— Jakże dawno pani u nas nie była! — z jednostajnie uprzejmym uśmiechem rzekła właścicielka sklepu; wnet jednak szybkim spojrzeniem obrzucając żałobną suknię Marty dodała: — Mój Boże! słyszałam o nieszczęściu, które panią spotkało. Znałam przecież dobrze pana Świckiego!
Wyraz boleści przesunął się po twarzy młodej wdowy. Dźwięk nazwiska człowieka ukochanego i utraconego ostrzem sztyletu drasnął świeżą ranę jej serca. Nie wolno jej było przecież zatrzymywać się długo śród drogi i bezczynnie słuchać rozmawiających w jej wnętrzu głosów, żalów i wspomnień.
— Pani! — rzekła podnosząc oczy na stojącą przed nią kobietę — dotąd przychodziłam tu zwykle, aby nabywać różne rzeczy, teraz przychodzę do pani z prośbą, abyś chciała nabyć u mnie czas mój i pracę rąk moich.
Mówiąc to poskromiła drżenie głosu i na bladych ustach swych wymogła uśmiech.
— Szczerze pragnęłabym stać się pani w czym użyteczną, ale… nie zrozumiałam dobrze znaczenia słów jej.
— Czy nie przyjmiesz mnie pani do zakładu swego na szwaczkę?
Właścicielka magazynu usłyszawszy słowa te nie wydawała się wcale zdziwioną ani zmieszaną, nie zmieniła wyrazu twarzy pełnego uprzejmości i współczucia. Przez chwilę stała w milczeniu, namyślając się, potem wskazała ręką na drzwi przyległego pokoju i bardzo grzecznie rzekła:
— Chciej pani wejść do pracowni; będziemy tam mogły wygodniej pomówić o interesie.
Pracownia przytykająca do magazynu zawierała się w dość dużej sali, w której przy stole pod oknami umieszczonym, mnóstwem wstążek, koronek, piór, kwiatów i kawałków materii zarzuconym, siedziały trzy młode kobiety sporządzające kapelusze, stroiki na głowę i ozdoby do sukien delikatnego obrobienia wymagające. W głębi sali rozlegał się turkot dwóch maszyn do szycia, nad którymi pochylały się także dwie postacie kobiece, pośrodku zaś stał stół cały okryty tablicami kroju i wielkimi kawałami sukien, płócien, batystów, muślinów, pośród których błyszczały stalowe nożyce, w ołów oprawne kredki i ołówki. Wszystkie kobiety znajdujące się w pracowni pilnie zajęte były swymi robotami, jedna z nich tylko przy wejściu Marty podniosła głowę znad maszyny, popatrzała na wchodzącą i spotkawszy się z jej wejrzeniem oddała jej grzeczny ukłon.
Właścicielka magazynu wskazała Marcie krzesło, przy jednym ze stołów umieszczone, po czym zwróciła się do młodej panny, która w tej chwili właśnie przypinała bogate strusie pióro do aksamitnego kapelusza.
— Panno Bronisławo! — rzekła — pani ta życzy sobie pracować u nas. Zdaje mi się, że okoliczności składają się bardzo szczęśliwie. Wczoraj właśnie mówiłyśmy z panią, że jedna jeszcze para rąk byłaby nam bardzo użyteczną.
Panna w ten sposób wezwana i widocznie pomiędzy pracownicami magazynu pierwsze miejsce zajmująca powstała i zbliżyła się do stołu.
— Tak, pani — rzekła — od oddalenia się panny Leontyny jedna z maszyn pozostaje bezczynną. Panna Klara i panna Krystyna nie mogą wydołać szyciu.
Mnie także niesposób zająć się krojem tyle, ile trzeba, ponieważ muszę dyrygować wyrabianiem kapeluszy. Robota opóźnia się, zamówienia nie spełniają się we właściwej porze.
— Masz pani zupełną słuszność — po chwili namysłu odpowiedziała właścicielka sklepu — myślałam już o tym sama. A ponieważ pani Świcka przybyła tu z chęcią pracowania u nas, zdaje mi się, iż nic nie przeszkadza, abym mogła spełnić życzenie osoby, która w innej porze była na nas łaskawą.
Panna Bronisława skłoniła się grzecznie.
— Zapewne — rzekła — jeżeli tylko pani zna się na kroju…
Słowa te wymówione były tonem pytania.
W tej samej chwili jedna z maszyn umilkła, a siedząca przy niej młoda kobieta, podniósłszy głowę, z widoczną uwagą zaczęła przysłuchiwać się rozmowie.
