– Maudette – rzucił Terry i natychmiast zrozumiałam.
– Może – odparłam. Z pewnością istniała możliwość, że zabójca Dawn zamordował też wcześniej Maudette.
Tego dnia do „Merlotte’a” przyszli niemal wszyscy mieszkańcy gminy Renard – jeśli nie na lunch, to przynajmniej na popołudniową filiżankę kawy czy piwo. Ci, którym nie udało się wyrwać z pracy, zjawili się później, po drodze do domu. Dwie młode kobiety w naszym mieście zamordowane w jednym miesiącu? Ludzie musieli o tym pogadać.
Sam wrócił około czternastej. Biło od niego gorąco i pot skapywał mu po twarzy, ponieważ długo stał na nasłonecznionym podwórku przed domem stanowiącym miejsce zbrodni. Mój szef powiedział mi, że Andy Bellefleur wkrótce wpadnie ze mną porozmawiać.
– Nie wiem po co – mruknęłam, może odrobinę ponuro. – Nigdy nie przyjaźniłam się z Dawn. Jak umarła, powiedzieli ci?
– Uduszono ją, choć wcześniej została niezbyt groźnie pobita – odparł Sam. – Miała również na ciele stare ślady po zębach. Podobnie jak Maudette.
– W okolicy mieszka obecnie sporo wampirów, Sam – stwierdziłam, ripostując jego niewypowiedziany komentarz.
– Sookie. – Głos mojego szefa był poważny i spokojny. Przypomniałam sobie, że trzymał moją rękę przy domu Dawn, a później nie dopuścił mnie do swojego umysłu, mając świadomość, że go sonduję. Wiedział, w jaki sposób mnie zablokować! – Kochanie, Bill jest dobrym facetem… jak na wampira… nie jest jednak człowiekiem.
– Tak jak ty, kochany – odcięłam się bardzo cicho, choć niezwykle ostro, po czym odwróciłam się do niego plecami. Nawet przed sobą nie przyznawałam się, dlaczego właściwie tak się na niego złoszczę, niemniej jednak pragnęłam, by zdawał sobie sprawę z mojego gniewu.
Pracowałam jak szalona. Mimo swych słabości Dawn była kelnerką skuteczną, a Charlsie po prostu nie mogła nadążyć. Była chętna do nauki i wiedziałam, że w końcu złapie barowy rytm, ale podczas tej zmiany Arlene i ja musiałyśmy wziąć sprawy w swoje ręce.
Tego wieczoru i w nocy dostałam mnóstwo napiwków, gdyż ludzie się dowiedzieli, że to właśnie ja znalazłam ciało. Zachowywałam powagę i grzecznie odpowiadałam na wszystkie pytania, starając się nie obrazić klientów, którzy najnormalniej w świecie pragnęli poznać detale poznane już przez wszystkich innych mieszkańców Bon Temps.
W drodze do domu mogłam się wreszcie nieco odprężyć. Byłam naprawdę wyczerpana. Ostatnią osobą, jakiej się spodziewałam podczas skrętu w wąską leśną drogę prowadzącą do naszego domu, był Bill Compton. Wampir opierał się o sosnę i czekał na mnie. Minęłam go powoli, prawie zdecydowana go zignorować. Ale w końcu się zatrzymałam.
Otworzył moje drzwiczki, a ja wysiadłam, nie patrząc mu w oczy. Czuł się świetnie w nocy; wiedziałam, że ja nigdy nie będę miała tak dobrego samopoczucia o tej porze. Krążyło zbyt wiele dziecięcych opowieści o nieprzyjemnych rzeczach, które zdarzały się w mroku nocy.
Cóż, ściśle rzecz biorąc, Bill stanowił jedno z takich „zagrożeń”. On sam nie musiał się prawie niczym przejmować.
– Będziesz się gapiła do rana na własne stopy czy wreszcie ze mną porozmawiasz? – spytał głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
– Stało się coś, o czym powinieneś wiedzieć.
– A więc mi o tym opowiedz. – W jakiś sposób usiłował nade mną zapanować: czułam jego władzę, na szczęście udało mi się mu nie ulec. Bill westchnął.
– Nie mogę tego znieść – powiedziałam ze zmęczeniem. – Usiądźmy na ziemi albo gdzieś. Od chodzenia bolą mnie nogi.
W odpowiedzi podniósł mnie i posadził na masce samochodu. Potem stanął przede mną, założył ramiona na piersi i jawnie czekał na mój ruch.
– Opowiedz mi – powtórzył po chwili.
– Zamordowano Dawn. Zginęła dokładnie tak jak Maudette Pickens.
– Dawn?
Nagle poczułam się nieco lepiej.
– Druga kelnerka w barze.
