- Nic.
- Przecież widzę, że coś przede mną ukrywasz.
- Tak ci się może wydaje.
- Tylko nie opowiadaj, że znów jeździłeś z tą swoją zarozumiałą pindą - rzuciła zirytowana.
Ścierpiał jej uwagę.
- Policja ma ciało. Zięba od tygodnia szuka zabójcy... - zaczął, lecz nie dokończył.
- Śmiało, mój mężu, umieram z ciekawości! Mnie też interesują zapomniane przez policję trupy.
Podniósł wzrok znad talerza, nie wiedząc, czy Anna z niego kpi.
- No, w końcu oprzytomniałeś? Kiedy szwendałeś się po mieście z tą swoją „elegancke szikse”, ja z dziećmi mało nie umarłam ze strachu. Nie śmiej się, doskonale wiesz, że boję się burzy! Wiatr złamał w ogrodzie magnolię. Wypadałoby, byś ją jutro...
- Skoro interesują cię trupy - Jakub nie dał jej skończyć - muszę ci powiedzieć, że to nasz znajomy.
Anna nastawiła uszu.
- Kasjer z naszego banku. Pan Konrad Rewalski - wyraźnie wymówił imię i nazwisko, patrząc jej w oczy. - Chyba go pamiętasz?
-To niemożliwe! - Jej głos nagle się zmienił. Zamilkła na moment. - W zeszły poniedziałek sprawdzałam u niego bieżące rachunki. Rozmawialiśmy o... - Siadła naprzeciwko zaaferowana. Przez chwilę patrzyła, jak zmiata kopytka z talerza, maczając je w ostrym węgierskim sosie. - Więc mówisz - zapytała innym tonem - że szukasz kogoś, kto posłał kasjera na tamten świat?
- Ta... - rzucił Jakub, widząc, że Anna połknęła haczyk. - Nie wiemy tylko jeszcze, gdzie go pochowają. Coś mi mówi, że na Pilichowskiej i że święte stowarzyszenie Chewra Kadisza szykuje się, by wcisnąć mu na głowę jarmułkę.
- Bzdurzysz!
- Bynajmniej! Twój ulubiony kasjer, do którego szczerzyłaś ząbki, był... No, nieważne.
- Nie wiem, dlaczego chcesz mi wmówić jakieś głupie uprzedzenia. Tak, ceniłam go i wcale się tego nie wypieram. Pan Konrad był wyjątkowym fachowcem i zawsze był wobec mnie szarmancki.
- Czy ja mówię, że nie? Jest tylko jeszcze jeden mały problem z twoim „szarmanckim fachowcem” - zauważył, nadziewając kopytko na widelec i podnosząc go ostentacyjnie. - Do dzisiaj nie znaleziono jego posiwiałej głowy. Więc na razie skorupki na oczy i jarmułka muszą jeszcze poczekać.
Ściągnął zębami kopytko, pogryzł i połknął, robiąc przy tym cierpiętniczą minę. Anna na tę demonstrację wstała od stołu. Widać było, że miarka się przebrała, i Jakub natychmiast tego pożałował. Miał zamiar obrócić całą rozmowę w żart. Podszedł więc do niej pokornie, próbował objąć, lecz odwróciła się do niego tyłem.
- Jesteś potworem! - fuknęła. - Zastanawiam się, jak ja z tobą wytrzymuję. Nie chciałam ci mówić, że się ze mną pożegnał.
Teraz Jakuba zamurowało.
- Wybierał się gdzieś? No, nie bądź taka tajemnicza.
Anna była spięta. Powiedziała o jedno zdanie za dużo. Przez moment zastanawiała się, czy czegoś po niej nie widać. Przypomniała sobie, spojrzenie kasjera. Patrzył na nią przez chwilę smutno tymi swymi wielkimi niebieskimi oczyma, a potem oznajmił jej, uśmiechając się cierpko pod przyciętymi równo wąsami, że wszystko stracił i że wyjeżdża z miasta na stałe. Ale tej wiadomości z oczywistych powodów Anna nie miała zamiaru powtarzać. Nie umiałaby wyjaśnić, dlaczego Rewalski zrobił ją swoją powiernicą.
- Zapłaciłam rachunki, sprawdziłam konto i usłyszałam, że widzimy się, pani Anno, ostatni raz.
- Tylko tyle?
- O co ty mnie, Kuba, podejrzewasz?
- Przepraszam, to wyjątkowo ponura sprawa. Mogłem ci o tym nie mówić - zakończył, zastanawiając się, dlaczego kasjer chciał wyjechać z miasta.
Potem przytulił Annę i zadowolony, że wybaczyła mu jego grubiaństwo, szybko zmienił temat, przypominając jej o jutrzejszych imieninach Piotrusia.
- Mam dla niego piękny prezent.
- Jaki?
