Выбрать главу

Jakub dawno wypatrzył ten owoc na gałęzi i od wielu dni obserwował, jak powoli dojrzewa. Zerwał go teraz i chociaż był jeszcze nieco twardy, spałaszował, stojąc pod drzewem. Potem wyrzucił ogryzek w dół kompostowy i uspokojony wrócił do łóżka, by dokończyć swój sen.

W ten parny wtorek Jakub Stern poczuł się w pracy jak wyrzucony przez siebie rano ogryzek. W jego redakcyjnym pokoju za biurkiem petentów kręcił się pryszczaty chłystek w białym jak śnieg krawacie, posyłający Wildze porozumiewa-wcze spojrzenia. De Brie miała uczyć pana Władysława dziennikarskiej roboty, jednym słowem prowadzić go za rączkę.

Sternowi nie spodobała się zafundowana mu przez de Brie niespodzianka. Postanowił szczeniaka ignorować. Miał nadzieję, że wysztyftowany gnojek szybko się zniechęci.

Wilga straciła twarz. Objaśniała cierpliwie panu Władysławowi, jak funkcjonuje redakcja, gdzie odbiera się depesze, kto to jest redaktor Piotr Leya i jak ma wyglądać przekazany na biurko sekretarza tekst. Podkreśliła wagę kolegium i osobistej wizji szefa, który ma prawo wyrzucić ze składu każdy artykuł. Potem wyjęła z półki segregator z korespondencją, następnie otworzyła szafę i pokazała stare roczniki dziennika, które pan Władysław powinien bezwzględnie przeczytać, jeśli ma zamiar skorzystać z doświadczeń obecnego tu autorytetu pana Jakuba Sterna.

Stern nie miał zamiaru znosić jej kpin. Wyszedł do korektorki Stopki, by znaleźć u niej wsparcie, lecz tym razem trafił fatalnie. Ta trzydziestopięcioletnia panna, ubrana jak pensjonarka w zapiętą pod szyję bluzkę i spódnicę do połowy łydek, przeżywała tego dnia psychiczny kolaps. Jej blade palce nerwowo obracały guzik pod szyją.

- Coś się stało? - zapytał, próbując ją rozbawić.

- Kiedy urlop? Gdynia, a może tym razem, pani Haniu, jedziemy w góry?

- Urlop? - odparła cicho. - Dostałam rano wymówienie. Od sierpnia idę, panie Jakubie, na bruk.

Stern osłupiał. Co się, u licha, dzieje? Mańkiewicz za dużo sobie pozwalał. Zwalniał starych, doświadczonych ludzi, a zamiast nich zatrudniał młokosów. Obniżał koszty? Naśladował stołeczne brukowce? A może rzeczywiście wyznaczył już jego na miejsce zakompleksionej Stopki?

- To niemożliwe - powiedział, sam nie wierząc w swoje zapewnienia. - Manio nie może robić nam takich świństw.

- Ale tak będzie! Liczy się forsa, a nie człowiek. Przyjdą młodsi od nas, dostaną niższe pobory. Teraz zatrudnił jakieś pomiotło, by redagowało mu „Kurier Kobiecy”. Zupa z rabarbaru, leczenie opryszczki, maska z surowego jajka. „Współczesna kobieta nie obawia się już najbardziej wyczerpującej pracy. Jest pewna siebie, bo jest pewna swojej cery. Powabny wygląd przywróci jej Benignina krem, mydło i puder” - ironizowała. - Ja mam poszukać sobie pracy gdzie indziej. Tylko gdzie? Współczuję, panie Jakubie, słyszałam, że pana też to czeka.

Stopka wyjęła chusteczkę i po babsku zalała się łzami, a Stern, rzuciwszy pod nosem przekleństwo, niewiele się namyślając, poszedł do naczelnego. Nie czekał na zaproszenie. Spiorunował wzrokiem Kazię, która chciała go powstrzymać, i wtargnął do gabinetu szefa.

- Powitać przyjaciela - zaczął Manio, wachlując się gramofonową płytą firmy Victor. - Wiedziałem, Kuba, że przyjdziesz, że twoja niewydarzona ambicja każe ci podjąć rzuconą przeze mnie rękawicę. Kawy? A może herbaty z lodem? Mów, rozkazuj!

- Przestań się wygłupiać.

- Mówię serio. Napij się ze mną herbaty i choć przez chwilę spójrz na świat zza mego biurka. Co widać? Co wtedy, Kuba, widać? Ano pusty horyzont i panoszące się wokół bezhołowie. Moje wsparcie finansowe dla policji wydaje się nietaktowne. Bawimy się w białych rękawiczkach w Wersal! Pardon, zapomniałem, że jesteś kryminalnym ekspertem, przynaj-mniej tak o tobie niedawno mówiono. Ale skoro straciłeś instynkt myśliwego, pomyślałem, że potrzebna jest ci świeża krew. Pan Władysław, który przyszedł do waszego wydziału, to wyjątkowo bystry facet. Wkrótce się o tym przekonasz.

