Выбрать главу

- Miałem ci tego nie mówić, ale...

- Ale?

- Otrzymuję na twój temat bardzo brzydkie listy.

- Od kiedy czytasz donosy?

- Przyszło ich już kilka - nie dał sobie przerwać Manio. - To chyba jakaś zorganizowana akcja. Ktoś zadał sobie trud, by napisać, zakleić kopertę, zaadresować i wrzucić go do skrzynki, bo...

- Draństwo! - zakończył za niego Jakub.

- Owszem, ale ja co jakiś czas otwieram dla zabawy to draństwo. Patrzę na kapiący jad i nie mogę się nadziwić, dlaczego to właśnie pan redaktor Jakub Stern dostąpił nagle tego ogromnego zaszczytu. Tylko on w redakcji i nikt więcej. Dlaczego nie Wilga, nie Długolato, nie Halinka, nie Leya, a nawet nie pokorna Andrea, tylko właśnie ty? Mam tu gdzieś jeden, szczególnie interesujący, o twoich rodzicach. O tobie i o chorej mamusi. Może chcesz rzucić okiem?

Mańkiewicz chciał wstać, lecz Jakub go uprzedził. Ostatnie zdanie dotknęło go do żywego. Milczący, z cukierkiem w ustach wyglądał jak skarcone przez nauczyciela dziecko. Lecz jak to w życiu bywa, nauka, którą odebrał przed chwilą, zamiast go oświecić, zrodziła w nim ośli upór.

- Cieszę się, że do mnie wpadłeś. Te drzwi zawsze stoją dla ciebie otworem - zakończył naczelny.

- Nie wątpię - bąknął Stern, kierując się ku wyjściu.

- I nie myśl, że będzie kolejny raz, że będziesz w nieskończoność uprawiał swoje gierki - dodał, wyciągając do Jakuba wielką spoconą dłoń.

Nie byłby sobą, gdyby nie chciał udowodnić swojej racji. Miał prosty i skuteczny sposób. Musiał tylko pójść za ciosem, by dołożyć Mańkiewiczowi i Wildze. Ledwie więc zamknął za sobą drzwi do naczelnego, przystąpił do akcji. Z szelmowskim uśmieszkiem powołał się na polecenie Mania i wycyganił od Kazi kluczyk od tatry, a potem, nie zwracając niczyjej uwagi, jak złodziej opuścił redakcję.

Wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem opon. Kierował się na północ, za tory kolejowe, na Ullmanówkę, pod adres, który poprzedniego dnia podał mu emerytowany aktor Albin Bęben.

Ze Świętego Marcina skręcił w Królewską, następnie, klucząc, wjechał w ślepą uliczkę, przy której po obu stronach stały szykowne wille. Bez trudu odnalazł dom z zielonymi okiennicami i rzeźbą Afrodyty w zadbanym ogrodzie.

Zaparkował samochód w odległości kilkunastu kroków od niego. Nie wysiadł. Przez dłuższą chwilę obserwował budynek i uliczkę, a kiedy nie zauważył nic podejrzanego, zatrzasnął drzwi i ruszył przed siebie. Wszedł za bramkę, zrobił kilka kroków po szutrowej alejce i zatrzymał się na kamiennych schodkach, przyglądając się alabastrowej rzeźbie bogini miłości z odtrąconą lewą ręką. Zapukał, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi, złapał za klamkę i wszedł do środka.

Ledwie tylko przekroczył próg, od razu domyślił się, gdzie trafił, lecz nie zamierzał się już wycofywać. Był w zakamuflowanym burdelu. Przeszedł z krótkiego korytarza do obszernego holu. Tu przystanął i dyskretnie się rozejrzał. Okiennice były zamknięte, wewnątrz panował półmrok rozjaśniany tylko różowym światłem kinkietów i lampek. Na ścianach wisiały malowidła przedstawiające antyczne pary kopulujące w różnych pozach. W powietrzu było czuć zapach kobiecych perfum zmieszany z wonią tlącego się kadzidła i potu. Z pierwszego piętra dolatywała głośna muzyka z gramofonu. Stern słyszał seksowny solowy motyw wygrywany na saksofonie, zakłócony czyimś rozhisteryzowanym śmie-chem, który zamienił się niespodziewanie w krzyk rozkoszy.

Kiedy trzasnęły drzwi, nie namyślając się, wszedł do pierwszego buduaru, na którego drzwiach namalowany był pingwin. Tuż pod oknem z zaciągniętymi storami zauważył leżącą na sofie dziewczynę w różowej podomce. Nachylił się nad nią i zapytał szeptem o Rewkę Adel. Dziewczyna zareagowała jakby we śnie. Zsunęła się powoli na krawędź sofy, rozsunęła podomkę i na oczach Sterna zaczęła się onanizować jak nakręcona, puszczona w ruch lalka.

