— Dlaczego? dlaczego? — pytała Maria z takąż samą żywością, z jaką przemawiała do niej Ewelina.
Obie kobiety posiadały znać charaktery żywe i wrażliwe.
— Ależ dlatego — zawołała Ewelina — że w sklepie naszym kobiety nie zajmują się nigdy sprzedażą towarów, tylko mężczyźni.
— Ale dlaczegóż, dlaczego kobiety nie zajmują się tym, tylko mężczyźni?
Czyż trzeba umieć po grecku albo móc giąć w palcach sztaby żelazne, aby…
— Ależ nie, nie! — przerwała znowu gospodyni domu — mój Boże, wprawiasz mię, droga Mario, w prawdziwy kłopot. Jakże ci ja odpowiem na twoje: dlaczego?
— Czy należysz do osób, które nie zdają sobie sprawy z powodów swoich czynności?
— Ależ naturalnie, że nie należę do takich osób… Gdybym do nich należała, nie mogłabym być, tak jak jestem, czynną wspólniczką męża mego w przemysłowym przedsięwzięciu… Oto, widzisz, dlatego, że… że taki już zwyczaj.
— Znowu chcesz mię zbyć niczym, Ewelino, a jednak nie uda ci się to.
Dawne koleżeństwo daje mi prawo do pewnej nawet względem ciebie niedyskrecji.
Powiadasz, że taki jest zwyczaj… ależ zwyczaj każdy musi mieć swoje przyczyny, leżące w interesach lub okolicznościach osób, które się go trzymają.
Gospodyni domu zerwała się z sofki i szybko parę razy przebiegła pokój.
Długi ogon jej sukni szemrał sunąc się po posadzce, na twarz jej, na której tu i owdzie ukazywały się ślady niedobrze startego pudru ryżowego, wybił się lekki rumieniec zakłopotania.
— Przypierasz mię do muru! — zawołała stając przed Marią — przykro mi będzie wymówić to, co wymówię… ale przecież ciebie bez odpowiedzi pozostawić nie mogę. Odpowiem ci: publiczność nasza nie lubi kobiet sprzedających w sklepie… przekłada nad nie mężczyzn.
Maria zarumieniła się trochę i wzruszyła ramionami.
— Mylisz się, Ewelino — zawołała — albo mówisz znowu nieszczerze; to być nie może…
— A ja ci powiadam, że tak jest… młodzi, dobrze ułożeni, przystojni sklepowi sprawiają dobry efekt, pociągają do sklepu nabywców, a raczej nabywczynie…
Tym razem twarz Marii zapłonęła wstydem i oburzeniem. Ostatnie przemogło.
— Ależ to szkaradzieństwo! — zawołała. — jeżeli mówisz prawdę, nie wiem już doprawdy, czemu ją przypisać…
— I ja nie wiem, czemu fakt ten przypisać należy, po prawdzie nie zastanawiałam się nigdy bardzo nad jego powodami … co mi do tego…
— Jak to… co ci do tego, Ewelino? — przerwała znowu Maria — czyż nie rozumiesz, że stosując się do tego, jak powiadasz, zwyczaju, schlebiasz jakiemuś złemu, nie wiem dobrze, jakiemu mianowicie, ale najpewniej złemu…
Właścicielka sklepu stanęła na środku pokoju i wpatrzyła się w Marię szeroko otwartymi oczami.
W oczach tych było wiele sprytu, nawet rozumu, w tej chwili jednak po powierzchni czarnych błyszczących źrenic przelatywały powściągane uśmieszki.
— Jak to? — wymówiła powoli — czyż sądzisz, Mario, że dla jakichś tam teorii powinnam antrepryzę naszą, jedyny fundusz nasz i naszych dzieci, narażać na straty, na niebezpieczeństwa? … Dobrze to wam, literatom rezonować w ten sposób siedząc nad książką i piórem; my, przemysłowcy, musimy być praktycznymi…
— Czyliż przemysłowcy dlatego, że są przemysłowcami, uważać się mają za uwolnionych od uczuć i obowiązków obywatelskich? — zapytała Maria.
— Wcale nie! — z nowym uniesieniem zawołała właścicielka sklepu — toteż ani mąż mój, ani ja nie uchylamy się nigdy od spełnienia tych obowiązków.
Dajemy zawsze, ile tylko możemy…
— Wiem o tym, że jesteście dobroczynnymi, należycie do wszystkich składek i filantropijnych projektów, i zakładów, ale czyż to o jałmużnę tylko idzie, o filantropię? Jesteście ludźmi zamożnymi, pod pewnym względem wpływowymi, powinniście brać inicjatywę we wszystkim, co ma na celu poprawienie złych zwyczajów, prostowanie błędów społecznych!
