– Och, nie spieszcie się ze względu na mnie – odrzekła. – Nic mi nie będzie.
Na zewnątrz żaby, ropuchy i owady wyśpiewały swą nocną wiejską operę. Szliśmy przez podwórko pełne zapachów świeżo skoszonej trawy i pączkujących roślin. Bill trzymał mnie za rękę. Z cienia wyszła moja kotka, Tina, i zaczęła się łasić, domagając się pogłaskania, pochyliłam się więc i podrapałam ją po głowie. Ku mojemu zaskoczeniu, otarła się też o nogi Billa, a on nijak jej do tego nie zniechęcił.
– Lubisz to zwierzę? – spytał obojętnie.
– To moja kotka – wyjaśniłam. – Wabi się Tina i rzeczywiście bardzo ją lubię. – Nie skomentował. Stał nieruchomo i czekał, aż kotka oddali się od oświetlonego ganku i zniknie w ciemnościach. – Chcesz posiedzieć na huśtawce albo na leżakach, czy wolisz się przejść? – spytałam, ponieważ czułam się gospodynią.
– Och, przejdźmy się trochę. Muszę rozprostować nogi. – Z niewiadomych względów stwierdzenie to nieco mnie zaniepokoiło, niemniej jednak zaczęłam schodzić długim podjazdem ku dwupasmowej drodze, która łączyła nasze domy. – Czy widok przyczepy cię zdenerwował? – spytał wampir.
Zastanowiłam się, jak najlepiej wyjaśnić swoje emocje.
– Czuję się bardzo… hmm… krucha. Na myśl o przyczepie.
– Wiedziałaś, że jestem silny.
W zadumie pokiwałam powoli głową.
– Niby tak, chociaż nie zdawałam sobie sprawy z pełni twojej siły – odparłam w końcu. – Ani z potęgi twojej wyobraźni.
– Wraz z upływem lat coraz lepiej ukrywamy swoje czyny.
– Tak. Domyślam się, że zabiłeś grupkę ludzi.
– Małą grupkę. – Jego ton sugerował, że Bill jakoś sobie radził.
Splotłam palce za plecami.
– Byłeś bardziej głodny na początku, gdy zostałeś wampirem? Jak to się właściwie stało?
Nie spodziewał się tego pytania. Patrzył na mnie przez moment. Czułam na sobie jego wzrok, choć znajdowaliśmy się teraz w kompletnych ciemnościach. Las był blisko nas. Nasze stopy chrzęściły na żwirze.
– Moja historia jest zbyt długa, by ją w tej chwili opowiedzieć – odparł. – Ale tak, w młodości… kilka razy… zabiłem… przypadkiem. Nigdy nie miałem pewności, kiedy znowu będę mógł zjeść, rozumiesz? Naturalnie zawsze na nas polowano, a dopiero niedawno pojawiło się coś takiego, jak sztuczna krew. Poza tym w dawnych czasach żyło znacznie mniej ludzi niż teraz. Zapewniam cię jednak, że byłem dobrym człowiekiem za życia, to znaczy… zanim złapałem wirusa. Z tego też powodu jako wampir starałem się pozostać osobą cywilizowaną, czyli na swoje ofiary wybierałem złych ludzi i nigdy nie żywiłem się dziećmi. Nie potrafiłem w każdym razie zabić dziecka, nigdy, przenigdy! Obecnie moja sytuacja jest zupełnie odmienna. Mogę pójść do całodobowej kliniki w pierwszym lepszym mieście i dostać tam syntetyczną krew… chociaż jest paskudna w smaku. Mogę także zapłacić dziwce i dostać od niej tyle krwi, że wystarczy mi na kilka dni życia. Albo mogę oczarować kogoś, by bezinteresownie pozwolił mi się ugryźć, a później wszystko zapomniał… Zresztą, teraz nie potrzebuję tak bardzo krwi.
– Możesz też spotkać dziewczynę ranną w głowę – dorzuciłam.
– Och nie, ty byłaś deserem. Mój posiłek stanowili Rattrayowie.
Rzeczywiście sobie radził!
– Przestań – poprosiłam, czując, że tracę oddech. – Daj mi minutkę.
I dał. Może jeden mężczyzna na milion dałby mi tyle spokoju. Panowała cisza, gdyż wampir się nie odzywał, a ja nie słyszałam jego myśli. Otworzyłam umysł, porzuciłam wszelkie własne „zabezpieczenia” i odprężyłam się. Jego milczenie obmywało mnie i koiło. Stałam bez ruchu, z zamkniętymi oczyma i oddychałam z tak głęboką, że aż niewyrażalną słowami ulgą.
– Jesteś teraz szczęśliwa? – spytał, gdy tylko pozwoliłam mu mówić.
– Tak – sapnęłam. W tym momencie uprzytomniłam sobie, że niezależnie od tego, co ta istota wcześniej zrobiła, zawdzięczam jej spokój – bezcenny po całym życiu słuchania w swojej głowie mamrotania innych umysłów.
– Ty również dobrze na mnie działasz – powiedział, zadziwiając mnie.
