Выбрать главу

– Twój szef – oznajmiła. Babcia lubiła Sama, a teraz najwyraźniej jakieś jego słowa prawdziwie ją uszczęśliwiły, ponieważ uśmiechała się szeroko niczym kot z Cheshire.

– Cześć, Sam – rzuciłam w słuchawkę, prawdopodobnie niezbyt wesołym tonem, podejrzewałam bowiem, iż usłyszę, że w pracy zdarzyło się coś złego.

– Dawn nie przyszła, moja droga – odparował mój szef.

– O… cholera – odburknęłam. Wiedziałam, że będę musiała niedługo pojechać do baru. – Miałam pewne plany, Sam. – Chyba pierwszy raz tak mu odpowiedziałam. – Kiedy mnie potrzebujesz?

– Mogłabyś popracować od siedemnastej do dwudziestej pierwszej? Bardzo byś mi pomogła.

– Czy dostanę za to inny cały wolny dzień?

– Może Dawn podzieli z tobą zmianę którejś nocy?

Nieuprzejmie prychnęłam, choć babcia stała obok, patrząc na mnie z surową miną. Wiedziałam, że za chwilę palnie mi wykład.

– Och, no dobrze – mruknęłam niechętnie. – Zobaczymy się o piątej.

– Dzięki, Sookie – powiedział. – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.

Spróbowałam czuć z tego powodu dumę. Jednakże dobroć wydała mi się nudną zaletą. „Tak, na Sookie zawsze można liczyć, Sookie zawsze przyjdzie i pomoże, bo nie ma dziewczyna żadnego życia osobistego!”.

Cóż, mogłam oczywiście bez problemu pojechać do Billa po dziewiątej wieczór. Mój wampir i tak będzie na nogach przez całą noc.

Praca nigdy mi się tak nie ciągnęła jak tego dnia. Nie mogłam się skoncentrować na tyle, by blokować napływ myśli otaczających mnie ludzi, ponieważ bez przerwy myślałam o Billu. Na szczęście w barze było niewielu klientów, w przeciwnym razie zalałaby mnie masa niechcianych myśli. Niestety mimowolnie odkryłam, że Arlene spóźnia się okres i moja przyjaciółka boi się, czy nie jest w ciąży. Zanim zdołałam się powstrzymać, przytuliłam ją. Przyjrzała mi się badawczo, po czym straszliwie się zaczerwieniła.

– Weszłaś w mój umysł, Sookie? – spytała ostro. Arlene była jedną z nielicznych osób, które po prostu przyjęły do wiadomości istnienie mojego daru, nie próbując w żaden sposób go wyjaśniać ani nie nazywając mnie z jego powodu dziwadłem. Zauważyłam jednak, że nawet ona nie mówiła o tej sprawie ani zbyt często, ani normalnym tonem.

– Przepraszam, nie zrobiłam tego specjalnie – bąknęłam. – Nie jestem dzisiaj za bardzo skupiona.

– No to w porządku. Od tej chwili jednak staraj się nad sobą panować. – Pogroziła mi palcem, jednocześnie potrząsając głową; ogniste loki poruszyły się przy jej policzkach.

Odniosłam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę.

– Przepraszam – powtórzyłam i ruszyłam wielkim krokiem do magazynu, by się tam uspokoić. Starałam się trzymać głowę prosto, lecz z trudem powstrzymywałam łzy.

Usłyszałam, jak otwierają się za mną drzwi.

– Hej, Arlene, przecież cię przeprosiłam! – warknęłam. Chciałam zostać sama. Czasami Arlene mieszała telepatię z umiejętnością przewidywania przyszłości. Bałam się, że mnie spyta, czy naprawdę jest w ciąży. Lepiej kupiłaby sobie w aptece test ciążowy.

– Sookie. – To był Sam. Położył mi rękę na ramieniu i lekko mnie odwrócił ku sobie. – Co się dzieje?

Jego łagodny głos z niewiadomych względów pogłębił mój smutek.

– Wolałabym, żebyś na mnie nakrzyczał – jęknęłam. – Inaczej się rozpłaczę!

Roześmiał się cicho i krótko, po czym objął mnie ramieniem.

– O co chodzi? – Nie poddawał się i nie odchodził.

– Bo ja… – I tu utknęłam.

Nigdy nie dyskutowałam otwarcie o moim problemie (jak go nazywałam) ani z Samem, ani z nikim innym. Wszyscy w Bon Temps znali pogłoski związane z przyczynami mojej „odmienności”, wyraźnie jednak nikt nie rozumiał, że non stop muszę słuchać ich umysłowego bełkotu, czy tego chcę, czy nie… Ach te ich codziennie narzekania, narzekania, narzekania…

– Usłyszałaś coś, co cię zdenerwowało? – spytał spokojnie i trzeźwo. Dotknął środka mojego czoła, sugerując specyficzne znaczenie słowa „słyszeć”.

