Выбрать главу

- Mam zostawić ten temat w spokoju? - upewnił się Stern i odchylił na krześle.

- Nie tylko! - uzupełnił Stecki. - Mój zleceniodawca, pan dyrektor Henryk Neumann, będzie usatysfakcjonowany, jeśli zamieści pan na swój koszt przeprosiny na pierwszej stronie „Kuriera”. Ma się w ich znaleźć jednoznaczne stwierdzenie, że jego córka nie miała żadnego związku z tą obrzydliwą sprawą i był to jedynie owoc pańskiej wyobraźni.

- A gdybym pana nie posłuchał?

Stecki wybuchnął zarozumiałym śmiechem, który słychać było w pokoju, choć zamknął już za sobą drzwi.

Stern odczekał chwilę i podszedł do okna. Wychylił się na ulicę, by obejrzeć cwaniaka z góry, i natychmiast tego pożałował. Adwokat stał przy tym samym wiśniowym mercedesie z wielkimi lampami, który ścigał go poprzedniego dnia spod burdelu. Kiedy dostrzegł dziennikarza w oknie, podniósł rękę do czoła i bezczelnie mu zasalutował.

Dosłownie w tym momencie, gdy limuzyna odjeżdżała spod redakcji, zadzwonił telefon i Kazia zaanonsowała inspektora Ziębę. Stern kazał jej przekazać, że jest zajęty. Domyślał się reakcji inspektora. Przemycona w tekście wiadomość, że policja mogła odwiedzać podejrzany lokal, musiała Andrzeja Ziębę nielicho rozwścieczyć. Ledwie odłożył słuchawkę, a zjawił się stażysta z egzemplarzem „Kuriera”.

- Mistrzostwo świata, panie Jakubie! - oznajmił, pokazując tekst Sterna o eskapadach grupy artystów do burdelu.

- Tak pan uważa?

- Jasne! Panna Wilga też tak myśli, ale ona szybciej da się posiekać, niż się do tego przyzna. Czy może złożyć pan autograf?

Stern złożył zamaszysty podpis pod własnym tekstem i siadł za biurkiem, szykując się do pracy. Był zawiedziony. Od rana czekał na pochwałę Mańkiewicza, lecz się nie doczekał. Za to pan Władzio był nad wyraz uczynny. Zaparzył mu kawę i zdał relację z wyjścia z panną de Brie w teren. Pochwalił się też, że w piątek wybiera się na Serbską, pod dziewiątkę, gdzie mieszka pan Adam Kański. Nie wiedział, jakie znaczenie ma ta wiadomość dla Jakuba, wiedział za to doskonale, jak rozgrywać swoją partię na dwa fronty.

- Czy chce pan usłyszeć na deser ekstra nowinę?

- nie przestawał podlizywać się Sternowi.

- Słucham.

- Lalka.

- Co za lalka?

- No, lalka maharadży, Shishi. - Stażysta przyciszył głos. - Skradziona z George’a. Okazuje się, że była ubezpieczona na ogromną sumę.

- To nieprawdopodobne!

- Panna de Brie przypuszcza, że cały festiwal został zorganizowany po to, by upozorować jej kradzież i uzyskać niebywały profit.

- Jeśli to prawda, to historia lubi się powtarzać - zripostował Stern.

- Co pan ma na myśli?

- Ponad sto lat temu gościł w hotelu następca tronu królestwa Arakanu. Ów tajemniczy gość, który wpisał się do hotelowej książki jako Salomon Balsamin, narobił gigantycznych długów i pewnego dnia zniknął bez wieści.

- Skąd pan to wszystko wie? - dopytywał się chłopak.

Stern nie odpowiedział, tylko tajemniczo się uśmiechnął.

Dziesięć po czwartej, kiedy był w połowie notatki o policjancie ze Stanisławowa, który z powodu miłosnego zawodu strzelił sobie ze służbowego pistoletu w usta, zadzwonił Samuel Hillel i przerwał mu wenę. Miał mu do przekazania jakąś ważną wiadomość, lecz zastrzegł, że nie jest ona na telefon.

Umówili się za godzinę. Stern dokończył artykuł, dodając dziennikarskiego mięcha, potem poprosił stażystę, by zaniósł go do sekretariatu, a sam wyszedł pośpiesznie z redakcji.

Na ulicy zmienił plan. Zamiast iść prosto do przyjaciela, skręcił w stronę pasażu Hermanów. Po ostatniej rozmowie z Czabakiem ciekawiła go szczególnie jedna rola.

