Выбрать главу

A jednak mogło tak być. Niestety! niestety! nie tylko mogło, ale musiało, musiało mocą niezłomnej, wiekuiście loicznej i w loiczności swej niczym na ziemi zmącić się nie dającej natury człowieczej. Ona nie była bezcielesnym aniołem, nie była napowietrznym ideałem, którego nie dotykają i nie obalają podmuchy wichrów ziemskich, dlatego że go nie ma na ziemi. Ona była człowiekiem, a w naturze człowieczej jeżeli są szczyty wyniosłe, na których rozwijają się rozum, cnoty poświęcenia, bohaterstwa, są także i dna przepaściste z przyczajonymi w ciszy i milczeniu gadami groźnych pokus i ciemnych instynktów. Nie należy żadnej istoty ludzkiej mordować tak śmiertelnie, wstrząsać tak gwałtownie, aby poruszyć się w niej mogło to dno tajemnicze z zaczajonymi na nim w milczeniu zadatkami występków. W naturze człowieczej są potęgi olbrzymie, ale są także bezmiary niemożliwości. Należy każdą istotę ludzką obdarzać miarą praw i oręży, ściśle odpowiednią mierze ciążących nad nią obowiązków i odpowiedzialności, inaczej bowiem nie uczyni ona, nie przetrwa tego, nie ostoi się przed tym. co uczynić i przetrwać, przed czym ostać się nie będzie mogła.

Trująca gorycz, od tak dawna kropla po kropli zbierająca się w piersi Marty, podniosła się w niej teraz ogromną falą, a wraz z nią wypłynęły śpiące dawniej głęboko, budząca się potem stopniowo obudzone teraz całkiem i wściekle miotające się gady pokus i węże namiętności.

Młody pan w bogatym futrze wybierał kobierce, kosze srebrne, porcelanowe wazony i marmurowe posążki. Kupował wiele, myślał zapewne o urządzeniu pięknego domu, do którego może wprowadzić miał młodą żonę.

On i kupiec pochłonięci byli swym wspólnym zajęciem, zapominali o kobiecie w nieruchomości kamiennej i ciszy grobowej stojącej pod ścianą. Ona nie odrywała oczu od ręki kupującego trzymającej duży, gruby pugilares napełniony pieniędzmi.

«Czemu on ma tak wiele, a ja nic nie mam? — myślała. — Jakim prawem odmówił mi on jałmużny? mnie, której dziecko kona w chłodzie i bez ratunku, on, który trzyma w dłoni tak wielkie bogactwo? On skłamał mówiąc, żem młoda i zdrowa! jestem więcej niż stara, bo przeżyłam samą siebie. Alboż wiem, gdzie się podziała dawna Marta? Jestem chora okropnie, bo bezsilna jak dziecko… Dlaczegóż ludzie wymagają, abym żyła o własnej sile, skoro mi jej nie dali? dlaczegóż mi nie dali siły, skoro jej teraz wymagają ode mnie? On jest jednym z krzywdzicieli moich, jednym z dłużników! powinien dać!»

Myśli kobiety tej były okropne, bezrozumnie niesłuszne, a jednak zarazem i względnie do niej samej jakże konieczne, jakże zrozumiałe! Rodowodem ich były te same krzywdy, te same koleje, te same bezsilności z jednej strony, a odpowiedzialności i potrzeby z innej, które zrodziły wszystkie szalone doktryny, wybuchające w świecie od czasu do czasu pożogą i mordami, wszystkie wściekłe namiętności, które powstałe z braku sprawiedliwości tracą same jej zmysł i z krzywdy zrodzone zadają krzywdy.

— A więc — mówił pan kupujący — trzysta złotych kobierzec, a pięćset te kosze, wazon porcelanowy dwieście i…

Wyjmował pieniądze, aby należną sumę wypłacić kupcowi, nagle zatrzymał się.

— A! — zawołał — o mało nie zapomniałem! Miałeś mi pan dać tę grupę brązową i tamtą oto… Kupiec poskoczył, uśmiechnięty, usłużny.

— Czy tę? — zapytał.

— Nie, tamtą, Niobe z dziećmi…

— Niobe? zdaje mi się, że chciałeś pan Kupidyna z Wenerą?

— Być może, muszę przypatrzyć się im raz jeszcze.

