- Chcesz opowiadać mi bajki?
- Boże broń, ja trzymam za ciebie kciuki. Przeczytałem rano twój artykuł i... - adwokat zawiesił głos - pomyślałem, że jest kilka spraw, które powinieneś koniecznie znać.
Jakub nie krył zainteresowania.
- Czy ty wiesz, że dziś w Stanisławowie chowają naszego Reve’a? Podobno pozszywane ciało zabrała jego stara ciotka. Może to i dobrze? - stwierdził Hillel, parząc na dziennikarza. - Nie będzie już w mieście złośliwych plotek. Powiem ci teraz drugą nowinę: po śmierci kasjera w twoim banku przeprowadzono drobiazgową kontrolę. I cóż się okazało? A to, że ze skrytki, za którą odpowiadał Konrad Abraham, zniknął niezwykle ważny dokument. Okoliczności sprawy nie są jasne. Rzecz jest bardzo, ale to bardzo delikatna, bo ów dokument został zdeponowany przez hrabinę.
- Masz na myśli Swietlanę Sołowiową?
Hillel przytaknął.
- Tyle wiem, że hrabina przekazała ów dokument Reve’owi do złożenia w bankowym depozycie. Co dziwniejsze, podobno w skrytce pozostały nietknięte obligacje i kosztowności, o których ja nie miałem pojęcia. Wygląda na to, że nasz kasjer „wypożyczył” dokument w sobie tylko znanym celu. A teraz sza! - Przystawił palec do ust. - Niektórzy snują domysły, że on mógł być więcej wart niż cała reszta depozytu!
- Jaki dokument?
Hillel na sekundę się zawahał.
- Jej osobisty pamiętnik. Sam rozumiesz, że jego zniknięcie podważa wiarygodność banku.
- Nie mógł zniknąć, skoro jest dobrze strzeżony - zauważył Stern spokojnie.
Samuel spojrzał na niego podejrzliwie.
- A ty skąd o tym wiesz?
Stern celowo zrobił pauzę.
- Bo ten pamiętnik jest teraz u mnie.
Hillel pokręcił głową z niedowierzaniem.
- To niemożliwe! Mógłbyś to, Kuba, wyjaśnić?
Stern dyskretnie rzucił okiem na zegarek. Było kwadrans po piątej i wskazówki roamera przypominały mu o jeszcze jednej bardzo ważnej wizycie.
- To za długa historia, bym ją teraz dokładnie opowiadał. W każdym razie pod koniec czerwca pojechałem z Wilgą de Brie i nieznanym ci jegomościem do pewnej willi przy Zielonej, w której mieszkanie wynajmował Konrad Rewalski. Szukaliśmy śladu, który naprowadziłby nas do zabójcy kasjera. W pokoju, który kiedyś wynajmował, odkryliśmy zbiorowisko marionetek. Wśród nich była lalka rosyjskiego porucznika Andrieja Frołowa. Sam nie wiem, co mnie podkusiło, by zabrać ją do redakcji. Kiedy zacząłem ją dokładnie oglądać, moją uwagę zwrócił przyczepiony do pleców wojskowy tornister. Po jego otwarciu znalazłem...
- ...jej pamiętnik?
Stern kiwnął głową.
- Jestem po jego lekturze i teraz wiem, że Rewalski oparł swoją sztukę na motywach wspomnień hrabiny. Chciałem ci o tym powiedzieć kilka dni temu, lecz wtedy, żałuję, nasza rozmowa przybrała niespodziewany obrót.
I Jakub zrelacjonował opowieść, pomijając drastyczne szczegóły, a potem przytoczył kilka zdań z ostatnich stron pamiętnika. Opisał też dom kupca Ichtionowa położony nad morzem i piwnicę, w której, jak sądził, była ukryta kasa sławnego Dońskiego Pułku Junkierskiego. Nieprawdopodobny majątek: dziesięć tysięcy carskich rubli w złocie.
- Jeśli się nie mylę, jestem bogaty! - Stern mrugnął znacząco do adwokata.
- Nie byłbym tego taki pewien - odpowiedział Hillel chłodno. - Podobno biali tak jak czerwoni stosowali w tej wojnie wyjątkowo wyrafinowaną taktykę, którą nazywali grą z czerwonymi w ruletkę. Posyłali z dowództwa specjalnego kuriera, który od początku spisany był na straty. Dostawał fałszywą wiadomość i był kierowany w łapy nieprzyjaciela, by wprowadzić go w błąd.
Stern był zawiedziony. Hillel w kilku zdaniach odarł legendę z romantyczności.