Zszokowany przytrzymał ją za rękę i powtórzył imię szukanej dziewczyny. Pijana blondyna złapała go kurczowo za ramię i tak silnie pociągnęła na sofę, że ledwie się jej wyrwał.

- Ściągaj sztany! No co? Nie podobam ci się, galan- ciku? Pewnie, wszyscy lezą do tyj pindy pod delfina. No to spieprzaj na górę, ćmoku. Słyszałeś, wyrywaj do tej ściery, ale już!

Stern zrobił posłusznie w tył zwrot, kierując się w stronę pustego holu. Szybko wszedł na schody i, stąpając na palcach po czerwonym bieżniku, znalazł się na piętrze. Odszukał drzwi z obrazkiem delfina skaczącego na falach i bez pukania zajrzał do środka. I znowu miał szczęście, jeśli można mówić o szczęściu w burdelu, bo w pokoju nie było klienta, za to na łóżku leżała odwrócona do niego plecami długonoga brunetka w czerwonej halce ozdobionej mereżką. Halka była kusa i podciągnięta tak wysoko, że w świetle czerwonej lampki widział jej owłosione przyrodzenie. Prócz łóżka stały tu jeszcze okrągły stolik, krzesło i szafa, a w powietrzu unosił się upajający zapach róż, docierający ze stojącego w wazonie ogromnego bukietu. Jakub mimowolnie pomyślał, że podobne naręcze kwiatów było zawsze marzeniem Anny. I ta niespodziewana i niestosowna refleksja natychmiast sprowadziła go na ziemię. Milcząc, przyglądał się panience i czuł przez skórę, że ciekawi ją obecność intruza.

- Wiem, że to ty, Damian - powiedziała po cichu.

- Dlaczego znowu się spóźniłeś? Chyba nie chcesz, żebym się na ciebie pogniewała, co? Przyniosłeś róże? Wstaw je do wazonu. Uwielbiam zapach róż.

Jakub milczał. Głos, który usłyszał, lekko zachrypnięty i niski, miał w sobie tyle ciepła, że zarówno miejsce, jak i sytuacja wydały mu się jakimś absurdalnym wymysłem. Gdyby zmienić tylko scenografię, elegancka kobieta mogłaby tymi słowami upominać swego kochanka dżentelmena.

- Połóż się teraz przy mnie - usłyszał ponętną prośbę. - Chyba nie zamierzasz tak stać?

Bez wahania, wkradając się w czyjąś rolę, położył się za dziewczyną.

- Obejmij mnie, kochany - wydała kolejne polecenie, lecz kiedy je spełniał, niespodziewanie wyczuła coś obcego w jego zachowaniu, bo nagle odwróciła się.

Otworzyła szeroko oczy i miała zamiar coś krzyknąć, lecz Jakub zamknął jej usta dłonią.

- Powiedz, że nie będziesz wrzeszczeć - zażądał.

- Jeśli rozumiesz, co do ciebie mówię, kiwnij głową.

Dziewczyna posłusznie wykonała rozkaz, kierując wzrok w stronę drzwi, jakby zza nich miała nadejść pomoc.

- Teraz zadam ci kilka pytań, a ty grzecznie na nie odpowiesz - polecił i puścił rękę.

Dziewczyna krzyknęła i spróbowała wyrwać się z jego uścisku, więc Jakub z całej siły przydusił ją do łóżka.

- Nie będę żartował! - zagroził z jakimś szaleństwem w głosie, jakby chciał naprawdę zrobić jej krzywdę. - Jeszcze jeden taki numer, a wyrzucę cię przez okno jak ścierwo.

Dziewczyna zastygła i wtedy Stern oderwał dłoń od jej ust.

- Czego chcesz? - wycharczała. -I kim ty jesteś?

- To ja jestem od zadawania pytań - wyszeptał przytulony do niej, czując jej sprężyste ciało. - Jak masz na imię?

- Rewka.

- Adeł?

- Gówno ci do tego?

- Chciałem dowiedzieć się czegoś o twoich klientach.

- Po co ci to?

- Nie będę się powtarzał! - syknął. - Interesuje mnie kilku facetów: Reve, Trauder, Czabak, Kański, Bodel i Pasik. Czy bywali u ciebie?

- Boże, co za imponująca lista! A gdyby nawet ciumkali się ze mną, to co? O ile wiem, dwaj pierwsi to zimne trupy, więc straciłam do nich serce. A Czabak? Ten wiecznie pijany pajac nawet palcem w bucie nie kiwnął.

- A trzej pozostali?

- Mam ci powiedzieć, jakie mieli wytrychy i jak forsowali mój zamek? - zaśmiała się chrapliwie, wyczuwając, że tak naprawdę groźby Sterna nic nie są warte.