— Kolor Mexique w białe ramaże! — mówił jeden z tych młodych panów rozwijając przed oczami dwóch kupujących kobiet jedną ze sztuk materii.
— Panie przełożą może Mexique pur! — zawołał drugi.
— Albo gros grains, vert de mer! jest to ostatniej mody…
— Oto są koronki Cluny do oszycia peplonów i wolantów — brzmiał dźwięczny głos męski przy drugim końcu stołu.
— Walansieny, alansony, briuże, imitacje, blondyny, iluzje…
— Fay koloru Bismarck! może trochę zbyt światły, zbyt voyant? Oto inny z ramażem czarnym.
— Bordeaux, couleur sur couleur! Pani żąda czegoś lżejszego?
— Mosambique! Sultan! kolor de chair! wyborny dla brunetek!
— Panie życzą sobie czegoś w pasy! W horyzontalne czy w perpendykularne?
— Oto jest materia w rejony! białe i różowe, efekt wyborny! bardzo voyant!
— Rejony popielate, zupełnie dystyngowane!
— Rzut błękitny na białym fond! dla osób młodych!
— Koronka na puf albo na papiliona? Oto są barby — z brzegami dentéles i unis — które panie wolą?
— Panie kupują Bismarck z ramażem? bardzo dobrze! ile łokci piętnaście? nie! dwadzieścia?
— Panie przekładają barby z brzegami dantelowanymi? gust wyborny! czy na papiliona?
— Dla pani rejony popielate, a dla pani rzut błękitny na białym fond? po ile łokci?
Urywki te rozmów prowadzonych przez czterech młodych panów z czterema kupującymi paniami składały się na pewien, jeśli tak wyrazić się można, szczebiot, który wychodząc z ust mężczyzn sprawiał efekt wcale niepospolity.
Gdyby nie brzmienia głosów, które jakkolwiek przedziwnie ukształconymi modulacjami naśladowały miękko szelesty falujących materii i ciche szmery rozwijanych koronek, niemniej przecież wychodziły z piersi męskich, zaopatrzonych wyraźnie przez naturę w dość potężne płuca i doskonale zbudowane organa głosowe, nie podobna by nawet wpaść na domysł, aby owe ramaże, rejony, rzuty, fondy, barby, wolanty, peplony, papiliony, aby cały ten szczebiot niezrozumiały wszelkiemu nie poświęconemu uchu, niesłychaną erudycję w dziedzinie gałganków rozwijający, wychodzić mógł w istocie z ust mężczyzn — mężczyzn, tych przedstawicieli poważnej siły, poważnego myślenia i poważnego pracowania.
— Pani Ewelina D. wróciła! — rozległ się po sklepie basowy głos, z otworu tuby wychodzący. Maria Rudzińska szybko powstała.
— Zaczekaj tu pani chwilę — rzekła do Marty — rozmówię się wprzódy sama z właścicielką sklepu, aby w razie odmowy z jej strony nie narażać pani na daremną przykrość. Jeżeli, jak mam nadzieję, wszystko pójdzie dobrze, przyjdę wnet po panią.
Marta z wielką wciąż uwagą przypatrywała się odbywającej się z dwóch stron długiego stołu manipulacji sprzedawania i kupowania. Po bladych jej ustach przesuwał się od czasu do czasu uśmiech: bywało to wtedy, gdy poskoki sklepowych panów stawały się najsprężystszymi, fryzury najruchliwszymi i oczy najwymowniejszymi.
Maria Rudzińska tymczasem przebiegła szybko wschody puszystym zasłane kobiercem, dwie duże sale osławione dokoła oszklonymi szafami i weszła do bardzo pięknie umeblowanego buduaru, w którym po kilku zaledwie sekundach dał się słyszeć szelest szybko sunącej po posadzce jedwabnej sukni.
— Ach! C'est vous, Marie! — zawołał dźwięczny, pieszczony, bardzo mile w ucho wpadający głosik niewieści i dwie białe zgrabne rączki pochwyciły w uścisk obie ręce Marii.
— Usiądźże, moja droga, usiądź, proszę cię! uczyniłaś mi prawdziwą niespodziankę!
Jestem zawsze tak szczęśliwą, gdy cię widzę! Jakże ślicznie mi wyglądasz! A szanowny małżonek twój czy zdrów i zawsze tak wiele pracuje?
