Выбрать главу

- Jaką? - Stern spojrzał na niego zaniepokojony.

- Jakby tu powiedzieć... - zaczął Leon ...ecki i wskazał dziennikarzowi krzesło przy wolnym stoliku. Kiedy usiedli, mężczyzna od razu podchwycił przerwany wątek: - Przeczytałem wszystkie pańskie teksty w „Kurierze” - zaczął przyciszonym głosem - związane z ostatnimi wydarzeniami. Niezależnie od tematu, a może właśnie dlatego, są znakomite. Ma pan, panie redaktorze, swój niepowtarzalny styl i doskonałą puentę, ale... - mężczyzna zawahał się. - Czy nie sądzi pan, że nadszedł czas, by przekazać opinii publicznej inny sygnał?

- Mianowicie?

- Nasze środowisko artystyczne wciąż nie może się po tych aferach podnieść. Mówi się wręcz, że kala pan nasze lwowskie gniazdo! Ludzie odwiedzają nasz teatr i patrzą na scenę, jakbyśmy wszyscy byli... Tfu! Dobrze pan wie, co mam na myśli. Proszę, ja błagam, by napisał pan jakiś uspokajający tekst. Trzeba odwrócić uwagę czytelników od tej hucpy. Dla pana to drobiazg, a dla nas każde życzliwe słowo zapisane w „Kurierze” może zadecydować o...

- Jak pan to sobie wyobraża?

- Zwyczajnie, w życiu zdarzają się przecież różne pomyłki. Popełniają je nie tacy jak pan fachowcy. Chodzi mi o naszego mistrza, pana Andrzeja Czabaka. Bez niego - dodał z emfazą - nie byłoby Romy. Gdyby zechciał pan oddać sprawiedliwość tej pokaranej przez los postaci. To wielki i zasłużony aktor, który nie ma nic wspólnego z tymi ohydnymi morderstwami. Grając dla niej, chciał pokazać światu swój sprzeciw.

- Dla kogo ta gra i co to za sprzeciw?

- Właśnie o to niech go pan sam zapyta - poradził wielkolud. - Z pewnością pan wie, że w nocy z poniedziałku na wtorek, gdy pozbawiono życia Sylwestra Traudera, mistrz pił z nami do rana gorzałkę. Świętowaliśmy moje imieniny. Dziś po zwolnieniu go przez policję przyjęliśmy mistrza jak króla. Bo to nasz króclass="underline" Wiktor Andrzej Czabak pierwszy! Oddaliśmy mu hołd, a teraz, jeśli będzie miał chęć, nasz król może pana przyjmie na audiencji.

Stern znieruchomiał. Już miał o coś zapytać, lecz się opanował. Ze słów ...eckiego wynikało, że na czerwcowy wieczór i noc, podczas której dyrektor teatru konał w willi przy Zielonej, stary aktor miał niepodważalne alibi.

- Zobaczę, co da się zrobić, lecz nie obiecuję - powiedział, a potem ukłonił się i odszedł do baru po zimne piwo.

Nie odwracał się. Czuł jednak na sobie spojrzenie wielkoluda i reszty jego towarzystwa, które kilkakrotnie jeszcze, śmiejąc się, przywoływało w rozmowie jego nazwisko.

Z kuflem zimnego piwa Stern wszedł do sali nazwanej przez bufetową inteligencką i od razu zobaczył Andrzeja Czabaka.

Aktor siedział sam za stolikiem pod filarem. Byl ubrany w letni wygnieciony garnitur. Na głowie miał wieniec laurowy, przygotowany przez swoich kawiarnianych wielbicieli, z którego zwisały na ramiona kolorowe wstążeczki. Przed nim na blacie stały opróżnione butelki - dowód na to, że niedawno król ostro biesiadował ze swoją świtą. Teraz na jego twarzy błąkał się cierpki uśmiech, lecz kiedy dostrzegł Sterna, zamachał do niego ręką.

- No, i jak się panu, panie Jakubie, podobało? - zapytał, wbijając w niego wzrok.

- Co? - odparł Stern, patrząc w przekrwione, wybałuszone oczy artysty.

- Moja sztuka.

- Jaka sztuka?

- Niech pan nie udaje, przecież dobrze pan wie, o jaką sztukę mi chodzi. Odegrałem ją brawurowo i wszyscy, łącznie z panem redaktorem, uwierzyli w moją winę. Czy pan wie, jakie to fascynujące uczucie grać przed publiką bez próby?

Czabak zaśmiał się mysim śmiechem i chwycił opróżnioną butelkę, usiłując wylać z niej do kieliszka kilka kropli. Jego ruchy były spowolnione. Miał półprzymknięte oczy i wyglądał, jakby za chwilę miał zasnąć.

