Po godzinie lektury miał wypieki, a w popielniczce leżały trzy niedopałki. Do końca wspomnień została mu tylko jedna kartka. Patrzył na nią łakomym wzrokiem, lecz nie zamierzał jej na razie czytać. Wiedział, że ostatnie słowa, te najważniejsze, zasługują na specjalną okazję i trzeba je celebrować. Być może jutro, zastanawiał się, albo pojutrze, gdy przyjdzie właściwa chwila, dowiem się, dlaczego Sołowiowa nie wróciła do Petersburga i zamieszkała we Lwowie na Pasiecznej z widokiem na stary rosyjski cmentarz wojskowy.
A gdy chował książeczkę do biurka, naszła go kolejna myśl. Dziwna myśl, że choć nigdy nie widział Świetlany Sołowiowej, to po lekturze jej pamiętnika wciąż czuł jej obecność.
Środa, 6 lipca 1938
Jeszcze nigdy atmosfera w ich pokoju redakcyjnym nie była tak napięta. Stern rozmawiał z Wilgą oficjalnie. Wymieniali tylko suche informacje przy praktykancie i żadne z nich nie miało zamiaru ustąpić drugiemu.
Asystent Wilgi nie zorientował się jeszcze w ich partnerskich układach, lecz był, jak kiedyś Stern, cholernie ambitny. Zanim wszedł do pokoju, znał już wszystkie teksty zamieszczone w dzienniku, poczynając od tytułu, a na redakcyjnej stopce kończąc. Był niespożyty. Przeczytał ponad połowę zadanej mu przez de Brie lektury i z coraz większym zainteresowaniem obserwował starszego o blisko piętnaście lat dziennikarza. Już na wejściu starał się powiedzieć głośno „dzień dobry” i z szacunkiem podać mu rękę. Potem siadał za biurkiem interesanta i zawzięcie stukał na maszynie Wilgi zadany tekst, wyszukując właściwych czcionek, rwąc papier i brudząc palce czarną taśmą. I Stern czuł się jak prawdziwa redaktorska gwiazda: wysoko nosił głowę i szczerze żałował, że Manio, zamiast budować zespół, sieje zamęt. Chwilami chciał się nawet poddać i przeprosić Wilgę, lecz dziewczyna swoją nieprzejednaną postawą utwierdzała go w przekonaniu, że pierwszy nie może ustąpić!
Wkręcił do maszyny czystą kartkę. Teraz nie interesował go żigolak, którego stryj rządził Galicyjską Kasą, lecz Czabak, który od niedzieli siedział w Brygidkach. Jakub był święcie przekonany, że ta kreatura, chowająca się za aktorską maską, była zdolna do wszystkiego. Przypomniał sobie jego grę w garderobie i niespodziewaną aluzję do wiszącego na suficie Agamela. Pamiętał też jego spojrzenie, którym obrzucił wchodzącą do przebieralni Psotkę. Do tego obrazka dodał stwierdzenie Rewki Adeł o jego seksualnych „możliwościach” i miał gotowy wizerunek faceta, który postanowił wziąć odwet na innych za swoje nieudane życie.
Kiedy pod krzykliwym tytułem „Sztuka w burdelu” pojawiły się trzy linijki tekstu, z korytarza dobiegły go podniesione głosy. W drzwiach pojawiła się de Brie, a za nią nieodstępujący jej na krok pan Władysław.
Pytlowali w najlepsze, jakby od rana nie mieli czasu się wygadać. Stern nie wierzył własnym uszom, bo z ich rozmowy wynikało, że przed godziną zakończyła się u Zięby konferencja prasowa. Sala w komendzie miała być pełna, nie można było wetknąć szpilki. Przyjechali dziennikarze z całego kraju, byli nawet przedstawiciele prasowi z Rzeszy i Rumunii, tak jakby właśnie u nich układało się wszystko po bożemu.
- Czy pan Czabak wyjdzie dziś na wolność? - zapytał naiwnie praktykant, patrząc na Wilgę.
- Takie padły zapewnienia. Lecz z naszą policją nigdy nic nie wiadomo! - odparła, śmiejąc się do niego przyjacielsko.
- Przecież pan inspektor dał publicznie słowo. Powiedział, że dysponuje niezbitymi dowodami, które nie pozwalają na dalsze przetrzymywanie zasłużonego artysty w...
- ...pierdlu! - rzekł bez zająknienia Stern. - Pewnie robił dobre wrażenie, a jeszcze lepsze jego młoda, kształtna asystentka. Oczywiście ten stary lis nie powiedział, jakie to dowody i kiedy aresztują sprawcę lub sprawców?