– Rudowłosa? Ta, która tak często wychodzi za mąż?
Poczułam się znacznie lepiej.
– Nie, ciemnowłosa. Ta, która ciągłe ocierała się biodrami o twoje krzesło, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– Och, ta. Przyszła do mnie do domu.
– Dawn? Kiedy?!
– Zaraz po twoim wyjściu. Tej nocy, gdy odwiedziły mnie tamte wampiry. Miała szczęście, że się z nimi minęła. Wydawała się strasznie śmiała i sądziła pewnie, że ze wszystkim umie sobie poradzić.
Podniosłam na niego wzrok.
– Dlaczego miała szczęście, że się z nimi minęła? Nie ochroniłbyś jej?
W świetle księżyca oczy Billa wyglądały na całkowicie ciemne.
– Nie sądzę – odparł.
– Jesteś…
– Jestem wampirem, Sookie. Nie myślę w taki sposób jak ty. Nie opiekuję się mechanicznie… ludźmi.
– Mnie obroniłeś.
– Ty to co innego.
– Tak? Podobnie jak Dawn jestem kelnerką. I, jak Maudette, pochodzę z prostej rodziny. Czym się od nich różnię?
Nagle się zezłościłam. Wiedziałam, co się teraz zdarzy.
Bill chłodnym palcem dotknął środka mojego czoła.
– Różnisz się – zapewnił mnie. – W niczym nie przypominasz nas, wampirów, lecz nie jesteś również taka jak one.
Poczułam błysk wściekłości tak intensywnej, że niemal nie mogłam nad nią zapanować. Zamachnęłam się i uderzyłam mojego wampira, choć wiedziałam, że to czyste szaleństwo. Odniosłam wrażenie, że walę w wielką opancerzoną ciężarówkę marki Brink. Bill w okamgnieniu ściągnął mnie z samochodu i przyciągnął do siebie, jednym ramieniem przyciskając mi ręce do boków.
– Nie! – wrzasnęłam. Wierzgałam i kopałam, jednakże tylko niepotrzebnie traciłam energię. W końcu osunęłam się obok niego.
Oboje oddychaliśmy głośno i spazmatycznie – sądzę wszak, że każde z nas z innego powodu.
– Dlaczego uznałaś, że musisz mi powiedzieć o Dawn? – Pytanie zabrzmiało zupełnie normalnie. Nikt by się po nim nie domyślił, że przed chwilą doszło między nami do walki.
– No cóż, Władco Ciemności – odwarknęłam gniewnie. – Maudette miała na udach stare ślady ugryzień. A policjanci powiedzieli Samowi, że u Dawn dostrzeżono identyczne.
Jeśli milczenie można scharakteryzować, jego było pełne zadumy. Gdy rozmyślał (czy co tam wampiry robią w takiej chwili), jego uścisk zelżał. Jedną ręką Bill zaczął nieuważnie pocierać moje plecy, jakbym była skamlącym szczeniaczkiem.
– Sugerowałaś, zdaje mi się, że nie umarły od tych ugryzień.
– Nie. Przyczyną śmierci obu było uduszenie.
– Nie zabił ich zatem wampir. – Wyłożył mi to tonem pozbawionym najmniejszych wątpliwości.
– Dlaczego?
– Gdyby wampir karmił się krwią tych kobiet, zostałyby osuszone, a nie uduszone. Nie zmarnowałby zdrowych ciał w tak bezsensowny sposób.
Właśnie zaczynałam się czuć z nim swobodnie, a ten nagle powiada coś tak zimnego, tak wampirzego! Trzeba było zacząć wszystko od nowa.
– Zatem – mruknęłam zmęczonym głosem – albo mamy przebiegłego i bardzo opanowanego wampira, albo osobę, która postanowiła zabijać kobiety lubiące się spotykać z wampirami.
Nie podobała mi się żadna z tych możliwości.
– Hmm… – zadumał się. – Sądzisz, że ja to zrobiłem? – spytał.
Pytanie było niespodziewane. Wyzwoliłam się z jego objęć i spojrzałam mu w twarz.
– Bardzo się starasz pokazać, jak okropnie jesteś nieczuły – wytknęłam mu. – W co naprawdę chcesz, abym uwierzyła?
Tak cudownie było tego nie wiedzieć. Tak cudownie było pytać. O mało się nie uśmiechnęłam.
– Mógłbym je zabić, ale nie zrobiłbym tego ani tutaj, ani teraz – odparł. W świetle księżyca widziałam jedynie jego ciemne tęczówki i czarne, wygięte w łuk brwi. – Chcę tu pozostać. Mieć dom… – Wampir, tęskniący za domem, też coś. Bill zrozumiał moją minę. – Nie żałuj mnie, Sookie. Popełnisz błąd.