- Ślicznego liliowego persiaka. Na pewno będzie zadowolony. Wilga powiedziała, że jest już samodzielny i potrafi nawet...
- Ani się waż! Nie mam zamiaru chować jakiegoś wściekłego kota od tej szalonej dziewczyny!
Wybuch Anny zaskoczył Jakuba, więc żeby ją udobruchać, powiedział, że ma jeszcze lepszy prezent, lecz go teraz nie zdradzi, bo to będzie dla wszystkich niespodzianka.
Środa, 29 czerwca 1938
Nad ranem przyśnił się Sternowi elegancki pulman. W ciemnym przedziale był komplet pasażerów. A pociąg gnał przez bezkres, wydzwaniając na torach usypiający rytm. Za oknem wstawał świt. Daleko na horyzoncie wolno pęczniało wrzeciono pomarańczowej zorzy. Z mgły wynurzały się pojedyncze chałupy, krzyże na rozstajach i kępy drzew. Kiedy lokomotywa zagwizdała przeciągle, maszyna raptownie przyspieszyła. Gnała teraz coraz szybciej i z hukiem przetoczyła się przez most. Mignęła wstążka rzeki i udekorowane oparami bagna. Jakub chciał wyjść do toalety, lecz najmniejszy ruch głową wywoływał potworny ból karku. Nagle pociąg wziął ostry zakręt i siedzący obok pasażer całym ciężarem poleciał w jego stronę, opierając się o jego ramię. Poczuł twardy przedmiot wrzynający mu się pod żebra. Pokonując ból, obrócił głowę i wtedy zorientował się, że w jego przedziale zamiast podróżnych siedzą marionetki.
Obudził się zlany potem. Słońce od kilku godzin posyłało już do sypialni swoich szpiegów przez szpary w zamkniętych okiennicach. Nie wstając z łóżka, Jakub spojrzał na oddychającą lekko Annę i przypominał sobie wczorajszy dzień. Gorączkowo zaczął analizować pochodzenie sennych widziadeł. Intrygowała go szczególnie postać ślicznej marionetki, która siedziała naprzeciwko niego, przy drzwiach. Zapamiętał, że patrzyła znacząco spod długich rzęs i uśmiechała się, jakby była jego dobrą znajomą. Za to zajmujący miejsce obok gość był bardziej tajemniczy. Ukrywał twarz pod granatową jedwabną peleryną i Stern mógł o nim powiedzieć tylko tyle, że wyglądał na zwalistego. W wagonie był ktoś jeszcze, kogo nie zdążył rozpoznać, ktoś, kto przemknął szybko korytarzem, taszcząc na ramieniu drewnianą walizkę.
Stern wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Dziwaczny sen sprawił, że czuł się jak po wielogodzinnej podróży. Na tę myśl ostrożnie uśmiechnął się do swego odbicia w lustrze, kiedy z zesztywniałymi ze zmęczenia ramionami zmieniał żyletkę w maszynce do golenia. Ale spoglądający na niego z drugiej strony facet wcale nie był skory do żartów.
Punktualnie o dziesiątej wszedł do redakcji. Ledwie zamknął za sobą drzwi do swego pokoju, zajrzał do szafy, by się przekonać, czy marionetka, którą zabrał z willi, leży spokojnie w walizce. Potem przypomniał sobie o tajemniczej książeczce i od razu zamarzył, by dokończyć lekturę. Przeszkodziło mu w tym pojawienie się Wilgi.
Pokazała mu się odmieniona: ubrana w granatową bluzkę i białą plisowaną spódnicę, w modnym w tym sezonie sportowym uczesaniu i z granatową przepaską nad czołem wyglądała jak tenisistka, która wybiera się na kort. Nie przypadkiem więc poprzedniego dnia kazała się wysadzić przy Akademickiej, przy sklepie sportowym Kuchara.
Jej pierwsze pytanie dotyczyło „wypożyczonej” przez Sterna marionetki. I zrobiła wielkie oczy, gdy dowiedziała się, że Jakub schował ją w redakcyjnej szafie. Obrażona, nie była zbyt rozmowna i od razu zabrała się do pracy. Odsunęła na bok porcelanowego słonika na szczęście, a potem wkręciła kartkę do maszyny i w ekspresowym tempie zaczęła wystukiwać nową sensacyjną wiadomość.
Stern zapuścił żurawia:
Policja wykryła szkołę złodziejską, w której praktykowali młodociani złodzieje. Kierownikiem jej był Jankiel Libman, który dawał adeptom całodzienne utrzymanie i odbierał od nich skradzione przedmioty. Niektórzy prymusi dostarczali mistrzowi po kilka portfeli dziennie. Niestety (a może na szczęście) w klasie znalazł się matoł patentowany, który pokusił się na tani zegarek rewirowego T.B. z Zamarsłynowa...