Czytałam ostatni artykuł jego o… o… nie pamiętam już doprawdy o czym… ale prześliczny! A miluchna Jadzia czy dobrze uczy się? Mój Boże! gdzie się to te czasy podziały, kiedyśmy z tobą, Maryniu, uczyły się także razem u pani Devrient! Nie wyobrazisz sobie, jak drogim mi jest wspomnienie tych chwil z tobą na pensji spędzonych!
Zgrabna, wystrojona, trzydziestoletnia przeszło kobieta, z bardzo misternym kokiem z tyłu głowy, bardzo regularnymi, choć nieco już zwiędłymi rysami twarzy i z ruchliwymi czarnymi oczami, ocienionymi brwią czarną i szeroką, wymówiła ten potok wyrazów szybko, bez odetchnięcia prawie, nie wypuszczając z dłoni swych rąk Marii, która usiadła przy nie na kozetce palisandrowej, kosztownym adamaszkiem obitej. Mówiłaby pewno dłużej jeszcze, ale Maria przerwała jej mowę.
— Droga Ewelino! — rzekła — przebacz, że skrócę tym razem powitanie moje z tobą i nie wdając się w żadne wstępy zacznę rozmowę o interesie, który mi bardzo leży na sercu!
— Ty, Maryniu, masz do mnie interes? Mój Boże! jakże jestem szczęśliwą!
Mów, mów co najprędzej, w czym ci mogę być użyteczną! Gotowam dla ciebie pójść pieszo na koniec świata…
— O, nie tak wielkiej ofiary żądać od ciebie będę, kochana Ewelino! — zaśmiała się Maria, po czym dodała poważnie: — Poznałam niedawno pewną biedną kobietę, która wzbudziła we mnie bardzo żywe zajęcie…
— Biedną kobietę! — z żywością przerwała właścicielka bogatego sklepu — żądasz więc pewno, abym jej w czym dopomogła? O, nie zawiodłaś się na mnie, Maryniu! ręka moja otwartą jest zawsze dla tych, którzy cierpią!
Mówiąc ostatnie wyrazy sięgnęła do kieszeni i wydobywszy z niej spory pugilares z kości słoniowej miała już go otworzyć, ale Maria zatrzymała jej rękę.
— Nie o jałmużnę tu idzie — rzekła. — Osoba, o której chcę ci mówić, nie żąda i nie przyjęłaby może jałmużny… pragnie ona i poszukuje pracy…
— Pracy! — podnosząc lekko czarne brwi powtórzyła piękna pani Ewelina — cóż więc przeszkadza jej pracować?
— Wiele rzeczy, o których zbyt długo by mówić — poważnie odparła Maria i ujmując rękę dawnej towarzyszki nauk z prośbą i uczuciem w głosie dodała:
— Do ciebie właśnie przybyłam, Ewelino, z prośbą, abyś jej dała możność pracowania.
— Ja… jej możność pracowania? a to jakim sposobem, moja droga?
— Abyś ją przyjęła za pannę sklepową. Brwi właścicielki sklepu podniosły się wyżej jeszcze. Na twarzy jej malowały się zdziwienie i zakłopotanie.
— Droga Mario — zaczęła po chwili jąkając się z widocznym zmieszaniem — to do mnie nie należy… w ogóle interesami tyczącymi się sklepu zajmuje się mąż mój…
— Ewelino! — zawołała Maria — dlaczego mówisz przede mną nieprawdę?
Mąż twój jest właścicielem sklepu wobec prawa, ale ty zarządzasz interesami wspólnie z nim, więcej nawet od niego, i wszyscy wiedzą dobrze, tym bardziej ja wiem, że znasz się na interesach wybornie i masz dużo energii w przeprowadzaniu swych planów… dlaczegóż więc… Ewelina nie pozwoliła jej dokończyć.
— A więc tak, tak — wymówiła z żywością — przykro mi było odmawiać twej prośbie, Maryniu, i chciałam wymówić się znalezionym naprędce pretekstem, rzucić wszystko na mego męża… Postąpiłam źle, nie byłam od razu otwartą, wyznaję, ale też, droga Mario, życzenie twoje najzupełniej niepodobnym jest do spełnienia, najzupełniej… najzupełniej.