Stern siadł w głębokim skórzanym fotelu, w którym zawsze czuł się nieswojo. Mowa, którą sobie w głowie przygotował, wyparowała nagle i zostały tylko frazesy: koleżeńskość, prawda, pieniądze, polityka, z których można by ukręcić zaledwie kilka letnich artykułów. Przed nim siedział szpakowaty, barczysty mężczyzna w sportowym lnianym garniturze, oblatany jak diabli w polityce. Dawny kolega i obecny szef w jednej osobie, który zaprowadzał w redakcji swoje porządki.

- Jak marzą ci się związki zawodowe, zakładaj je. Jeśli dojrzysz niesprawiedliwość, tęp ją z całą mocą. Rób, chłopie, swoje, bo ja też będę robić to, co do mnie należy.

- Co?

- Przynajmniej ty mi nie p... - zdenerwował się Manio. - Przez szacunek do tych, co siedzieli w tych murach. Do Krezusa i do innych. Jestem dla was za łagodny. Sic! Zapomniałeś już, co ten łysy facet nam wygadywał? „Przez pana tekst czytelnik patrzy na świat i zbiera mu się na wymioty”... Pamiętasz? Albo: „Pański felieton ma rozsiewać fetor! Ludzie mają się za nos łapać i szukać po kieszeniach chusteczki”. To są wspaniałe maksymy, nie zaprzeczysz, na których obaj się wychowaliśmy.

Jakub spuścił po sobie uszy. Przez chwilę był nieobecny. Jego wyobraźnia wykreowała przed nim toporną, sokratyczną postać Krezusa. Dawny szef rzeczywiście wzbudzał w nim respekt. Był tytanem pracy. Miał nawet w swoim gabinecie rozkładane łóżko. Przebył długą drogę od roznosiciela gazet do szefa redakcji. Mówiono, że jako szesnastolatek uciekł od rodziców do Lwowa i że był synem organisty z Żółkwi. I nagle coś z nim się stało. Sprzedał niedokończony dom, o którym krążyły legendy, i wyjechał do Boliwii. Nie wiadomo, dlaczego to zrobił. Może osiągnął wszystko, co było do osiągnięcia? W maju przyszła od niego paczka. Stern widział blaszane pudełko po herbacie, a w nim wysuszony liść bananowca i zdjęcie. Krezus opisał na liściu własną ceremonię ślubną. Zdjęcie zaś przedstawiało jego drugą małżonkę. Była gruba i niska. Ściskała w zębach ogromnego połyskującego chrząszcza. Dawny naczelny klęczał u jej stóp, trzymając nad głową wijącą się anakondę.

Stern ocknął się ze wspomnień. Miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, lecz Manio odłożył granatowy krążek ze szczekającym do tuby pieskiem i podsunął dziennikarzowi na talerzyku cukierek z melisą.

- Szczerze polecam, koi nerwy! Czy ty naprawdę wierzysz, Kuba, że jeden facet potrafi zmienić bieg historii? Nawet Napoleon nic by nie zdziałał pod Wagram, gdyby nie jego ciężka artyleria. Dlatego to nie ty masz rację, lecz Wilga. Odbuduję wasz zespół. Dodam świeżej krwi, a wtedy wasza praca przyniesie spodziewane efekty. Trauder, Rewalski i panna Neumann nie żyją. Słyszałem plotkę, że ich rodziny miały zapłacić wysoki...

- ...okup? Wiesz, o czym mówisz?

- Wiem! To chamskie porachunki podane nam, prostaczkom, za naiwną bajeczkę, więc błagam cię, Kuba, nie pisz mi więcej dyrdymalów o nawiedzonych debilach i jakichś gównianych obsesjach. Jesteś specjalistą w swoim fachu. Nasza gazeta to nie romans Mniszkówny. Czytelnik odwróci się od nas i wyda dwadzieścia pięć groszy na dzwonko od śledzia i kieliszek wódki! Mam ci wyliczać dalej?

Stern milczał, a Mańkiewicz splótł ręce na brzuchu.

- Powiesz, że młoda jest rozkojarzona? Ze ma kłopoty z pamięcią? Ze mruga prawym okiem i dziwnie się ubiera? A nie pamiętasz, co było z tobą? Mam ci przypomnieć, jak ciskałeś się po kątach, gdy na pierwszej wizji zobaczyłeś rozkładającego się trupa? Wiesz, że to przejściowy stan. Wyj-dzie z tego tak samo jak ty kiedyś, więc dobrze ci radzę, martw się o siebie, bo to ty masz teraz prawdziwe kłopoty, nie ona.

Stern spojrzał pytająco spod przymrużonych powiek.