Выбрать главу

— Droga Mario! — zawołała Ewelina — tego, co powiedziałaś, niczym dowieść nie podobna. Kobiety są tak płoche… tak płoche…

— Prawda — z powagą patrząc na dawną koleżankę swą odparła Maria — ale czyż odpychanie ich od wszelkiej pracy dobrym jest lekarstwem na płochość?

Raz jeszcze powtarzam ci, Ewelino, że kobieta, o której mówię, nie jest teraz ani płochą, ani nieuczciwą… Jeżeli jednak żebrząc pracy, jak jałmużny, od wielu drzwi odejdzie tak, jak od twoich za chwilę odejść jej przyjdzie, nie ręczę wcale, jaką stanie się w przyszłości.

— Przypierasz mię znowu do muru! — zawołała właścicielka sklepu — a więc dobrze, wierzę ci, że osoba, którą się zajmujesz, jest wzorem i uosobieniem cnoty, powagi, uczciwości… ale czy również będziesz mi mogła zaręczyć, że posiada ona tego ducha porządku tę umiejętność ścisłego rachunku, tę akuratność w stawieniu się do roboty i pełnieniu jej, która nie cierpi ani chwili zwłoki, ani cienia zaniedbania?

Teraz przyszła na Marię kolej zawahania się z odpowiedzią. Przypomniała sobie niepowodzenie, jakie z powodu niedostatecznej umiejętności spotkało

Martę w nauczaniu i rysowaniu, przypomniała sobie własne słowa Marty, przed kilku godzinami do niej wyrzeczone: «Nic nie uzbroiło mnie przeciw ubóstwu, nic nie nauczyło pracy.»

Maria milczała. Gospodyni domu, przenikliwa i żywa jak iskra, pochwyciła w locie chwilę zakłopotania i wahania się towarzyszki.

— Mówiłaś przed chwilą, droga Mario, że osobom zajmującym się sprzedażą towarów trzeba tylko umieć rozwijać, układać i mierzyć materie. Tak to się zdaje na pozór. W gruncie, powinny one posiadać wiele innych przymiotów, jak na przykład: przyzwyczajenie do jak najściślejszego porządku, jeden bowiem przedmiot nie na właściwym miejscu umieszczony, jedna fałda materii źle zagięta, jeden zwój koronki niedbale rzucony sprawia zamieszanie w sklepie lub przyczynia mu ważne straty. Trzeba także, aby sklepowi umieli rachować, i nie byle jak rachować, tam bowiem, gdzie w każdej godzinie, minucie niemal, wpływają sumy coraz nowe i coraz inne cyfry reprezentujące, opuszczenie jednego grosza stać się może przyczyną nieładu w rachunkach, którego my najpilniej strzec się musimy. Na koniec i przede wszystkim sklepowi powinni znać świat, ludzi, wiedzieć w jaki sposób z kim się obejść, jak komu dogodzić, komu wierzyć na słowo, komu odmówić kredytu itd. Wszystkich przymiotów tych najczęściej pozbawione są kobiety. Nie przyzwyczajone do porządku, nieakuratne, dla przerachowania najdrobniejszej sumy nosić muszą w kieszeni tabliczkę mnożenia, niewinne trusiątka, tylko co odczepione od spódniczki mamy, zaledwie śmieją podnieść oczy na twarze kupujących, nie wiedząc, jak do nich przemawiać, co o każdym z nich myśleć, albo też, puszczone samopas, rozhukane, roztrzepane, pozują na lwice, wdzięczą się, mówią i postępują bez taktu narażając siebie na niesławę, zakład, w którym pracują niby, na kompromitację. Mężczyźni jakkolwiek śmiesznymi wydają się z powodu układu swego i zajęć niezupełnie męskich, dla właścicieli sklepów są bardzo dogodnymi i użytecznymi. Dlatego może każdy sklep na większą skalę do usług swych używa mężczyzn, kto tylko zaś próbował zastąpić ich kobietami, źle na tym wyszedł. Kobiety, moja droga, nie są dziś jeszcze wychowane tak, aby pogodzić się mogły z surowością obowiązku, despotycznością cyfry i wymaganiami tak różnolitej społeczności, jaką jest społeczność kupujących.

Właścicielka sklepu przestała mówić i z pewnym triumfem patrzyła na swą towarzyszkę. Miała w istocie do triumfowania słuszną przyczynę. Maria Rudzińska stała ze spuszczonymi oczami, z wyrazem smutku na twarzy i milczała.

Ewelina wzięła ją za rękę.

