Выбрать главу

Po drodze do redakcji Stern przypomniał sobie słowa inspektora, które usłyszał w burdelu. Propozycja pozostawienia „sprawy Adama Kańskiego fachowcom” wydała się mu przemyślną grą. Stern znał Ziębę od lat i zdążył poznać jego sztuczki. Jeśli więc inspektor usilnie prosił go, by zostawił w spokoju faceta, którego stryj szefuje Galicyjskiej Kasie, musiał mieć po temu ważny powód. Ale wiedząc też, że dziennikarz postąpi odwrotnie, może chciał specjalnie skierować go na fałszywy trop, a na to Stern nie miał najmniejszej ochoty.

Z tą skomplikowaną kalkulacją w głowie przyjechał pod budynek redakcji. Kiedy wysiadł z auta, zgasił papierosa w portierni i poszedł do sekretariatu, by oddać kluczyk od samochodu. Wycofując się pod pytającym wzrokiem Kazi, wpadł na pomysł, by zajrzeć na chwilę do redaktora Stanisława Długolaty i zadać mu kilka pytań. Akurat zza drzwi jego gabinetu dolatywał głośny stukot maszyny do pisania.

Stern zajrzał do środka.

- Hej, Długi! Widzę, że świetnie żyjesz - rzucił wychylony przez próg.

- Nie najgorzej. Jestem trochę zawalony robotą.

- Tak jak ja - powiedział Stern, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. - Co ci mówi nazwisko Kański?

- Adam Kański? - zapytał Okularnik, odrywając wzrok od maszyny.

- Ten, którego ojciec jest bankierem, a stryj szefem Galicyjskiej Kasy - dodał Jakub.

Długolato się zastanawiał.

- Zapowiadał się nieźle w skokach na koniach przez przeszkody. Biegał też na średnie dystanse, a nawet ostatnio grywa amatorsko w tenisa. Dlaczego pytasz?

 - Nie, nic. Słyszałem o nim od Wilgi. Pytam ze zwykłej ciekawości.

Okularnik się niecierpliwił. Przerzucił stronę notatnika i zaczął znowu stukać na maszynie.

- Jeszcze coś? - Spojrzał niespokojnie na kolegę.

- Co o nim sądzisz?

Długi zaczerpnął głęboko powietrza.

- Na mój rozum za szybko zmienia dyscypliny, za mało trenuje. W tenisie zdarza mu się popełnić szkolny błąd przy dojściu do siatki. Słyszałem też jakieś plotki, że ma skłonności do...

- Jakie plotki? - podchwycił Jakub.

- Podobno zrobił krzywdę jakiemuś chłopaczkowi.

- Długi mrugnął dwuznacznie. - Sprawa została szybko zatuszowana przez rodzinę. Małego musiał zszywać chirurg i prawdopodobnie będzie miał uraz psychiczny do końca życia.

Stern zagwizdał z przejęciem.

- Czy masz przypadkiem fotografię tego drania?

- zapytał, przyglądając się zdjęciom wiszącym na ścianach i pucharom ustawionym na półkach.

Okularnik kolejny raz westchnął ciężko, sygnalizując, że jest okropnie zajęty, a potem podszedł do szafki i wyjął z niej opasłą teczkę zawierającą kronikę sportową z 1937 roku. Odwiązał tasiemki, odchylił kilka kartek i położył przed Sternem na biurku wycięte z gazety zdjęcie. Przedstawiało przystojnego mężczyznę w stroju tenisisty, trzymającego w jednej ręce rakietę, a drugą obejmującego młodego zawodnika.

- Coś jeszcze?

- „Adam Kański, sportowiec i przyjaciel młodzieży” - przeczytał Stern z ironią w głosie. - Mogę pożyczyć?

Długi kiwnął głową. Stern podziękował i ruszył do wyjścia. W drzwiach jeszcze zatrzymał się i odwrócił.

- Czy twoim zdaniem Kański byłby zdolny do...

- Do czego? - zapytał Długolato rozzłoszczony, ściągając z nosa okulary.

- Nie, nic. Tak mi się tylko powiedziało - rzucił Stern i zniknął.

Nie wiedział jeszcze wszystkiego. Ale w dotarciu do tych informacji mogła mu pomóc tylko jedna osoba w redakcji. Kiedy wyszedł od Okularnika, schował fotkę do kieszeni marynarki i skierował się w przeciwną stronę korytarza, gdzie mieścił się dział kulturalny. Od kilku lat kierowała nim Halinka Badurek - niewysoka, pełna energii brunetka o bujnych, przyciągających wzrok piersiach. Była chodzącą encyklopedią na temat życia kulturalnego miasta. Pomagało jej kilkunastu stałych korespondentów, współpracowała też z Radiem Lwów, w którym w każdy czwartek o szóstej po południu czytała felietony literackie.

