- Wiem i dlatego sądzę, że... - z tym „sądzę, że” Jakub nagle zamilkł. Miał na końcu języka inną opowieść o kochającym tatusiu, który zdefraudował pożyczone pieniądze i włóczył się z kolegami po burdelach.
- Pewnie chce pan wiedzieć, czy tatko wiedział o grożącym mu niebezpieczeństwie?
Jakub przytaknął, patrząc z nadzieją w wielkie brązowe oczy.
- Dlaczego nie zapyta pan, gdzie jest moja mamusia, która zostawiła mnie po porodzie, ani o to, z czego będę żyła, zanim przyjedzie po mnie z Ameryki moja ciotka.
- Nie miałem zamiaru naruszać pani prywatności - zaczął Stern grzecznie. - Chciałbym tylko zadać pani kilka pytań i spróbować ustalić, komu zależało na śmierci pani taty, a wtedy...
Marcelina Trauder zaczęła się śmiać, ale jej szyderczy śmiech dosyć szybko przeszedł w nerwowy kaszel.
-I obiecuje pan, że odnajdzie mordercę?
- Niczego nie mogę obiecać, ale...
- Doskonale pan wie, panie Stern, że to niemożliwe! Pan inspektor Zięba, który był u mnie przedwczoraj, przestrzegł mnie przed panem. Panu wcale nie chodzi o mnie, panu potrzebne są tylko trupy.
Stern gwałtownie podniósł ręce, by zaprotestować, ale dziewczyna była szybsza.
- Nie zrobię panu herbaty i nie poczęstuję kruchymi ciasteczkami. Zresztą zaraz pan wychodzi i więcej już tu nie przyjdzie, prawda?
Jakub nie był przygotowany na ten napastliwy ton. Żałował, że zamiast iść prosto do domu, wpakował się z buciorami w życie córki Traudera. Jednego tylko nie mógł znieść: perfidii Andrzeja Zięby.
- Może mi pan zadać tylko jedno pytanie - powiedziała kpiąco - potem będę musiała skorzystać z nocnika, a pan pewnie nie nawykł do nieobyczajnych widoków.
Po tej uwadze Stern, z kapeluszem w ręku, wyglądał jak obsobaczony przez panią profesor sztubak.
- A więc nie ma pan żadnych pytań?
- Nie i najmocniej przepraszam panią za najście.
- Niech pan tylko dobrze zamknie drzwi! - upomniała go Trauderówna i odjechała wózkiem w stronę pstrokatej kotary zawieszonej na rozciągniętej między belkami szarej lince.
Stern wycofał się jak niepyszny. Na ulicy skonstatował, że właśnie przed chwilą poznał, być może, prawdziwy powód zdefraudowania przez dyrektora teatralnych pieniędzy. Miał jeszcze jedno skojarzenie - z linką, na której wisiała kotara - ale szybko się go wyzbył, gdy dla porównania wyciągnął z kieszeni konopny rekwizyt zdobyty w teatrze. Zastanawiało go ponadto, w jaki sposób ciotka z Ameryki dowiedziała się o pogrzebie swego brata i jak brzmi telegram, w którym poinformowała swoją bratanicę o przy- jeździe.
Na te pytania mógł znać odpowiedź inspektor Zięba, przed którym otwierały się na oścież wszystkie (zamknięte przed Sternem) drzwi.
Wieczorem, kiedy Kasia z Piotrusiem poszli już spać, Jakub z Anną zasiedli na tarasie swego domku na Pohulance do kolacji. Na marmurowym blacie stolika, na którym Anna położyła białą serwetkę, stała butelka rubinowej crianzy. Na talerzyku leżał chleb i pokrojony w kostkę żółty ser, a kryształową salaterkę wypełniały zielone oliwki nadziewane anchois. Jakub zapalił świecę, do której zaczęły zlatywać się ćmy.
Milczeli. Słuchali gry ukrytych w trawie świerszczy i wpatrywali się w zachód słońca niczym w nastrojową akwarelkę. Ale w ich milczeniu obecne było jakieś dziwne napięcie, które w każdej chwili mogło eksplodować i przerodzić się w kłótnię.
Anna pierwsza nie wytrzymała.
- Kuba, czy możesz przestać być takim mrukiem? Siedzimy już dobre pół godziny, a ty nie wydusiłeś z siebie nawet jednego słowa. Przyznaj się, może w twoim życiu jest... - zaczęła, obrysowując palcem brzeg kryształowej lampki - jakaś kobieta i dlatego zachowujesz się tak dziwnie?
Jakub słuchał Anny i nie mógł zrozumieć, dlaczego wciąż domaga się od niego nonsesownych wyjaśnień. Dlaczego psuje mu wieczór, insynuując pozamałżeń- skie kontakty.
- O co ci chodzi tym razem? - zapytał, odganiając ćmę od płomienia.
- Jak zwykle o nic - odparła cierpko, obserwując go uważnie spod przymrużonych rzęs. - Nie zauważyłeś, że nasze życie jest nijakie? Nie mamy przyjaciół, nie spotykamy się z ludźmi i izolujemy się od wszystkich, jakbyśmy byli zadżumieni. Sądzę, że powinniśmy...