Rozemocjonowany wszedł na podwórko, na którym rosła lipa, minął żeliwną pompę i zapukał do drzwi na zapleczu Teatru Pod Samowarem. Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, zajrzał do środka. W kanciapie panował bałagan. Na stole dozorcy urzędował pręgowany szaro-czarny kocur, który ochoczo wylizywał z talerza resztki kaszanki. Na widok gościa zeskoczył lękliwie, przewracając metalowy kubek, i zniknął gdzieś w ciemnym korytarzu.

Stern podniósł naczynie, a potem dotknął stojącego na kuchence czajnika. Był jeszcze ciepły, co wskazywało, że Albin Bęben mógł być w pobliżu.

Kilkakrotnie zawołał stróża, a kiedy nie doczekał się odzewu, ruszył na jego poszukiwania. Obszedł korytarze i korytarzyki, zajrzał nawet do ubikacji, potem do piwnicy, a na końcu szarpał klamki u drzwi garderoby i gabinetu dyrektora, lecz wszędzie panowała grobowa cisza. Wiedziony przeczuciem zajrzał za kulisy.

Albin Bęben siedział na scenie w staromodnym fotelu, w snopie trupiobladego światła z reflektora. Z pochyloną głową i ze splecionymi na brzuchu dłońmi podobny był do Stańczyka. Słyszał i widział nadchodzącego dziennikarza, lecz się nie odzywał.

Stern stanął przed nim. Przez chwilę obaj milczeli.

- Ni zależy mi już na niczym - powiedział Bęben, przerywając ciszę. - Dziś pracuji tu ostatni dzień.

- Co się stało? - zapytał Stern i odkaszlnął niespokojnie, pierwszy raz słysząc swój głos na scenie.

- To, co miało si stać! Jutro zabiorą foteli, przebiją ściany, mają tu robić ponoć jakiś magazyn meblowy! Czort go wiet!

- A co pan będzie robił?

- O to si lepiej nie pytać. Z głodu chiba, panie Stern, ja ni zdechne. A coś pan chciał? Pana, zdaje si, bardzo interesują ludzkie nieszczęścia.

Stern puścił tę złośliwą uwagę mimo uszu.

- Chciałbym, żeby mi pan pomógł - powiedział, przysuwając fotel stojący pod ścianą blisko Bębna.

- To niech sobi wyobrazi, że tu, gdzie teraz siedzimy, miała si toczyć akcja - oznajmił dozorca.

- Akcja sztuki, którą wymyślił Rewalski?

Bęben przytaknął.

- Ciekawi mnie jej treść - odezwał się Stern, nie wiadomo dlaczego kierując słowa w stronę widowni.

- Czy jest jeszcze jakiś egzemplarz sztuki? Chciałbym go przeczytać. To dla mnie bardzo ważne.

- Ni ma już nic.

-Nic?

- Po tym, co się stało, świętej pamięci dyrektor Trauder kazał mi zniszczyć wszystkie sześć egzemplarzy i osobiście dopilnował, aż zamknę drzwiczki i spalę je w piecu. Chyba tylko Czabak, co go wczoraj wypuścili z więźnia, chowa ją jeszcze...

- Gdzie?

- W swojej głowie - odparł dozorca z nostalgią.

Stern nie skomentował jego wypowiedzi. Wyjął papierośnicę, zapalniczkę i poczęstował Bębna papierosem.

- Co się właściwie stało? Dlaczego znakomita sztuka znikła raptem z afisza?

- Ni godzi si o tym głośno mówić - zaczął stróż, zapalając papierosa i zaciągając się dymem.

- Proszę mi powiedzieć - nie dawał za wygraną Stern. - Obiecuję, że zachowam tę wiadomość dla siebie.

Bęben się zastanawiał. Trzymał papierosa w kąciku ust, zaciskając go zębami, i coś sobie kalkulował. W końcu przełamał się.

- Daji uroczyste słowo, panie redaktorze, że jak długo żyi, nigdy ni widziałem takij sztuki - rzekł, wydychając powoli dym w stronę pechowego reflektora, tak że nad jego głową powstała siwa mgła. - Siedziałem na widowni dwa rzędy za dyrektorem Trauderem. O tam - pokazał palcem. - Trzeci rząd, miejsce jedenaste. Po pierwszej generalnej Trauder piał z zachwytu. Zwrócił si nawet raz do świętej pamięci Konrada Rewalskiego „mój mistrzu”, bo opowieść o żołnierzu Frołowie wzięła nas za serca. Kiedy opadła kurtyna, wszyscy biliśmy brawo. Rewalski puszył si jak paw i poszedł, by podziękować aktorom za grę. Wpierw pogratulował Czaba- kowi za popisową rolę Frołowa. Czabak wzruszył si, że miał w oczach łzy. Potem poszedł podziękować świętej pamięci Agacie Neumann za rolę Mimi, a na końcu zaszedł do pokoiku, w którym urzędował jego przyjaciel Kański, odgrywający postać kata, i wtedy...