– Jak to? – spytałam sennie i powoli.
– Przy tobie nie czuję żadnego strachu, żadnego pośpiechu, żadnego potępienia z twojej strony… Nie muszę używać mojego uroku, by cię przy sobie zatrzymać i móc z tobą rozmawiać.
– Uroku?
– To coś w rodzaju hipnozy – wyjaśnił. – W takim czy innym stopniu wszystkie wampiry się nim posługują. Zanim pojawiła się syntetyczna krew, jeśli chcieliśmy jeść, musieliśmy przekonywać ludzi, że jesteśmy nieszkodliwi… bądź też zapewniać ich, że wcale nas nie widzieli… lub ich łudzić, że widzieli coś innego.
– Czy twój urok zadziała na mnie?
– Oczywiście – odrzekł zaszokowany.
– W porządku, więc mnie oczaruj.
– Popatrz na mnie.
– Jest ciemno.
– Nieważne. Popatrz na moją twarz.
Stanął tuż przede mną, lekko położył ręce na moich ramionach i spojrzał na mnie z góry. Kątem oka dostrzegałam słaby blask jego skóry i oczu. Podnosząc na niego wzrok, zastanawiałam się, czy zacznę gdakać jak kura, czy może zrzucę nagle ubranie.
Jednak nie zdarzyło się nic. Czułam jedynie to – wywołane obecnością Billa – niemal narkotyczne odprężenie.
– Czujesz mój wpływ? – zapytał. Wydawał mi się trochę zadyszany.
– Wcale nie, przepraszam – odparłam pokornie. – Chociaż widzę, że się jarzysz.
– Widzisz to?! – Znów go zaskoczyłam.
– Pewnie. Nie każdy może dostrzec twój blask?
– Nie. To dziwne, Sookie.
– Skoro tak twierdzisz. Mogę popatrzeć, jak lewitujesz?
– Tutaj? – W głosie wampira zadźwięczała nuta rozbawienia.
– Jasne, dlaczego nie? Chyba że istnieje jakaś przeszkoda?
– Nie, nie istnieje. – Puścił moje ramiona i zacząć się wznosić.
Wydałam westchnienie świadczące o absolutnym zachwycie. Bill unosił się w ciemnościach, połyskując w świetle księżyca niczym rzeźba z białego marmuru. Kiedy znalazł się mniej więcej pół metra nad ziemią, zaczął krążyć. Odniosłam wrażenie, że uśmiecha się do mnie z góry.
– Wszyscy to potraficie? – spytałam.
– A ty umiesz śpiewać?
– Nie, niestety straszliwie fałszuję.
– No widzisz, z nami jest podobnie. Nie wszyscy posiadamy identyczne umiejętności. – Wampir opuścił się powoli i niemal bezgłośnie wylądował na ziemi. – Większość ludzi jest wrażliwa na urok wampirów. Ty najwyraźniej nie – ocenił. – Wzruszyłam ramionami. Kolejna z moich przywar. Bill widocznie odgadł moje myśli, gdyż po przerwie, podczas której podjęliśmy spacer, spytał: – Zawsze było to dla ciebie trudne?
– Tak, zawsze. – Nie mogłam odpowiedzieć inaczej, chociaż nie chciałam narzekać. – Najtrudniej we wczesnym dzieciństwie, gdyż wówczas nie potrafiłam jeszcze blokować napływu myśli innych ludzi i słyszałam rzeczy, których oczywiście słyszeć nie powinnam. Później je powtarzałam… jak to dzieciak. Moi rodzice nie wiedzieli, co ze mną począć. Szczególnie martwił się ojciec. W końcu mama zabrała mnie do dziecięcej psycholog, która natychmiast odgadła moje talenty, lecz nie chciała w nie uwierzyć i usiłowała wmówić matce, że po prostu umiem czytać z ruchów ciał dorosłych, a ponieważ jestem bardzo spostrzegawcza, wyobrażam sobie, że docierają do mnie myśli tych osób. Kobieta nie chciała przyznać, że dosłownie słyszę myśli innych, bo taka teza po prostu nie pasowała do jej świata. Co do mnie, marnie radziłam sobie w szkole, jako że trudno mi się było skoncentrować… przez atakujące mój mózg myśli koleżanek i kolegów z klasy. Ze sprawdzianów natomiast otrzymywałam bardzo wysokie oceny, ponieważ inne dzieci skupiały się wtedy na swoich kartkach, a ja dzięki temu zyskiwałam nieco więcej swobody. Czasami rodzice uważali mnie za osobę leniwą, ponieważ na co dzień nie radziłam sobie zbyt dobrze. Niektórzy nauczyciele twierdzili, że mam problemy z przyswajaniem wiedzy… och, nie uwierzyłbyś w te wszystkie teorie. Co dwa miesiące badano mi wzrok i słuch, poddawano tomografii mózgu… O rany. Moi biedni rodzice wydali masę pieniędzy na te badania, nigdy jednak nie zaakceptowali prostej prawdy. Nawet na pozór, wiesz?