- Nie. Odczytał tylko krótki komunikat o intensywnym śledztwie i zaznaczył, że dla jego dobra nie może więcej odpowiedzieć na żadne pytanie. Goście byli oburzeni, a inspektor Zięba jakby nigdy nic odwrócił się do nich plecami i wyszedł. Przepraszam, że pytam - stażysta zwrócił się do Sterna - lecz czy nie sądzi pan, że takim postępowaniem policja podważa swój autorytet?
Stern osłupiał. Pytanie chłopaka było tak zaskakujące, że parsknął śmiechem. Śmiał się, ale nie z pana Władysława, lecz z Wilgi, która hołubiła tego naiwnego młodziaka. Po chwili jednak górę wzięła w nim wściekłość, że Manio spisał go już na straty. Choć od kiedy tylko pamiętał, nie znosił konferencji prasowych.
Policja udawała bowiem, że traktuje dziennikarzy serio, a czytelnicy „Kuriera” kupowali reglamentowane fakty jako rewelacje.
Przemógł się.
- Pan inspektor Zięba ma swoich mądrych przełożonych, którzy doskonale wiedzą, co robią - wyjaśnił, patrząc tępo na de Brie. - A co do autorytetu mundurowych, to znam na tę okoliczność pouczającą opowiastkę. Dwa lata temu, w kwietniu odbył się w naszym mieście pogrzeb zabitego przez policję bezrobotnego. Chłopak jak pan miał na imię Władek i był, zdaje się, nawet w pańskim wieku, lecz niestety w najważniejszym życiowym momencie zabrakło mu autorytetu. Policja zaś miała go tego dnia pod dostatkiem i dlatego otworzyła ogień z karabinów do tłumu. Padło ponad trzydzieści osób, a kilkanaście zmarło w szpitalach od odniesionych ran. Pamiętam, że na Piekarskiej strażacy zmywali krew z bruku wodą z motopompy i szorowali chodniki ryżowymi szczotkami.
W pokoju zapanowała cisza. Stern znacząco kaszlnął, a dziennikarka złapała swoją torebkę i bez słowa wyszła. Kiedy zostali sami, pan Władysław się ożywił, jakby obecność Wilgi go krępowała.
- Ja także znam tę historię - powiedział hardo.
- Opowiadał mi ją mój ojciec, pułkownik legionista. Manifestanci nie dotrzymali wtedy słowa i w ostatniej chwili zmienili trasę konduktu! Policja nie miała więc wyboru.
Stern był zaskoczony elokwencją i poglądami młodzika. Miał zamiar coś jeszcze dodać, lecz stażysta był szybszy.
- Zresztą zajścia nie pierwszy raz sprowokowali Żydzi i ukraińscy komuniści. Ojciec mówił, że prości ludzie nie rozumieją skomplikowanych mechanizmów władzy. Wcześniej czy później jednak przekonają się, że sanacja jest dla nich najlepszym lekarstwem.
- Być może się mylę - stwierdził Jakub i, korzystając z przedłużającej się nieobecności Wilgi, zapalił papierosa. - Cóż, jestem tylko skromnym dziennikarzem. Widziałem już w życiu różne lekarstwa, lecz może właśnie to, które serwuje pański tatuś, okaże się najlepsze.
Pryszczaty nie odpuszczał i pozwalał sobie na coraz śmielszą dyskusję. Jego niewinne pytania zamieniły się niepostrzeżenie w finezyjne śledztwo. Stern odpowiadał więc wymijająco, lecz nie były to jeszcze ostatnie problemy oficerskiego synka. Chłopak rozsiadł się za biurkiem Wilgi i pochylony nad kartką z ostro zatemperowanym ołówkiem w dłoni „niewinnie” go egzaminował.
Wypadkiem przy pracy można by nazwać chwilę, w której stażysta zdradził Sternowi adres Kańskiego. Chłopak był z siebie dumny i pochwalił się, że po skończonym meczu panny de Brie z Kańskim zgodnie z ustaleniami dyskretnie śledził jej przeciwnika. Przeszedł za nim przez park Stryjski i mało go tam nie zgubił, gdy ten wsiadł przy Wuleckiej do tramwaju.
Na szczęście udało mu się dobiec do wagonu i dojechać na kolejny przystanek na cycku. Potem wsiadł do tego samego wagonu co Kański i nie spuszczał go z oczu. Chłopak powiedział też, że otrzymał od panny Wilgi pierwsze ważne zadanie. Nazajutrz ma sam odwiedzić Kańskiego i przeprowadzić z nim wywiad. Jego tematem będą, rzecz jasna, zainteresowania nowoczesnego Polaka sportem i kulturą.