- Czy możesz odpowiedzieć mi na jedno pytanie? - przerwał jej w pół zdania.
- Słucham?
- Chciałem się dowiedzieć, czy potrafisz zrobić skarpety na drutach.
- Zwariowałeś? Dlaczego próbujesz zmienić temat. Co to ma wspólnego z naszym...
Jakub już jej nie słuchał. Przypomniał sobie córkę Traudera. Zastanawiał się, kto dostarcza jej jedzenie i jak sobie radzi po stracie ojca. I jeszcze czy jej mityczna ciotka naprawdę istnieje.
- Martwi mnie, że nie chcesz się z tego marazmu uwolnić. Nie masz hobby, które dałoby ci zregenerować siły. Za chwilę odpowiesz mi, że twoja praca jest najważniejsza i wymaga od ciebie poświęceń.
- Bo to prawda - przyznał bez emocji.
Anna wstała z ławki i poszła w drugi koniec ogrodu podziwiać swoją ulubioną różę Marechal Niel, którą dostała od męża na urodziny. Jakub widział, jak bierze delikatnie w palce różowy kwiat, nachyla się i wącha go. Chyba nawet coś do niego mówiła. Sądziła, że kwiaty tak jak zwierzęta słyszą i kiedy się z nimi rozmawia, odwdzięczają się, bujniej rosnąc i kwitnąc.
Kiedy wychodziła za niego, wiedziała, że jest samotnikiem, a teraz robiła mu z tego powodu wyrzuty. Był normalnym facetem. Miał jednego prawdziwego przyjaciela, Samuela Hillela, którego nie cierpiała, lecz to nie powinno być wadą, lecz raczej zaletą. Kiedy Anna zaproponowała łaskawie, by zaprosił na kolację Mańkiewicza, gwałtownie odmówił. Nie miał zamiaru przenosić znajomości z pracy do domu, tym bardziej że Mania ostatnio ledwo tolerował.
Doskonale za to pamiętał starania Anny, by zaprzyjaźnić się z jednym z sąsiadów na Pohulance, Adamem Frostern. Czym się to skończyło? Ujmujący pan, który mieszkał dwa numery dalej, okazał się dewiantem nagabującym ich córkę! Czy można robić komuś zarzut z tego, że lubi samotność? Ze zamiast tracić czas na jałowe spotkania, czyta w swoim salonie książki? Lubił swoją bibliotekę, której mógł mu pozazdrościć niejeden koneser. Kilkadziesiąt rzadkich woluminów dostał od swego dziadka Pawła, gdy ten sprzedał antykwariat. I właśnie one były jej ozdobą i wyróżniały się na półkach stonowaną ciemnozieloną okładką i wspaniałym ekslibrisem. Nie, w żadnym razie nie był odludkiem, jak wmawiała mu Anna! Chodzili przecież do kina i do teatru, a w karnawale na bale. Ostatnio wprawdzie rzadziej, ale wyłącznie dlatego, że Piotruś był zbyt mały, by zostawić go pod opieką Magdy lub Kasi. Wybierali się też na piłkarskie mecze, lecz nawet gdy na stadion Pogoni przyjeżdżała Legia lub Cracovia, Anna śmiertelnie się nudziła. Znakomite dryblingi Matyasa „Myszki” lub Albańskiego nazywała prymitywną kopaniną.
O jednym tylko nie miał zamiaru jej powiedzieć, że jego prawdziwym hobby jest podróżowanie. Często wybierał się na wyprawy tam, gdzie nikt inny nie miał wstępu. Tam, gdzie jego wyobraźnia szła ślad w ślad za przestępcą, próbując odtworzyć jego psychologiczny portret. Nie mógł jej powiedzieć, że ma idiotyczne marzenie być blisko mordercy. Widzieć jego strach i ból. Stać przyczajony za drzwiami jak Radion Romanowicz Raskolnikow w powieści wielkiego rosyjskiego epileptyka i słyszeć szalony łomot jego serca po dokonanej zbrodni. To było jego prawdziwą pasją - uwielbiał analizować fakty i cierpliwe tworzyć matrycę zbrodni.
Nagle pojawił się w jego myślach obraz Czabaka z nosem zatopionym w buraczkach i Stern zaśmiał się po cichu. A potem przypomniał sobie wnętrze willi przy Zielonej, które przed tygodniem odwiedzili z Wilgą de Brie i Longinem Kulikiem. Kiedy Kulik otworzył drzwi, przeszły go ciarki. W pokoju wynajmowanym przez Konrada Rewalskiego panoszyły się marionetki. Wyglądały, jakby właśnie czekały na ich przyjazd, a ich rozmieszczenie wydawało się dziełem reżysera szaleńca. Wtedy podziw Jakuba wzbudziły kostiumy i rekwizyty. Przerażał go zwłaszcza strój kata - czarny kaptur z otworami na oczy i skórzany fartuch upstrzony czerwonymi plamami. Jakub przypomniał sobie słowa Albina Bębna, że wykonana przez dekoratora marionetka miała ożyć w rękach Kańskiego, i to był powód, dla którego postanowił się z nim niebawem spotkać.