- Co? - zapytał Stern i wstał.
- Zobaczył coś, co si okazało początkiem kuńca.
- To znaczy?
- Zastał Kańskiego i Bodela, ten, no... - Bęben chrząknął znacząco.
- In flagranti?
Bęben kiwnął głową i puścił w światło reflektora stożek dymu, który rozlał się na scenę i wolno poszybował na widownię.
- To była dla nigo obraza. Bodel miał na sobie koszulę pana Kańskiego i damską bieliznę. Dlatego natychmiast pobiegł z tym do dyrektora. Był wściekły, bo kiedyś... - dozorca się zawahał. Jego wychowanie nie pozwalało mu na głośne komentowanie przed Sternem odmiennych seksualnych preferencji. Nie rozumiał świata artystów, w którym pisarze i poeci (chociażby tacy jak Lechoń, Iwaszkiewicz i Dąbrowska) mieli partnerów tej samej płci.
- Kiedyś Rewalski znał blisko Bodela. To miał pan na myśli? I wciąż był o niego zazdrosny.
Bęben puścił dymka i kiwnął głową.
- Co zrobił Trauder?
- Kazał mi natychmiast wezwać Bodela i cały zespół. A gdy wszyscy zebrali si już w jego gabinecie, powiedział, że wyrzuca chłopaka z pracy na zbity pysk. Ale ni przewidział jednego.
- Czego? - zapytał Jakub, spacerując tam i z powrotem po skrzypiących deskach sceny.
- Tego, że Kański postawi na swoim i każe Traude- rowi przeprosić Bodela. Kański zagroził mu, że jeśli tego zaraz ni zrobi, gorzko tego pożałui, a z teatru zostanie ruina.
- Tak powiedział?
- Bóg mi świadkiem, ja tylko powtarzam jego słowa
- zaperzył się Bęben.
- Co było dalej? - Stern zniecierpliwiony spojrzał na zegarek.
- Kański ni ustępował. „Nasz teatr to marionetki, ni rozumiesz tego?!” - darł si. „Bzdura!” - krzyczał wzburzony Trauder. Ten teatr to ni lalki, ale żywi ludzie! Tacy jak ja, pan Wiktor Andrzej Czabak, panna Agata Neumann i... Ni dokończył i ukłonił si w stronę bliźniaczek Klein, które przestraszone trzymały si za ręce. Ruta natychmiast poparła dyrektora. Oświadczyła, że od początku ten chłopak jej si ni podobał i że od dawna miała go na oku, bo wydawał jej si fałszywy. Dodała, że jest ważniejsza sto razy od jakiejś głupiej, zasmarkanej marionetki, i wyrżnęła lalką Nadieżdą o ścianę. Bodel stał blady jak kreda. Parzył na Joachima i trząsł si jak osika. Wtedy Kański kazał Agacie podnieść lalkę i nastraszył ją, że jeśli tego ni zrobi, spotka ją niszczęście, ale panna Neumann miała jego gadanie za nic. Kański jak nipyszny sam podniósł Nadieżdę i posadził na biurku Traudera.
- A Pasik?
- Co, Pasik? - Bęben zastanawiał się przez chwilę.
- Zwinął manatki i gdzieś sobi poszedł. Moży do ma- muńci, bo żony ani dziewczyny to on nigdy ni miał.
- Co zrobił Kański?
- To, co zwykle. Przebrał się, wymył i razem z Ernestem wyszedł na ulicę. Najsmutniejsze, że po tej awanturze chłopak stracił pracę. Da pan wiarę, że ni zarobił na swoich marionetkach złamanego grosza?
- Nie wierzę! Zrobił je za darmo?
- Trauder dawał mu czasem na ubranie i jedzenie i pozwalał spać w kanciapie. Powiedział, że na wszystko przyjdzie pora, a na razie musi go dokładnie sprawdzić.
- No i sprawdził go dokładnie - rzucił z przekąsem Stern, wypuszczając dym pod nogi. - A Czabak?
- A Czabak? - Bęben powtórzył jak echo. - Pu- wiedział, że ma to wszystko w... poważani. Trzasnął drzwiami i poszedł do swojej Romy napić si wódki. Bliźniaczki Klein ni odzywały si ni słowem. Jak papużki nierozłączki spuglondały wystraszony na siebi, gotowe si ulotnić. Dalej to już pan, pani redaktorze, chyba sam si domyśli. Trauder si uparł. Kański mu ni odpuścił i kazał natychmiast zwrócić do banku pieniądze, które podżyrował. Powiedział, że wyrwie mu je siłą z gardła. Do ostatniego grosika.
- Tak powiedział? - zaciekawił się Stern.