Niedbałą ręką, nawykłą znać do rozrzucania bogactw rzucił rozwarty pugilares na marmurową płytę konsoli a sam poszedł za kupcem w głąb sklepu, kędy na palisandrowych półkach, pod kryształowymi dzwonami, stały mitologiczne z brązu lane lub z marmuru rzeźbione grupy posążków.

Pugilares niedbale rzucony roztworzył się szerzej, na marmurową płytę wypadło z niego kilka asygnat różnej wartości.

Na asygnaty te patrzały rozpalone oczy stojącej pod ścianą kobiety. Jak pewne gatunki wężów na ptaki, tak różnobarwne papierki te wywierały na czarne przepaściste źrenice czar przykuwający.

Jakie myśli krążyły po głowie kobiety, gdy patrzała ona w ten sposób na cudze bogactwo? Trudno wszystkie je zliczyć, trudniej jeszcze wyprząść z nich wątek równy. Nie były to myśli, ale był to chaos; gorączka ciała zrodziła go, burza ducha wzmagała. Po dwóch sekundach takiego patrzenia Marta drżeć zaczęła na całym ciele, spuszczała powieki i wnet podnosiła je znowu, wyjmowała rękę zza fałd chusty i wnet ją chowała, walczyła znać jeszcze, ale niestety! nie było dla niej nadziei zwycięstwa! Nie było tej nadziei, bo nie było już w niej dość siły, aby oprzeć się mogła haniebnej pokusie; bo nie było już w niej dość przytomnej myśli, aby haniebność pokusy zrozumieć mogła; bo nie było już w niej sumienia, które utonęło w morzu goryczy zebranej w jej piersi; bo nie było już w niej wstydu odegnanego pogardą, którą czuła dla samej siebie, długim szeregiem przenoszonych upokorzeń i po tylekroć przyjmowaną jałmużną… Nie było dla niej na koniec nadziei zwycięstwa, bo nie była ona przytomną, bo ciało jej paliła gorączka z głodu, zimna, bezsenności, łez i rozpaczy powstała, a ducha porwały i oplatały ciemne furie z dna jej wzburzonej istoty wylęgłe.

Nagle kobieta uczyniła szybki ruch ręką, jeden z papierków zniknął z marmurowej płyty, zarazem drzwi szklanne otworzyły się i zamknęły z gwałtownym trzaskiem.

Na ten silny i niespodziany odgłos dwaj ludzie w głębi sklepu zajęci wybieraniem grup mitologicznych odwrócili twarze.

— Co to było? — zapytał pan kupujący. Kupiec poskoczył na środek sklepu.

— To ta kobieta tak nagle wybiegła! — zawołał — pewno ukradła cokolwiek.

Młody pan zwrócił się także ku drzwiom.

— W istocie — rzekł z uśmiechem spoglądając na marmurową płytę — ukradła mi trzyrublową asygnatę. Jedną tylko miałem taką, a teraz nie ma jej tu…

— Ach, niegodziwa żebraczka! — krzyknął kupiec — jak to? w moim sklepie kradzież? tuż pod mymi oczami? ach, bezczelna!

Przyskoczył do drzwi i otworzył je na oścież.

— Rewirowy! — stojąc na progu krzyknął donośnym głosem — rewirowy!

— A czego pan życzy sobie? — ozwał się głos z ulicy. Żółta blacha błysnęła na piersi człowieka, który stanął na chodniku pod strugą światła buchającego ze sklepu.

— Tam — rzekł kupiec dysząc z gniewu i palcem wskazując ulicę — tam pobiegła kobieta, która przed minutą ukradła w sklepie trzy ruble!

— A w którą stronę pobiegła?

— W tamtą — rzekł przechodzień jakiś, który słyszał słowa kupca, zatrzymał się przed sklepem i wskazywał w stronę Nowego Światu. — Spotkałem ją; cała w czerni, leciała jak szalona, nic nie widząc przed sobą; myślałem, że wariatka!

— Trzeba ją schwytać! — mówił kupiec do rewirowego.

— Naturalnie, proszę pana! — zawołał człowiek z żółtą blachą, poskoczył naprzód i krzyknął donośnie:

— Hej! ludzie! łapajcie! tam, ku Nowemu Światu pobiegła złodziejka!

Drzwi sklepu zamknęły się, młody pan z uśmiechem wymawiał kupcowi, że dla tak małej straty jego tyle sobie zadał kłopotu.

Ulica zaś przedstawiała po kilku sekundach scenę gwarną i tłumną.