Ewelina zaśmiała się z przymusem.
— Moja droga — rzekła — poprawianie i prostowanie należy do takich ludzi, jak mąż twój, na przykład… do uczonych, pisarzy, publicystów… My jesteśmy ludźmi ścisłego rachunku… najściślejsze zaś rachunki prowadzić musimy z publicznością, z jej gustami i wymaganiami… ona jest naszą panią, od niej zależy byt nasz… pomyślność i przyszłość naszego przedsięwzięcia…
— Tak — z mocą rzekła Maria — i dlatego powinniście schlebiać jej bezsensownym kaprysom i bardzo podejrzanej czystości i podejrzanego smaku sympatiom… Aby cię za to, coś powiedziała, zmartwić trochę przynajmniej, powiem ci, kochana Ewelino, że twoi sklepowi, krygujący się i na kształt papug paplający o ramażach i papilionach, doskonale śmiesznie wyglądają…
Ewelina parsknęła śmiechem.
— Wiem o tym! — zawołała zanosząc się od śmiechu.
— I że gdybym była na twoim miejscu — ciągnęła Maria — doradziłabym tym panom, aby zamiast do jedwabiów i koronek wzięli się do pługa, siekiery, młota, kielni lub czegoś podobnego. Daleko by z tym przyzwoiciej wyglądali…
— Wiem o tym, wiem! — śmiejąc się wciąż wołała gospodyni domu.
— A na miejsce ich — kończyła Maria — wzięłabym kobiety, które zbyt mało mają sił fizycznych, aby orać, kuć i kamienice wznosić…
Ewelina przestała nagle śmiać się i z wielką powagą spojrzała na Marię.
— Droga Mario! — rzekła — ci ludzie potrzebują także zarobku i potrzebują go daleko niezbędniej, gwałtowniej niż kobiety… są oni przecież ojcami rodzin…
Tym razem Maria uśmiechnęła się.
— Moja droga — rzekła — muszę znowu odwołać się do praw koleżeństwa, aby ci powiedzieć, że machinalnie powtórzyłaś w tej chwili to, o czym mówiących słyszysz ciągle, a nad czym nigdy chyba nie zastanowiłaś się sama. Ci ludzie są ojcami rodzin, być może, ale kobieta, za którą wstawiałam się do ciebie, ma także dziecię, które wyżywić i wychować musi. Gdyby mnie, na przykład, spotkało nieszczęście otrącenia zacnego i dobrego człowieka, który nie tylko daje mi szczęście sercu, ale pracą swą byt mi zabezpiecza, nie byłażbym matką i odpowiedzialną opiekunką mojej rodziny? Gdybyście oboje, mąż twój i ty, za lat kilka zeszli ze świata i, jak bywa często, nie pozostawili po sobie majątku, czyliż najstarsza córka wasza nie byłaby obowiązaną do podtrzymania bytu, do starań około wychowania i pokierowania w świecie młodszego rodzeństwa?
Ewelina słuchała słów tych ze spuszczonymi oczami, trudno jej było widocznie zebrać się na odpowiedź. Niemniejszej jednak trudności doświadczała w odrzuceniu bez dostatecznych powodów prośby kobiety, z którą stosunek miłym znać był jej sercu, a może i pochlebiał jej miłości własnej. Niepospolity spryt, malujący się w wyrazie twarzy jej i oczów, poddał jej po chwili nową odpowiedź.
— Gdyby zresztą i nie to — rzekła podnosząc oczy — znajdujeszże, droga Mario, przyzwoitym, aby młoda kobieta (protegowana twoja jest zapewne kobietą młodą po całych dniach przebywała za jednym stołem z kilku młodymi ludźmi? Czy podobna okoliczność nie byłaby powodem zajść zgubnych dla niej, przykrych dla mnie, a sklep mój narażających wobec publiczności na pewną kompromitację?
— Powtórzyłaś znowu, Ewelino, jeden z krążących po świecie komunałów.
Obawiacie się, aby praca wspólnie z mężczyznami podejmowana nie nadwerężyła cnoty i honoru kobiety, a nie obawiacie się, aby tego samego nie uczyniła bieda. Protegowana moja, jak nazywasz osobę, o jakiej mowa, przed trzema miesiącami utraciła męża, ma dziecię, które kocha, smutna jest, poważna, cała zajęta wyszukaniem dla siebie środków zarobkowania i, jak o tym przekonałam się sama, bardzo uczciwa. Czyliż możesz przypuścić, aby kobieta w takim zostająca położeniu, z takimi uczuciami, wspomnieniami, z taką trwogą o jutro, mogła najlżejszą zwrócić uwagę na twoich wyelegantowanych pomocników? Zaręczam ci, że żadna myśl płocha nie powstałaby w jej głowie.