- To jego słowa! Ale pieniędzy już ni było. Gdzieś wyparowały. Stuka padła. Marionetki, kurtyna i rekwizyty poszły pod młotek, a potem jedno po drugim zdarzyły si te okropny nieszczęścia. Taj i kaniec moij opowieści!
Stern wyjął papierosa z ust, przetarł rękami twarz i ciężko westchnął.
- Czy może słyszał, że dyrektor Trauder ma siostrę w Ameryce, która ma przyjechać po swoją chorą bratanicę.
Bęben zrobił zdziwioną minę.
- Dyrektor nigdy ni chwalił si swoją rodziną. Ni wiedziałem, że ma córkę!
- Na wózku inwalidzkim!
- Nimożliwe! - Mężczyzna zasępił się. - To prze- ciż...
- Możliwe, panie Albinie, możliwe! Pewnie na jej leczenie poszły ogromne pieniądze. Mieszkał z córką w mansardzie. Nie jak dyrektor, ale jak biedak.
- Chryste Panie!
- A czy pana zdaniem po tym, co się wtedy stało, pan Adam Kański byłby zdolny do...
Stróż poderwał się z fotela.
- Mówi pan o elektryku i drabinie?
- Mówię, panie Albinie, o wszystkim.
- Jak o wszystkim, to ni mnie, tyłku tegu ancymona trzeba si zapytać! - powiedział podniesionym głosem, a potem podszedł do wyłącznika, zgasił reflektor i, nie zwracając uwagi na dziennikarza, skierował się do swojej kanciapy, mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa.
Kilka minut przed piątą Jakub Stern opuścił teatr i szybkim krokiem udał się na spotkanie ze szkolnym przyjacielem, by przekazać mu ważną wiadomość.
Upał nieco zelżał, lecz nagrzane od słońca budynki i ulice wciąż promieniowały ciepłem, nie dając wytchnienia. Po kilkunastu minutach marszu Jakub, cały zziajany, dotarł na Zieloną i nacisnął dzwonek u drzwi.
Gdy opadły łańcuchy i ustąpiły rygle, w drzwiach pokazał się gospodarz w swoim nieśmiertelnym ciemnozielonym jedwabnym szlafroku. Miał przekrwione oczy, a w jego krótko przystrzyżonej bródce wyraźnie zaznaczały się pasemka siwych włosów.
Przywitał gościa tubalnym głosem, pozwalając sobie na kąśliwą uwagę, że największego bohatera zabija troska. Stern nie zareagował. Udał się za Samuelem do gościnnego pokoju, siadł ciężko w fotelu pod oknem i posłał w stronę gospodarza badawcze spojrzenie.
- Co to za gardłowa sprawa? - zapytał, ciężko łapiąc powietrze.
Adwokat nie odpowiedział. Przeprosił go i wyszedł do kuchni, by po krótkiej chwili przynieść cytrynadę.
- Zaraz tam gardłowa... - stwierdził i podał Sternowi szklankę. - Około południa odwiedził mnie pewien bogaty gość. Rozmawialiśmy o procesach sądowych i dowiedziałem się zaskakującej rzeczy, jaka ci się nawet nie śniła.
Stern opróżnił szklankę duszkiem, odstawił ją na stół i uśmiechnął się do kolegi. Hillel po mistrzowsku podsycał jego ciekawość, by w końcu zaserwować mu błahą wiadomość jak nieziemską tajemnicę.
- I jeśli ci powiem, że ta sprawa łączy się z twoim śledztwem, wtedy mi uwierzysz?
Stern odchylił mankiet koszuli i spojrzał ukradkiem na zegarek.
- Widzę, że pan redaktor jest zakładnikiem czasu.
- Adwokat był lekko poirytowany. - Cóż, nie będę go więcej zatrzymywał.
- Nie obrażaj się, faktycznie jestem już spóźniony
- powiedział Stern, przymykając ze zmęczenia oczy.
Gospodarz chrząknął znacząco.
- Zwrócono się do mnie, bym przekazał ci prośbę, byś sprawę marionetek zostawił w spokoju.
Stern nie spodziewał się po Hillelu takiej rozmowy. Natychmiast stanął mu przed oczami Stecki. Był pewien, że właśnie on maczał w tym palce. Bez zastanowienia wyjął z kieszeni wizytówkę adwokata i pokazał przyjacielowi. Adwokat kiwnął głową.
- Wiesz, że to chore?
- Zgadza się, to jest bardzo stara choroba - przyznał Samuel. - Ta choroba nazywa się wielki pieniądz. Zachorował na nią bank i dwie giełdy. Dziś, po twoich prasowych enuncjacjach panowie prezesi i dyrektorzy dostali swędzącej wysypki.