— No, powiedz mi, droga Mario — rzekła — powiedz szczerze: czy możesz ręczyć za to, że twoja protegowana jest osobą porządną, akuratną, biegłą w rachunkach, pełną taktu i znajomości ludzi, tak jak ręczyłaś, że jest ona uczciwą?

— Nie, Ewelino — z trudnością wymówiła Maria — za to ręczyć nie mogę.

— A teraz — z coraz większą żywością nacierała na towarzyszkę właścicielka sklepu — powiedz mi, czy możecie wy, ludzie teorii i rozumowań, sprawiedliwie wymagać od nas, ludzi rachuby i praktyczności, abyśmy przez filantropię, przez, jak mówiłaś, inicjatywę obywatelską przyjmowali do zakładów naszych osoby do interesów niezdatne, a przez to narażali się na kłopoty, straty, całkowity może upadek naszych przedsiębiorstw? Powiedz mi, czy ktokolwiek może słusznie wymagać od nas tego?

— Zapewne, że nie — wyjąkała Maria.

— Widzisz więc — rzekła Ewelina — że powinnaś mię mieć za usprawiedliwioną, jeśli życzeniu twemu zadość nie uczyniłam. Fakt wytrącania z dziedziny przemysłu kobiet ubogich jest zapewne smutny, ale na konieczność jego i nieuniknioność składają się tak kaprysy i niezupełnie jasne instynkty kobiet bogatych, żądnych rozrywki i Bóg wie jakich wrażeń, jak niedołężność, płochość, płytkość kobiet ubogich potrzebujących pracy, a pełnić jej nie umiejących. Kiedy pierwsze porozumnieją i wyszlachetnieją, a drugie okażą się lepiej przygotowanymi do pełnienia zajęć ścisłych i obowiązkowych, wtedy odprawię moich subiektów, a ciebie poproszę, abyś na ich miejsce wybrała dla mnie z liczby twych protegowanych panny sklepowe.

Przy ostatnich słowach Ewelina D. z cechującą ją żywością ucałowała Marię w oba policzki.

Siedząca w sklepie kobieta w żałobie usłyszała szelest sukni i kroków swej chwilowej opiekunki wtedy, gdy ta znajdowała się jeszcze u szczytu schodów.

Słuch jej był znać wyprężony, niecierpliwość wielka. Powstała i zatonęła oczami w twarzy zstępującej ze wschodów kobiety. Po kilku sekundach patrzenia ręka jej zadrżała lekko i oparła się o poręcz krzesła. Ze spuszczonych oczu Marii i żywych rumieńców, które wystąpiły na jej policzki, odgadła wszystko.

— Pani! — zbliżając się do Marii rzekła z cicha — oszczędź sobie przykrości opowiadania mi szczegółów. Nie przyjęto mię… wszak prawda?

Maria potwierdzająco skinęła głową i w milczeniu uścisnęła dłoń Marty.

Wyszły ze sklepu i stanęły na szerokim chodniku ulicy. Marta była bardzo bladą. Można by rzec, że ogarnął ją chłód dolegliwy, bo drżała trochę pod futrzanym okryciem, i że wstydziła się czegoś głęboko, bo nie mogła oderwać oczu od kamieni chodnika.

— Pani! — pierwsza ozwała się Maria — Bóg widzi, jak mocno boli mię niemożność dopomożenia ci na twej trudnej drodze. Z jednej strony zapiera ci ją własne twe niedostateczne przygotowanie, z drugiej obyczaj, brak inicjatywy, zła sława, której używają kobiety pracownice…

— Rozumiem — zwolna i cicho wyrzekła Marta — nie przyjęto mię tu, bo opiera się temu zwyczaj, bo nie obudzam zaufania…

— Daj mi, pani, swój adres — unikając odpowiedzi rzekła Maria — może dowiem się o czymś dla pani pożytecznym, może będę kiedy mogła być jej pomocną…

Marta wymieniła nazwę ulicy i numer domu, w którym mieszkała, potem podnosząc oczy, w których malowała się gorąca wdzięczność, obie ręce wyciągnęła ku dobrej kobiecie, chcąc ująć i uścisnąć jej dłonie.

Zaledwie jednak ręce dwóch kobiet połączyły się, Marta usunęła żywo swoją i cofnęła się parę kroków. Maria Rudzińska wsunęła jej w dłoń tę samą kopertę z liliowymi brzeżkami, której ona dwa tygodnie temu przyjąć od niej nie chciała.

Marta stała chwilę nieporuszona, przedchwilowa bladość jej ustąpiła przed płomiennym rumieńcem.