż wracały do niego słowa dziennikarki rzucone tak naturalnie, jakby jego zwolnienie nie podlegało już żadnej kwestii. Zastanawiał się, co będzie robił, i nic nie przychodziło mu do głowy prócz tego, że musi nadal pisać. Miał jeszcze jeden pomysł, który wydał mu się jednak mniej realny: Zięba. Wiele razy słyszał od niego, że potrzebuje fachowców. Kogoś takiego jak on, kto zna Lwów jak własną kieszeń. Kto ma własne spojrzenie i nie boi się iść pod prąd.
Anna natychmiast dostrzegła zmianę w jego zachowaniu i próbowała go delikatnie podejść, lecz odpowiadał półsłówkami, co jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Była zaskoczona, że nie ma ochoty na spacer alejkami i wąwozami Pohulanki. Nie dał się też namówić Kasi na lody ani Piotrusiowi na zabawę w pociąg. Dla wszystkich był nieobecny.
Przed snem - nie wiadomo dlaczego - wrócił do niego obraz zarośniętego dziada grzebiącego kijem w śmietniku na zapleczu pasażu Hermanów. Pomyślał, że tak jak on na próżno stara się znaleźć w swoim śmietniku bezcenną wiadomość, która przybliży go do ustalenia sprawcy serii morderstw. Aresztowanie Czabaka wcale nie ułatwiło mu zadania. Nie mógł sobie wyobrazić starego aktora pochylającego się nad Rewalskim i pozbawiającego go głowy ani pastwiącego się nad Trauderem i mordującego pannę Neumann. Czego szukał inspektor Zięba w Teatrze Pod Samowarem? Co to za ważny interes kazał mu ruszyć tyłek z komendy? Czyżby też miał wątpliwości? Z tymi naprzykrzającymi się pytaniami Jakub przytulił się do Anny i niepostrzeżenie zasnął.
Wtorek, 5 lipca 1938
W nocy spadł ciepły deszcz. Na dworze zrobiło się rześko, a kiedy pokazało się słońce, pierwsza odezwała się w ogrodzie hałaśliwa sroka. Było kilka minut przed piątą, gdy Stern się obudził. Przez chwilę przypominał sobie sen. Kąpał się w morzu, a potem z Anną i dziećmi przyglądał się, jak rybacy wyciągają sieci pełne ryb.
Rozpierała go energia. Wstał z pościeli i poszedł do kuchni napić się zimnej wody. Wciągnął spodnie, wsunął bose stopy w kalosze i poszedł do ogrodu. Miał wielką ochotę na pierwsze w tym roku jabłko ze starej, posadzonej jeszcze przez dziadka zwykłej papierówki, nazywanej oliwką żółtą, która owocowała co drugi rok, ale w tym sezonie jak nigdy była obsypana jabłkami. Ich soczysty złocisty miąższ miał dla niego smak młodości.