- Chcesz powiedzieć, że to draństwo? - zapytał Samuel. - Zapewne masz rację, ale ta historia w ogólnym rozrachunku ma szczęśliwe zakończenie. Słyszałem, że generał major Aleksiej Michajłowicz Maksimów był doskonałym sztabowcem. Dzięki jego umiejętnościom sławny doński pułk uniknął klęski. W ostatnim momencie ewakuował się wraz z nim na grecką wyspę Lemnos. Świetlana nieraz opowiadała mi tę smutną historię. Nie mogła zapomnieć spojrzenia Aloszy, gdy zostawił konia na brzegu i z siodłem na plecach, jak prosty żołnierz, wchodził po trapie na transportowy statek.
- A kurier Frołow?
- Żałuję, lecz nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wymieniała przy mnie to nazwisko. Choć jeśli istniał, to jego ofiara dzięki występkowi Konrada Reve’a nie powinna pójść w zapomnienie.
Samuel zakończył opowieść, a potem podniósł się z fotela, by odprowadzić spieszącego się kolegę do drzwi.
Po wizycie u adwokata czekała na Jakuba jeszcze jedna, najważniejsza w tym dniu - u ojca. Chciał się dowiedzieć, czy ma nowe wiadomości o matce, i zabrać go na zamówioną mszę za brata, lecz kiedy tylko przekroczył próg jego mieszkania, ułożony w głowie plan przestał był taki oczywisty.
Ojciec miał na sobie przepocony podkoszulek i brudne kalesony i wyglądał, jakby dopiero co wstał z łóżka. Jego twarz pokrywał kilkudniowy siwy zarost, a polepione włosy spływały za uszy, odsłaniając na czole i skroniach brązowe starcze plamy. W mieszkaniu panował horrendalny bałagan, w powietrzu unosiła się woń alkoholu i potu.
Jakub zamierzał ostentacyjnie odtworzyć okno w kuchni, lecz powstrzymał się, by nie robić ojcu przykrości. Rodzic zaprosił go do pokoju gościnnego. Jakub udawał, że nie dostrzega degrengolady. Na stole stały dwie opróżnione butelki po czystej i wiśniówce - tata i mama, jak kiedyś nazywał ojciec w żartach ów łechcący podniebienie duet. Obok nich czekały na zmiłowanie szklanka po kawie z zaschniętymi fusami i kryształowy kieliszek ze śladami palców. Na talerzyku leżały skórka od salcesonu, nadgryziona kromka chleba i kiszony ogórek. Obrazu dopełniały brudny nóż i widelec porzucone na poplamionym obrusie.
Ojciec zabrał ze swojego fotela spodnie i pogniecioną koszulę i rzucił je niedbale na kozetkę. Siadł ciężko, wskazując synowi drugi wolny fotel. Zaraz też pochwalił się dobrą nowiną. Powiedział, że był we wtorek w szpitalu i doktor Wawdysz dał mu nadzieję, że pod koniec miesiąca matka wróci do domu.
- To bardzo miły człowiek. Złego słowa o nim nie powiem. Zapamiętał cię i prosił, by cię pozdrowić. Powiedział nawet, że cię podziwia.
- Za co? - Jakub zawiesił na ojcu pytające spojrzenie.
- Mówił, że w swoje opisy wkładasz dużo serca.
Jakub żachnął się, lecz ojciec nie zwrócił na to uwagi.
- A co u ciebie? - zapytał. - Jak Anna, Kasia i Piotruś? No co? Zapomniałeś języka? Opowiadaj, opowiadaj!
Jakub naprędce sprzedał ojcu sentymentalną historyjkę, w której z Anną i dziećmi wybierają się nad morze do Juraty. Kiedy o tym mówił, był święcie przekonany, że wkrótce to się ziści.
- Wyśmienity pomysł - podchwycił ojciec, przeczesując kościstą dłonią tłuste włosy. - Wystarczy kilka dni, by wyrwać się z tego cholernego lwowskiego piekła. Jest wprawdzie kąpielisko Żelazna Woda z plażami i boiskami, ale kiedy zwali się tam dwa tysiące luda...
- Właśnie! Zwłaszcza że Kasia i Piotruś nigdy nie widzieli morza - mówił Jakub rozpromieniony. - Dasz sobie, tato, radę?
- Przecież mnie znasz - powiedział rodzic, podrywając się z fotela. - Spójrz tylko, jakie mam twarde muskuły!
Jakub wstał i pomacał blady, sflaczały biceps ojca.
- Jak stal, tato, jak stal!
Spojrzał na ustawione pod oknem sztalugi i skonstatował, że ojciec stracił zainteresowanie malarstwem dokładnie wtedy, gdy matce zaczęła szwankować pamięć. Jeszcze dwa lata temu był pełen polotu. Gdy przychodzili z Anną i Kasią w odwiedziny, matka częstowała ich pyszną napoleonką albo tortem makowym, a ojciec zdradzał Kasi sekrety pociągnięć pędzlem na wilgotnym papierze.