– Tak.

– Nic na to nie możesz poradzić, prawda?

– Nic.

– Nienawidzisz tego, co, kochanie?

– Och, tak!

– A więc nie ma w tym twojej winy?

– Staram się nie podsłuchiwać ludzi, ale nie zawsze potrafię się obronić przed napływem ich myśli. – Poczułam, że łza, której nie mogłam dłużej tłumić, zaczyna spływać po moim policzku.

– Powiedz, jak to robisz, Sookie? To znaczy… jak się przed tym bronisz?

Wyglądał na naprawdę zainteresowanego i chyba wcale mnie nie uważał za kogoś gorszego od siebie. Podniosłam nieco głowę i wpatrzyłam się w jego wielkie, piękne, niebieskie oczy.

– Po prostu… trudno się coś takiego opisuje komuś, kto tego nie potrafi… Stawiam takie umysłowe ogrodzenie… blokadę… taką sztuczną ochronę… jakby stalowe płyty między moim mózgiem i umysłami innych osób.

– Musisz pilnować, by to ogrodzenie nie… opadło?

– Tak. Utrzymywanie go wymaga ode mnie ogromnej koncentracji. Jakoś przez cały ten czas trochę się… oddzielam się od mojego umysłu i może właśnie dlatego ludzie uważają mnie za stukniętą. Jedna połowa mojego mózgu stara się podtrzymywać te stalowe płyty, podczas gdy druga skupia się na przyjmowaniu zamówień, toteż czasami nie mam siły na prowadzenie logicznej rozmowy. – Czułam olbrzymią ulgę, że mogę komuś o tym opowiadać.

– Słyszysz słowa czy raczej docierają do ciebie wrażenia?

– Hmm… wszystko zależy od osoby, której… słucham. I od jej stanu. Jeśli ktoś jest pijany albo zaniepokojony, otrzymuję jedynie obrazy, wrażenia, zamiary… W przypadku osób trzeźwych i spokojnych często słyszę słowa i widzę nieco obrazów.

– Wampir twierdzi, że jego myśli nie słyszysz.

Poczułam się bardzo dziwnie na myśl, że Bill i Sam rozmawiali o mnie.

– Zgadza się – przyznałam.

– Czy ten fakt cię relaksuje?

– O tak, zdecydowanie – odrzekłam szczerze.

– A moje myśli słyszysz, Sookie?

– Nie chcę nawet próbować! – odrzekłam pospiesznie. Ruszyłam do drzwi magazynu, lecz zatrzymałam się z ręką na gałce. Wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni szortów i delikatnie starłam łzy z policzka. – Jeśli zajrzę w twój umysł, będę musiała odejść z pracy, Sam! A lubię ciebie i lubię tu pracować.

– Och, tylko kiedyś spróbuj, Sookie – odpowiedział niedbale, po czym odwrócił się, wyjął z kieszeni ostry nóż i zaczął nim otwierać karton z butelkami whisky. – Nie przejmuj się mną. Możesz tu pracować, jak długo chcesz.

Wytarłam stolik, na który Jason rozsypał sól. Zanim poszedł, zjadł hamburgera i frytki. Wypił też parę piw.

Zastanowiłam się nad propozycją Sama.

Dziś nie będę próbowała go posłuchać. Był na to przecież przygotowany. Poczekam, aż intensywnie się czymś zajmie. Wślizgnę się jedynie na moment w jego umysł i posłucham jego myśli. Wszak sam mnie zachęcał, co zresztą wydało mi się osobliwe i absolutnie unikatowe.

Miło otrzymać zaproszenie.

Poprawiłam makijaż i wyszczotkowałam włosy. Nosiłam teraz rozpuszczone, ponieważ Bill wyraźnie taką fryzurę lubił, choć przeszkadzała mi ona w pracy.

Kiedy wreszcie nadszedł koniec mojej zmiany, wzięłam torebkę z szuflady w biurze Sama.

* * *

Dom Comptonów – podobnie jak dom mojej babci – stał z dala od głównej drogi. Był nieco lepiej widoczny z drogi gminnej niż nasz, a z jego okien rozciągał się widok na cmentarz, którego nasz nie miał. Powodem (przynajmniej częściowym) było wyższe usytuowanie domu Comptonów. Znajdował na szczycie pagórka i składał się z pełnych dwóch kondygnacji. Dom babci posiadał dwie zapasowe sypialnie na piętrze i stryszek, lecz nie było to pełne piętro – w najlepszym razie półpiętro.