Jakub czul do niej sympatię. Byli rówieśnikami, kibicowali sobie na kolegiach i przeszli twardą szkołę dziennikarską za Krezusa. Halinka miała w sobie tyle kobiecego wdzięku, że mogłaby obdzielić nim inne koleżanki z redakcji, zapatrzone w męski styl pracy.

Kiedy Jakub znalazł się w jej pokoju, kolejny raz poczuł się, jakby trafił do galerii. Na ścianach wisiały dziesiątki akwarelek i widokówek przedstawiających Lwów z czasów Franciszka Józefa. Były też oprawione w ramki zdjęcia i karykatury sław literackich, śpiewaków i gwiazd filmowych, niektóre podpisane koślawymi i fantazyjnymi autografami. Pośród nich wyróżniała się fotografia uśmiechniętego Eugeniusza Bodo. Artysta był uwieczniony z wielkim łaciatym dogiem, którego zadowolona morda spoczywała na jego ramieniu. Na półkach leżały kolorowe albumy, przewodniki, a wśród nich obowiązkowo numery „Skamandra” i „Zwrotnicy”, ale także „Le Monde”, „Daily Mail” i „Bild”. Halinka stale poszerzała horyzonty

- Witaj, Kuba! Potrzebujesz pewnie czegoś do swego paskudnego rebusu - stwierdziła, odkładając na bok kalendarz z datami spotkań, w których musiała uczestniczyć.

- Skąd taka myśl? - zapytał i po męsku ścisnął jej rękę.

- Bo bardzo rzadko tu zachodzisz - odrzekła z kokieteryjnym uśmiechem, patrząc mu w oczy. - Ty masz swój świat do opisania, a ja swój. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam cię z Wilgą na inauguracji festiwalu w George’u, lecz przestałam po lekturze twoich tekstów. Kogo teraz namierzasz?

- Interesuje mnie Adam Kański - Stern przeszedł szybko do sedna.

Halinka się skrzywiła.

- Wybacz, ale to imię i nazwisko nic mi nie mówi.

- A panna Agata Neumann?

- Znowu pudło. - Spojrzała na niego zdziwiona.

Stern miał chęć zadać pytanie o Czabaka, lecz wiedział, że odpowiedź na nie mogłaby zająć Halince kilka godzin.

- Zaskakujecie mnie. Wczoraj była tu Wilga ze stażystą i pytała o to samo. Możesz mi wyjaśnić, o co wam chodzi?

Sternem aż zatrzęsło ze złości, ale nie dał tego po sobie poznać.

- Przepraszam, że cię fatygowałem. - Już zamierzał wycofać się do swego pokoju, gdy Halinka uśmiechnęła się i zaproponowała mu kawę z szarlotką.

- Chyba mi nie odmówisz?

Jakub niezdecydowany przysiadł na krześle i rozglądał się po ścianach, czekając na kawę.

Kiedy Halinka postawiła przed nim parującą filiżankę i talerzyk z własnym ciastem, zadał jej pytanie o Traudera. I wkrótce dowiedział się o nim kilku ciekawostek.

- Widziałam jedynie dwie jego sztuki, które wyreżyserował. Raz nawet się z nim spotkałam. Był erudytą. Miał doskonałe referencje.

Stern czekał, aż redaktorka dojdzie do wyczekiwanego przez niego „ale”.

- Ale - Halinka go nie zawiodła i Stern wyostrzył słuch - nie był to artysta, którego miałabym stawiać ci za wzór.

- To znaczy? - rzucił i zagłębił zęby w apetycznym jabłeczniku posypanym cynamonem.

- Miał wybujałą ambicję, lecz to absolutnie nie usprawiedliwia sposobu, w jaki traktował swój zespół.

- Zamordysta?

- Powiedzmy, że za życia niezbyt szanował ludzi. De mortuis aut bene aut nihil - zakończyła i obdarzyła go ciepłym spojrzeniem. - Czy ci pomogłam?

Jakub kiwnął głową i się uśmiechnął.

- To kolejny rys do jego wizerunku - uznał.

Szybko dopił kawę, zjadł ciastko i podziękował koleżance, obiecując, że od tej pory będzie częściej do niej zaglądał.

Wreszcie był sam. Wilga de Brie i jej pryszczaty pupil ulotnili się gdzieś. Otworzył okno, powiesił marynarkę na krześle i zapalił papierosa. Jego głowę zaprzątała teraz myśl, która od rana nie dawała mu spokoju. Podniecony usiadł za biurkiem i, rozpamiętując smak jabłecznika Halinki, odsunął szufladę. Wyjął z niej niewielką książkę, otworzył ją i natychmiast zatopił się w przeszłości, jakby w niej kryła się odpowiedź na jego współczesne pytania. Nie obchodził go siedzący w areszcie Czabak ani Kański z jego wstydliwymi skłonnościami. Miał chęć dowiedzieć się, co będzie dalej. Co stanie się z porucznikiem Andriejem Frołowem i jak potoczą się losy urzeczonej nim hrabianki.