- Zamówię nową butelkę, mistrzu - rzucił Stern, spoglądając na talerzyk, na którym leżały resztki jedzenia i rozduszony, zagryziony niedopałek egipskiego.

- Naprawdę chce się pan ze mną napić? Przecież pan mną pogardza - powiedział Czabak, ziewając szeroko. - A ja swój honor mam i nie potrzebuję od nikogo litości.

- Jeden kieliszek nadprogramowo chyba nikomu nie zaszkodzi - upierał się Stern, zamierzając zadać Czabakowi kilka pytań.

Aktor głośno przełknął ślinę.

- Niech pan sobie tylko nie myśli, że jestem do kupienia!

Dziennikarz nie odpowiedział. Odwrócił się w stronę baru i zawołał kelnerkę, a kiedy podeszła, poprosił ją o butelkę ulubionego przez Czabaka baczewskiego. Zamówił też specjalność lokalu: białą kiełbasę w czerwonej kapuście z podsmażanymi na złoto młodymi kartofelkami.

Bufetowa, uśmiechając się do Jakuba, zebrała ze stolika brudne naczynia. Po kwadransie obaj zajadali już przyniesione przez nią dania. Wyglądali jak para przyjaciół dyskutujących o czymś zawzięcie. Stern polewał, oszukując, ile się da. Kiedy wysączyli pół butelki i aktor zaczął lekko bujać się na krześle, dziennikarz przystąpił do rzeczy:

- Zastanawia mnie, mistrzu, dlaczego po przerwie w spektaklu wszedł pan do garderoby panny Agaty Neumann? Co takiego ważnego chciał pan jej powiedzieć?

Czabak wolno oderwał wzrok od talerza.

- Wiem, że zabrzmi to niewiarygodnie, lecz starałem się, tak jak umiałem, ją pocieszyć.

Stern szybko napełnił kieliszki wódką.

- Kiedy staliśmy na scenie, zrobiło mi się jej żal. Psotka była przerażona. Raz za razem myliła kwestie, a od tremy trzęsły się jej te, no, kolana. Chciałem przypomnieć jej starą aktorską sztuczkę, która pozwala nam, artystom, perfekcyjnie odegrać rolę.

- Jaka to sztuczka?

- Najprostsza - odparł Czabak, zamykając ze zmęczenia oczy. - Chciałem jej tylko powiedzieć, żeby całą złość przelała na mnie. By pokazała widzom ze sceny prawdziwe do mnie uczucie, jak na talerzyku. Niestety, panie Stern, miałem pecha. Zabrakło mi kilku minut. Kiedy schodziłem za kulisy, scenograf przydeptał mi płaszcz i odkleiły się z niego dwa diabelskie półksiężyce. Zauważyłem to przed jej drzwiami, więc zrobiłem w tył zwrot i wszedłem do swojej garderoby, by je przykleić. Gdybym wiedział, że panna Neumann jest w niebezpieczeństwie...

- Dlaczego... - zaczął Stern, wpatrując się w pooraną zmarszczkami twarz artysty.

- Dlaczego udawałem? - nie dał mu skończyć Czabak, podpierając głowę dłońmi. - Nie miałem nic do stracenia. Przed występem wyznałem jej swoje uczucie, lecz ona mnie wyśmiała. Po tym wszystkim, co dla niej zrobiłem, powiedziała, że jestem obleśnym starym durniem i że nic dla niej nie znaczę. Szczerze życzyłem jej śmierci. Nie przesłyszał się pan, chciałem, by naprawdę zeszła z tego świata. Już na scenie miałem chęć ją udusić. Kiedy więc po przerwie uzupełniłem braki w moim stroju i zajrzałem do jej garderoby, poczułem się winny. Chciałem wszystko cofnąć, lecz ten ktoś, kto usłyszał moje myśli, wykonał wyrok za mnie.

- Kto odegrał pańską rolę? Pan jako bywały aktor powinien się domyślać, komu zależało na jej śmierci.

Czabak patrzył tępo przed siebie. Wysunął język, poślinił palec i przetarł nim oczy.

- Żadnych skojarzeń? - przyciskał go Stern. - W zespole, który się rozleciał, znaliście się podobno jak łyse konie. Wiem, że spotykaliście się czasem w mieszkaniu Konrada Reve’a przy 11 Listopada, że bywaliście na Zielonej, a także na Krętej u Rewki Adeł.

Czabak nadział ślamazarnie kartofel na widelec i zsunął go do gardła zębami poczerniałymi od papierosów. Następnie przełknął i zapił kieliszkiem wódki, jakby wlewał w siebie wodę.

- To jeszcze nic nie oznacza. Rewalski, Trauder i panna Neumann nie żyją. Jeśli policja twierdzi, że to nie ja jestem mordercą, to pewnie istnieje jakaś inna możliwość - odparł filozoficznie.