Trzy osoby stojące przy wielkim stole pośrodku sali umieszczonym milczały chwilę. Właścicielka magazynu i jej pomocnica z wyrazem pytania patrzały na Martę; Marta wiodła wzrokiem po rozpostartych na stole tablicach kroju, od góry do dołu zakreślonych czarnymi linijkami, kropkami, wężykami, które biegnąc wzdłuż i wszerz arkusza, krzyżując się, zbiegając, rozbiegając, zakreślając najrozmaitsze figury jeometryczne, przedstawiały nieumiejętnemu oku chaos do rozwikłania niepodobny. Powieki Marty podniosły się zwolna i ciężko.
— Nie mogę — rzekła — przyznawać się do umiejętności, której nie posiadam, byłoby to z mej strony nieuczciwością i zresztą nie przydałoby się na nic. Krój znam trochę, ale bardzo mało, o tyle, aby móc wykroić kołnierzyk, może koszulę… sukien, okryć, a nawet wytworniejszej trochę bielizny krajać nie potrafię.
Właścicielka magazynu milczała, ale po ustach panny Bronisławy przeleciał niechętny trochę uśmieszek.
— To dziwne! — rzekła zwracając się do naczelniczki zakładu — mnóstwo osób żąda zajmować się szyciem, a tak trudno znaleźć kogoś, kto by był biegły w krajaniu. Jest to przecież podstawa całej roboty.
Tu biegła i niewątpliwie wysoko opłacana szwaczka zwróciła się do Marty.
— Co zaś do samego szycia? — wymówiła pytającym znowu tonem.
— Szyć umiem nieźle — odrzekła Marta.
— Na maszynie, zapewne.
— Nie, pani, na maszynie nie szyłam nigdy.
Panna Bronisława zesztywniała, założyła ręce na piersi i stała w milczeniu.
Właścicielka magazynu wyglądała też w tej chwili sztywniej i chłodniej trochę niż wprzódy.
— Prawdziwie… — zaczęła po chwili, jąkając się i z trochą zmieszania — jestem prawdziwie bardzo zmartwioną… potrzebowałam głównie osoby zdatnej do kroju… zresztą i do szycia, ale na maszynie… u nas nie szyje się inaczej jak na maszynie.
I znowu pomiędzy kobietami stojącymi przy stole panowała chwila milczenia.
Usta Marty drżały trochę na twarzy jej gorące rumieńce mieniły się bladością.
— Pani — wymówiła podnosząc oczy na właścicielkę magazynu — czy nie mogłabym nauczyć się… pracowałabym tymczasem darmo… byleby móc nauczyć się…
— To nie podobna — ostrym trochę tonem zawołała panna Bronisława.
— To trudno — przerwała właścicielka magazynu i grzeczniejsza od swej domownicy, mówiła dalej: — Sporządzamy różne ubiory, po większej części na zamówienia, z materiałów kosztownych, do nauki i wprawiania się służyć nie mogących… roboty wykonywać musimy spiesznie, bo i tak z przyczyny niedostatku doskonale ukształconych pracownic czujemy trochę brak dostatecznej ilości rąk i opóźniamy się… co przynosi nam straty i nieprzyjemności.
Dlatego możemy przyjmować takie tylko pracownice, które są dostatecznie już przygotowanymi… Bardzo żałuję, niech pani wierzy, iż bardzo żałuję nie mogąc spełnić jej żądania…
Wtedy dopiero, gdy właścicielka magazynu kończyła te słowa, maszyna, która umilkła była przy rozpoczęciu się rozmowy, zaturkotała znowu. Schylona nad nią kobieta łzę miała w oku.
Marta po wyjściu z magazynu skierowała się nie ku mieszkaniu swemu, ale w inną zupełnie stronę. Z wyrazu twarzy jej poznać by można, że szła bez celu, ręce jej zasunięte były w rękawy okrycia i ściśle z sobą zwarte. Marta doświadczała wciąż bezwiednego, lecz gwałtownego pragnienia podniesienia w górę splecionych dłoni i ściśnięcia nimi głowy, która płonęła i ciężyła jej niewymownie. W głowie tej była zrazu jedna tylko myśl powtarzająca się z uporczywą nieustannością i nadzwyczajną szybkością: «Nie umiem». Myśl ta rozstrzeliwała się na tysiące błyskawic, na tysiące sztyletów, które przeszywały mózg, kłuły w skronie i ostrzami spuszczały się aż na dno piersi. Po kilku minutach Marta pomyślała: «Zawsze i wszędzie to samo…»
Przez chwilę nie myślała znowu o niczym, a raczej bezwiednie już, ale nieustannie powtarzała w myśli: