Выбрать главу

Na Kazimierza Wielkiego Stern wziął nagle ostry zakręt w prawo, wjeżdżając z piskiem na jezdnię tuż przed rozpędzonym tramwajem linii numer 2, dawnej KD, wciąż nazywanej przez lwowiaków „kradną dobrze”. Usłyszał za sobą alarmujący dzwonek, a potem błyskawicznie skręcił w lewo przed dwukonną dorożką o numerze 29 i wjechał w Świętokrzyską, by po kilkudziesięciu sekundach pojawić się znowu na prowadzącej na cmentarz ulicy Janowskiej. Teraz obejrzał się przez ramię i, upewniwszy się, że zgubił ogon, zatrzymał samochód niedaleko cmentarnej bramy, przy żeliwnym hydrancie.

Wysiadł, odetchnął głęboko i z satysfakcją zwycięzcy podniósł wzrok na niebo. Zbierało się na deszcz. Szare chmury kłębiły się nisko i niebo wyglądało jak brudny, zdeptany przez tłum śnieg. Ślady dziesiątków stóp prowadziły wyraźnie nad jego głową aż do Kulparkowa, jakby przebiegła nad nim spaniko-wana gawiedź. Już sama myśl o tej dzielnicy przypomniała mu o najdroższej osobie i przeżegnał się. Z postanowieniem rychłych odwiedzin u matki spuścił wzrok wprost na cmentarną ceglaną bramę zwieńczoną zardzewiałym krzyżem. Nie planował przyjazdu w to miejsce, lecz teraz postanowił skorzystać z okazji i odwiedzić groby najbliższych.

Po obu stronach wejścia, wzdłuż żeliwnego ogrodzenia rozłożone były niewielkie kramy, na których leżały świerkowe gałązki, kwiaty i znicze. Kręciło się przy nich kilkoro ludzi, tak jak on wypatrujących pierwszych kropli deszczu.

Wybrał stoisko obsługiwane przez batiara, które mieściło się na drewnianej skrzynce po śledziach. Wysupłał pięćdziesiąt groszy z portmonetki i kupił trzy łojowe znicze, a potem, przypomniawszy sobie opowieść Albina Bębna, zapytał o Bodelową. Chłopak wydał resztę i pokazał na chudą handlarkę w szarej chustce na głowie i czarnym fartuchu przywiązanym do długiej szarej sukienki.

Stern podszedł do kobiety, wyjął z wiadra okazałą czerwoną piwonię i jakby od niechcenia wdał się z nią w rozmowę:

- Ładne ma pani kwiaty, pani Bodelowa.

- Skąd pan mnie zna? - zapytała podejrzliwie handlarka, odsłaniając zepsute zęby.

- Jestem przyjacielem pani syna - skłamał Stern.

- Wspominał mi kiedyś o pani, nie musi się pani bać.

- A czegu ja mam si niby bać? - Spojrzała rozbieganym wzrokiem. - Policaja, a może Pana Boga? Tu do niego o jeden krok. Starczy przejść za bramę - dodała i Stern dostrzegł w jej zapadniętych oczach złowrogie ogniki.

- Szukam pani syna. Chciałbym zamówić u niego rzeźbę.

- To zły chłopak, ja już o nim dawno zapomniałam.

Stern nachylił się po bukiet stokrotek do glinianego garnka. Zapłacił za kwiaty i rzucił jakby przypadkowo:

- Mam dla niego robotę. Słyszałem, że jest zdolny.

- Żeby od rodzonej matki ostatni pieniądz zacha- manić? - zezłościła się. - Kiedyś to był dobry dzieciak, ali zmienił si, jak zginęła jego siostra. Sam si przyznał, że Mańkę pod konie na sankach z górki zepchnął. Wpadła tak pod płozę, że jej obcięło... tfy - Bodelowa splunęła i przeżegnała się. - I Pan Bóg go wtedy za to pokarał.

Bodelowa przerwała wspomnienia, by sprzedać kolejne kwiaty. Stern ukradkiem przyglądał się jej pomarszczonej twarzy pokrytej czerwonymi wybroczynami. Jej zaciśnięte usta wyglądały jak kreska namalowana siwą farbą i nie wiadomo było, czy uśmiecha się do klienta, czy z niego szydzi. Jakub nie odchodził i wciąż patrzył na handlarkę, licząc, że dokończy swoją opowieść.

- Po śmierci siostry coś mu si we łbie porobiło. Zaczął si, głupek, bawić jej lalkami. Darł si całymi dniami. Krzyczał, że nie można było wytrzymać. Uspokajał si dopiero, jak mu ojciec gnaty harapem porachował albo związał i do piwnicy na noc zamknął. Tam spokojni z kukiełkami sidział i po swojemu z nimi, mikrus, gadał.

Stern zapalił papierosa.

- Gada, że zdolny? - przypomniała sobe, unikając jego spojrzenia. - Ludzi różne rzeczy bałakają. Kiedy stary zapił si na śmierć, od razu zhardział. Dwa miesiące temu czmychnął ode mnie ten pacan!

- Gdzie można go znaleźć?

- A bo ja wim? Moży mieszka u jakiego hebesa, a moży jakąś dziunię podłapał?

- Gdzie? Muszę go koniecznie znaleźć.

- To niech szanowny pan sam go sobi poszuka.

Stern podziękował Bodelowej, potem rozdusił peta na ściance kamiennego kosza i wszedł za bramę cmentarną.

Przy trzeciej żwirowej alejce po prawej stronie drogi procesyjnej odnalazł grób swojej pierwszej żony. Uprzątnął go z liści i gałązek, zapalił znicz, złożył na nim piwonię i przeżegnał się. Stamtąd udał się do wschodniej części nekropolii. Minął regularne kwatery obrońców Lwowa i skręcił w prawo, w stronę kamiennego muru oddzielającego tę część cmentarza od żydowskiej. Między drzewami znalazł niewielki nagrobek, pod którym leżał ośmiomiesięczny płód jego syna. Na płycie z piaskowca, zamówionej w zakładzie Beriera, wyryty był napis: „Piotruś Stern żył trzy dni. Bóg przyjął go do grona aniołków”.

Jakub pomodlił się, położył stokrotki i zapalił znicz. Później zapalił jeszcze jeden symboliczny ognik dla swego brata Edka.

Kiedy wracał do samochodu, natknął się niedaleko bramy na pijanego grabarza, który wychodził po drabinie ze świeżo wykopanego dołu. Grabarz uśmiechnął się do niego głupkowato i w tym uśmiechu widać było jakieś spoufalenie.

- Ta nich pan zaczeka, ta nich tak ni leci, to mu cóś ważnygu powim!

Stern niechętnie przystanął, gotów w każdej chwili odejść.

- To jama dla fajnyj aktoreczki. Musiał pewni słyszeć, że ją w teatrze kolega artysta szalikiem udusił - powiedział, otrzepując włosy z piachu. - Ta nich pan przyjdzi jutro kole południa. Ni pożałuji. Sam si przekona, jaki lola bendzie miała cymes pogrzeb!

Nie zdążył dojść do samochodu, gdy zaczął padać deszcz. Po chwili lało już jak z cebra i ciężkie krople bębniły o karoserię niczym na perkusji.

Stern zatrzasnął drzwi i z kolejnym papierosem w ustach obserwował z szoferki, jak z alejek cmentarnych i chodników wypływają małe strumyki, które łączą się przy krawężniku w rwący potok. Przypomniał sobie, patrząc na rynsztok, że kiedyś razem z bratem bawili się w takich miejscach w puszczanie okrętów z ułamanych patyków. Przychodzili do domu przemoczeni, a ojciec z matką robili im wymówki. Na te wspomnienia uśmiechnął się, a potem pomyślał o pannie Neumann. Nie mógł zrozumieć, dlaczego zostanie pogrzebana na tym, a nie na bardziej reprezentacyjnym cmentarzu Łyczakowskim. Ta śliczna dziewczyna miała za sobą zaledwie dwadzieścia trzy lata i jedną, do tego kiepsko odegraną rolę.

Nie dokończył myśli, bo niebo przecięła błyskawica. W tej samej sekundzie gdzieś niedaleko na cmentarzu uderzył piorun. Grzmot był tak przeraźliwy, jakby ktoś za jego uchem złamał grubą deskę. Spojrzał na bramę. Sprzedawcy zaczęli zbierać w popłochu towar i uciekać spod drzew w stronę starej kaplicy.

Zapalił papierosa i uruchomił silnik. Kiedy mijał bramę, odruchowo obejrzał się. Wydawało mu się, że stara Bodelowa macha do niego okryta granatową peleryną.

Rozmowa ze straganiarką nie przyniosła nic odkrywczego i, prawdę powiedziawszy, Stern na więcej nie liczył. Dowiedział się tylko, że syn zostawił ją po śmierci ojca na pastwę losu i zaczął życie na własny rachunek. Byłoby dobrze, myślał, spotkać się z nim i dokładnie wypytać o Adama Kańskiego i Czabaka. Jeśli jeździli razem podziwiać wdzięki wyszczekanej Rewki, to być może chłopak mógłby mu powiedzieć o tej dwójce coś interesującego.